Pięć lat temu, gdy ukazała się pierwsza płyta Weserbergland, zastanawiałem się, czy będzie to jedynie efemeryczny projekt Ketila Vestruma Einarsena i Mattiasa Olssona, czy też zespół zagości na scenie na dłużej. Trzy lata później światło dzienne ujrzał kolejny album, a przed paroma miesiącami trzeci. Jego tytuł – „Sacrae Symphoniae Nr. 1” – sugeruje, że za jakiś czas możemy spodziewać się następnych.
Tu miejsce na labirynt…: Świętość zgrzytliwa i awangardowa
[Weserbergland „Sacrae Symphoniae Nr. 1” - recenzja]
Pięć lat temu, gdy ukazała się pierwsza płyta Weserbergland, zastanawiałem się, czy będzie to jedynie efemeryczny projekt Ketila Vestruma Einarsena i Mattiasa Olssona, czy też zespół zagości na scenie na dłużej. Trzy lata później światło dzienne ujrzał kolejny album, a przed paroma miesiącami trzeci. Jego tytuł – „Sacrae Symphoniae Nr. 1” – sugeruje, że za jakiś czas możemy spodziewać się następnych.
Weserbergland
‹Sacrae Symphoniae Nr. 1›
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Sacrae Symphoniae Nr. 1 | 39:49 |
To wspaniałe, że krautrock nie umarł! Że wciąż w różnych zakątkach świata powstają zespoły, które nawiązują do tradycji niemieckiej muzyki progresywno-eksperymentalnej z lat 70. XX wieku. Jednymi z najwierniejszych uczniów ówczesnych artystów są dwaj Norwegowie: klawiszowiec Ketil Vestrum Einarsen (odpowiedzialny także za efekty elektroniczne i będący kompozytorem całego materiału) oraz gitarzysta Gaute Storsve. Ten pierwszy to legenda skandynawskiej sceny rockowej, muzyk znany doskonale z takich formacji, jak
Anima Morte, White Willow,
Galasphere 347 czy
Wobbler (a to jedynie wierzchołek góry lodowej jego aktywności). Ten drugi jest przy nim jak czeladnik przy mistrzu, ale to na pewno praktykant, który szybko się uczy i zdobywa doświadczenie. Do niedawna jeszcze ton zespołowi Weserbergland nadawał szwedzki perkusista Mattias Olsson (niegdyś w słynnym
Änglagǻrd, później między innymi w
Gösta Berlings Saga i
Pixie Ninja). Po nagraniu drugiego albumu Olsson rozstał się jednak z kolegami.
Właśnie! Przypomnijmy, jak wygląda dyskografia grupy. Zadebiutowała ona przed pięcioma laty longplayem „
Sehr Kosmisch • Ganz Progisch”, który zbierał nagrania dokonane pomiędzy 2010 a 2015 rokiem. Trzy lata później ukazał się natomiast krążek „
Am Ende der Welt”, na który trafiła zupełnie nowa muzyka. Zaczął też krystalizować się stały skład formacji. Do Ketila, Gautego i Mattiasa dołączyli jeszcze pianista Jan Terje Augestad, saksofonista Jørgen Mathisen (potentat sceny jazzowej i improwizowanej, znany chociażby z grup
Momentum i
Krokofant) oraz rosyjska skrzypaczka i wiolonczelistka Maria Grigorjewa. Wszystkich ich możemy usłyszeć również na najnowszej produkcji Weserbergland – wydanym w lutym tego roku albumie (zatytułowanym nadzwyczaj podniośle) „Sacrae Symphoniae Nr. 1”.
Ale do starego składu z czasów „
Am Ende der Welt” dołączyli teraz nowi muzycy: włoski waltornista Filippo Tramontana, francuski oboista Manuel Domènech, perkusista Vetle Adrian Larsen (który wcześniej udzielał się w bluesowym Bedrock Bluesband i freejazzowym Tigerfish & Lioncats) oraz – i ten transfer świadczy o wzroście prestiżu grupy – (kontra)basista Ingebrigt Håker Flaten, będący kolejną żywą legendą skandynawskiej sceny improwizowanej. Wystarczy wspomnieć o jego zaangażowaniu w działalność
Nu Ensemble Matsa Gustafssona,
Angles 3 Martina Küchena,
The Thing bądź
Atomic. W efekcie określenie Weserbergland anno Domini 2022 mianem supergrupy na pewno nie będzie nadużyciem. A od supergrupy wymaga się supermuzyki. I taką też można usłyszeć, sięgając po „Sacrae Symphoniae Nr. 1”.
