Tu miejsce na labirynt…: Z Piekła do Nieba [Alcest „Shelter” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Gdyby nie francuski wokal, można by pomyśleć, że to kolejny album Sigur Rós. W każdym razie na to wskazywałoby miejsce nagrania, nazwisko realizatora dźwięku, nawet współpracowniczki z żeńskiego kwartetu smyczkowego amiina (sic!). A jednak nie! Album „Shelter” wyszedł spod ręki Neige’a – lidera w zamierzchłych czasach kojarzonego z black metalem zespołu Alcest.
Tu miejsce na labirynt…: Z Piekła do Nieba [Alcest „Shelter” - recenzja]Gdyby nie francuski wokal, można by pomyśleć, że to kolejny album Sigur Rós. W każdym razie na to wskazywałoby miejsce nagrania, nazwisko realizatora dźwięku, nawet współpracowniczki z żeńskiego kwartetu smyczkowego amiina (sic!). A jednak nie! Album „Shelter” wyszedł spod ręki Neige’a – lidera w zamierzchłych czasach kojarzonego z black metalem zespołu Alcest.
Alcest ‹Shelter›Utwory | | CD1 | | 1) Wings | 01:32 | 2) Opale | 04:56 | 3) La Nuit Marche avec Moi | 04:58 | 4) Voix Sereines | 06:44 | 5) L’Éveil des Muses | 06:49 | 6) Shelter | 05:29 | 7) Away | 05:02 | 8) Délivrance | 10:06 |
Jeśli ukrywającemu się po pseudonimem Neige liderowi formacji Alcest, Stéphane’owi Pautowi, zdarza się wracać myślami do początków swojej kariery artystycznej, musi przeżywać niezłą „zagwozdkę” i pewnie niejeden raz sam sobie zadaje pytanie: „Czy ten nastoletni chłopak, który prawie półtora dekady temu tworzył zespół to na pewno byłem ja?”. Droga, jaką w tym czasie przeszedł, zawiodła go bowiem – niemal dosłownie – z Piekła do Nieba. Paut przyszedł na świat w 1985 roku w Langwedocji na południu Francji, w niewielkiej miejscowości Bagnois-sur-Cèze. Rock interesował go od wczesnej młodości – i to ten najbardziej ekstremalny, w blackmetalowym wydaniu. Mając lat piętnaście, założył swoją pierwszą grupę; stanął na jej czele jako wokalista i perkusista, przyjmując „imię” Neige. Żywot pierwszego wcielenia Alcest był krótki; pozostało po nim jedynie kilka nagrań wydanych na demonstracyjnej EP-ce „Tristesse Hivernale” (2001). Kiedy dwaj koledzy Stéphane’a zrezygnowali z gry, on załapał się do lokalnego rywala – pochodzącej z Avignonu formacji Peste Noire. Nagrał z nimi cztery pierwsze dema (miedzy 2001 a 2005 rokiem), po czym odszedł, aby skupić się swoich własnych projektach. W tym czasie rozkręcił już zespół Amesoeurs, do którego ściągnął perkusistę Winterhaltera, aby samemu móc poświęcić się grze na gitarach; reaktywował również Alcest, który był de facto projektem solowym, jedynie w studiu wspomaganym przez zaproszonych muzyków. Obu grupom Neige nadał odmienny od Peste Noire charakter – wychodząc od atmosferycznego black metalu, dorzucił doń wpływy post-rocka i ambientu. W 2009 roku, po nagraniu EP-ki „Ruines Humaines” (2006) i albumu „Amesoeurs” (2009), opuścił pierwszy ze składów. To samo uczynił zresztą Winterhalter, który skupił się na graniu w pokrewnym stylistycznie Les Discrets (Neige często dołączał do nich na koncertach). W tym czasie rozpędu nabierało Alcest. Debiutancką EP-kę „Le Secret” (2005) oraz pierwszy pełnometrażowy krążek „Souvenirs d’un autre monde” (2007) Stéphane zrealizował praktycznie w pojedynkę, nie tylko śpiewając, ale nagrywając również wszystkie partie instrumentalne. W stworzeniu dwóch kolejnych albumów – „Écailles de Lune” (2010) i „Les voyages de l’Âme” (2012) – wspomógł go już Winterhalter. Muzyka grupy stopniowo ewoluowała ku coraz bardziej klimatycznej, nostalgicznej i natchnionej. Pautowi zależało na tym, aby każda kolejna płyta była nie tylko dojrzalsza, ale i bogatsza brzmieniowo, dlatego gdy zabrał się do pracy nad „Shelter”, postanowił nawiązać współpracę z legendarnym islandzkim dźwiękowcem Birgirem Jónem Birgissonem.  Macierzysta wytwórnia Alcest – niemieckie Prophecy – wyraziła zgodę i muzycy udali się na wyspę. Studio Sundlaugin znajduje się na obrzeżach miasteczka Mosfellsbær niedaleko wodospadu Álafoss w południowo-zachodniej części Islandii i jest własnością muzyków Sigur Rós. Birgir Jón Birgisson też wybił się głównie dzięki współpracy z tymi klasykami post-rocka i ambientu. Jakby tego było mało, do udziału w nagraniach zaproszono żeński kwartet smyczkowy amiina (tak! z małej litery), który parokrotnie wspomagał swym talentem kapelę prowadzoną przez „Jónsiego” Birgissona. Wielbiciele charakterystycznego brzmienia Alcest mogli się więc zacząć obawiać, czy przypadkiem to, co znajdzie się na najnowszej produkcji duetu, nie będzie wiernopoddańczym naśladownictwem stylu Sigur Rós. Po pierwszym odsłuchu „Shelter” wszelkie niepokoje można już jednak było odrzucić na bok – Neige pozostał sobą, choć oczywiście miejsce, w którym nagrywał płytę, okazało się mieć na niego przemożny wpływ. Tyle że w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Podstawowe wydanie albumu zawiera osiem kompozycji; do edycji limitowanej dorzucono drugi krążek z jednym tylko numerem – śpiewanym przez Szwedkę Billie Lindahl „Into the Waves”.  Krążek otwiera stylizowane na pieśń oratoryjną „Wings”, które faktycznie jest introdukcją do drugiego w kolejności kawałka, znanego z singla i promocyjnego teledysku, „Opale”. We wstępie na plan pierwszy wybija się przede wszystkim chóralna wokaliza Lindahl wspomaganej przez Neige’a, w tym drugim mamy już natomiast do czynienia z pełnym instrumentarium. Paut z jednej strony buduje swoją gitarą prawdziwą ścianę dźwięku, z drugiej – nieśmiałym, wycofanym głosem snuje nostalgiczną opowieść o miłości. W obu przypadkach dba o nadzwyczajną wręcz melodykę i pełen tęsknoty klimat. W podobnej stylistyce utrzymane są zresztą także pozostałe utwory, które również urzekają pięknem, podkreślanym wpadającymi w ucho, niebanalnymi melodiami wyczarowywanymi przez grającego na gitarze lidera. W „La Nuit Marche avec Moi” sięga on po raz pierwszy, ale nie ostatni, po gitarę akustyczną; podobnie jest w optymistycznym, skrzącym się barwami słonecznego poranka „Voix Sereines”. Oprócz typowej dla post-rocka i shoegaze’u ściany dźwięku Neige dba też w nich o dodatkowe smaczki – dlatego, oprócz powtarzanych na okrągło motywów gitary, mamy chórki i smyczki, które przydają kompozycjom przestrzeni i nieomal symfonicznego rozmachu.  „L’Éveil des Muses” zaczyna się ponownie bardzo spokojnie, ale od pierwszych sekund utworu podskórnie narasta w nim moc; finał, zachowując przez cały czas melodyjność, wprowadza słuchaczy już w nieco inny świat, roztaczając przed nimi wizję ciągnących się kilometrami pustych przestrzeni widzianych z lotu ptaka. W tytułowym „Shelter” nowym elementem jest dźwięk dzwonków, w „Away” natomiast – wokal zaproszonego do studia Neila Halsteada, na co dzień lidera Slowdive, jednej z czołowych formacji nurtu shoegaze. Piosenka śpiewana przez Brytyjczyka w duecie z Francuzem zahacza o pop, ale jest to pop wyjątkowo szlachetny, natchniony i eteryczny. Opus magnum albumu stanowi zamykający go dziesięciominutowy „Délivrance” – monumentalny i majestatyczny, ale jednocześnie lekki i baśniowy, tyleż niepokojący, co wywołujący błogość. To niezwykłe, że tyle przeróżnych emocji kryje się w jednym zaledwie numerze. Swoje cegiełki dokładają tu i panie z amiiny, i ponownie odpowiadająca za chórki Billie Lindahl. Wrażenie nie byłoby jednak aż tak wielkie, gdyby nie chwytające za serce partie gitary Neige’a, który raz jeszcze udowadnia, że choć nie jest – i pewnie nigdy nie będzie – mistrzem solówek, to piękne tła były, są i będą jego specjalnością.  Fani dawnego Alcest mogą poczuć się „Shelter” nieco zawiedzeni. Na swoim czwartym albumie zespół zerwał bowiem ostatnie nici wiążące go z odległą blackmetalową przeszłością. O ile też nagrywając poprzedni krążek, „Les voyages de l’Âme”, Neige i Winterhalter jak najbardziej świadomie stanęli na artystycznym rozdrożu, tak teraz ostatecznie zdecydowali, w którą stronę chcą pójść. Wybór studia nagraniowego i producenta jedynie to podkreślił. Czy warto było? Wielbiciele post-rocka i shoegaze’u na pewno odpowiedzą, że – tak! Ponieważ tym sposobem zyskali jeszcze jeden zespół, który będzie spełniał ich najskrytsze i najbardziej liryczne marzenia. Nieco spłycając: trudno byłoby w 2014 roku wyobrazić sobie muzykę rockową będącą lepszym tłem do romantycznej kolacji przy świecach. Inna sprawa, że utwory z „Shelter” znakomicie sprawdzają się również grane na żywo, o czym mogli przekonać się uczestnicy styczniowego koncertu grupy w warszawskiej Hydrozagadce oraz lipcowego występu w ramach Castle Party w Bolkowie, gdzie Francuzi dosłownie zauroczyli publikę. Jedno jest pewne – ich najnowsze kompozycje niesamowicie wciągają, zapierając dech urokliwymi melodiami i poddanymi swoistym parafrazom odniesieniami do muzyki klasycznej.  Skład: Neige – śpiew, gitara elektryczna, gitara akustyczna, gitara basowa, dzwonki, instrumenty perkusyjne Winterhalter – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: Billie Lindahl – chórek (1,2,5,8) Neil Halstead – śpiew (7) Hildur Ársælsdóttir – skrzypce María Huld Markan Sigfúsdóttir – skrzypce Edda Rún Ólafsdóttir – altówka Sólrún Sumarliðadóttir – wiolonczela Birgir Jón Birgisson – aranżacje
|