Podobnie jak w przypadku poprzedniego wydawnictwa na to również trafiła tylko jedna, ale za to rozbudowana do prawie czterdziestu minut kompozycja tytułowa. I chociaż nie podzielono jej odgórnie na części, to ewidentnie składa się – jak na symfonię (przynajmniej tytularnie) przystało – kilku spojonych ze sobą fragmentów. Stylistycznie to muzyka lokująca się bardzo blisko elektroniczno-eksperymentalnego krautrocka sprzed pięciu dekad; nawiązania do Can, Cluster czy Neu! są oczywiste. Ale nie tylko do nich. Norwescy artyści odwołują się również do twórczości Karlheinza Stockhausena (1928-2007), czołowego awangardzisty XX wieku i pioniera muzyki elektronicznej, oraz – co może być dużo większym zaskoczeniem – do muzyki dawnej, a konkretnie tej, jaka powstawała w Wenecji w epoce późnego renesansu. Na styku tych trzech „kultur” powstała nowa jakość – Weserbergland i jego „Sacrae Symphoniae Nr. 1” (co, miejmy nadzieje, jest jednoznaczne z obietnicą, że kiedyś powstaną „symfonie” numer dwa, a może nawet trzy…).
Początek suity jest stricte elektroniczny, mocno eksperymentalny, wręcz zahaczający o noise. Kiedy w tle pojawia się saksofon Mathisena i gitara Storsvego, instrumenty te podporządkowują się dominującej roli elektroniki i syntezatora. Dopiero po prawie siedmiu minutach następuje znacząca zmiana nastroju: perkusja rozpędza się, a w ślad za Larsenem podąża Jørgen, któremu z kolei starają się dotrzymać tempa waltornista i oboista. Dęciaki przez cały czas pozostają jednak na drugim planie, aż do uspokojenia, kiedy to na jakiś czas na arenie ponownie pozostaje jedynie Einarsen ze swoim komputerem. Ketil, choć dba o nastrój, jednocześnie nie oszczędza słuchaczy, generując kolejne szumy i zgrzyty, które – jak się okazuje – również mogą brzmieć… klimatycznie. Wszystko jest kwestią wyobraźni i talentu. Kolejna część „symfonii” zaczyna się w jedenastej minucie, a „grubą kreską” oddzielającą ją od wcześniejszej jest ponownie motoryczna partia perkusji. W tle z kolei ton nadają Einarsen (ze swoją elektroniką) i Tramontana (na waltorni). Z czasem dołączają kolejne instrumenty, za sprawą których faktura gęstnieje, a przy okazji rośnie też niepokój.
Nie jest to bowiem, co należy podkreślić, muzyka służąca jedynie rozrywce. To także twórczość skłaniająca do kontemplacji i rozważań na temat współczesnego świata. Dlatego obok tonów spokojnych i kojących rozbrzmiewają i takie, które mogą wywoływać zaniepokojenie. Ketil świetnie nad wszystkim panuje: wie, kiedy emocje wyciszyć i kiedy je podgrzać. W dwudziestej drugiej minucie mamy do czynienia z repryzą najbardziej energetycznego fragmentu „symfonii”, tym razem wzbogaconą jednak o wygenerowany komputerowo podniosły chór. Do tego dochodzą noise’owe zgrzyty i przetworzone dźwięki gitary i fortepianu. Trzeba przyznać, że tych kilka minut utworu potrafi wywołać ciarki na plecach. Ale to wcale nie ostatnie atrakcje. W dalszej części zespół implementuje do swojej muzyki elementy innych jeszcze gatunków: post-rocka i free jazzu. Jakby tego było mało, w jednej chwili brzmi jak grupa minimalistycznie awangardowa, by kilka minut później zaatakować słuchacza z siłą rozpędzonego big bandu. A im bliżej końca, tym bardziej przejmujący, kłujący w uszy staje się przekaz Skandynawów (i ich zagranicznych gości).
Muzyka Weserbergland znacząco ewoluuje i dojrzewa. Słychać to szczególnie wyraźnie, gdy wysłuchamy po kolei wszystkich trzech produkcji: od intrygującego, kosmicznego, ale niekiedy niezbornego „
Sehr Kosmisch • Ganz Progisch”, poprzez bardzo konsekwentny i bliski już obecnej formule przyjętej przez zespół „
Am Ende der Welt”, aż po „Sacrae Symphoniae Nr. 1”. Czy ten album oznacza już dotarcie do celu, ostatecznie wykrystalizowanie się stylu grupy – okaże się dopiero w przyszłości, za dwa, może trzy lata. Znając jednak Ketila Vestruma Einarsena, należy podejrzewać, że to nie koniec jego artystycznych poszukiwań.

Skład:
Ketil Vestrum Einarsen – syntezator, komputer, efekty elektroniczne, muzyka
Gaute Storsve – preparowana gitara elektryczna
Jan Terje Augestad – preparowany fortepian
Jørgen Mathisen – saksofon
Maria Grigorjewa – skrzypce
Filippo Tramontana – waltornia
Manuel Domènech – obój
Ingebrigt Håker Flaten – gitara basowa
Vetle Adrian Larsen – perkusja