EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Church of Hawkwind |
Wykonawca / Kompozytor | Church of Hawkwind |
Data wydania | 14 maja 1982 |
Wydawca | Active Records |
Nośnik | CD |
Czas trwania | 35:29 |
Gatunek | elektronika, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Dave Brock, Huw Lloyd-Langton, Harvey Bainbridge, Martin Griffin, Marc Sperhawk, Captain Al Bodi, Kris Tait (Madame X) |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Angel Voices | 01:21 |
2) Nuclear Drive | 03:39 |
3) Star Cannibal | 05:32 |
4) The Phenomenon of Luminosity | 02:40 |
5) Fall of Earth City | 03:24 |
6) The Church | 01:32 |
7) Joker at the Gate | 01:51 |
8) Some People Never Die | 03:53 |
9) Light Specific Data | 03:49 |
10) Experiment with Destiny | 02:32 |
11) The Last Messiah | 01:28 |
12) Looking in the Future | 04:04 |
Non omnis moriar: Kosmiczny Kościół JastrzębiaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj dwunasty studyjny longplay zespołu Dave’a Brocka, tym razem wydany pod szyldem… Church of Hawkwind.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Kosmiczny Kościół JastrzębiaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj dwunasty studyjny longplay zespołu Dave’a Brocka, tym razem wydany pod szyldem… Church of Hawkwind. Church of Hawkwind![]()
Wyszukaj / Kup To kolejna z płyt Hawkwind, którą można uznać za… dziwną. Z jej „dziwności” (pod tym pojęciem można też rozumieć: inność, odmienność) doskonale od samego początku zdawał sobie sprawę lider formacji Dave Brock. Dlatego opublikował ją nie pod klasycznym szyldem, lecz nieco zmienionym – jako Church of Hawkwind. Usprawiedliwiał to odejściem od klasycznego psychodelicznego space rocka w stronę eksperymentalnej elektroniki. Gwoli ścisłości taka muzyka była już obecna na wczesnych albumach londyńskiego zespołu, ale prawdą pozostaje, że dotąd nigdy w aż takich proporcjach. Sesje nagraniowe do „Church of Hawkwind” odbywały się w przetestowanym już przy okazji pracy nad longplayem „Sonic Attack” studiem w walijskiej wsi Rockfield (w hrabstwie Monmouthshire). Brock zamknął się tam w grudniu 1981 i pozostawał aż do lutego 1982 roku. Pozostali artyści jedynie „wpadali”, aby dograć swoje ścieżki. Nie będzie więc błędem stwierdzenie, że to właściwie solowy krążek Dave’a Brocka. Zawarty na nim materiał został niemal w stu procentach oparty na dźwiękach jego syntezatorów, choć czasami w tym względzie wpierał go jeszcze Harvey Bainbridge. Pozostałe instrumenty pełnią tu rolę drugorzędną. Zarówno bas, jak i gitary. Boli zwłaszcza fakt, że solówki Huwa Lloyda-Langtona pojawiają się jedynie w pięciu utworach (na dwanaście), a i tak są zepchnięte mocno w cień. I wcale nie dlatego, że Brytyjczyk miał słabsze pomysły czy nagle stracił swoje umiejętności, bo kiedy wsłuchać się w nie uważnie, nietrudno stwierdzić, że to wciąż ten sam, obdarzony nadzwyczajną wyobraźnią, gitarzysta. Po prostu koncepcja Brocka była inna. Czy słuszna? I tak, i nie. „Church of Hawkwind” nie jest bowiem wcale złym wydawnictwem. Ale mógł być dużo lepszym. Zastanawiające jest również to, że w kolejnych latach tylko jedna kompozycja z tego albumu znalazła się w repertuarze koncertowym Hawkwind. Chodzi o „Looking in the Future”, który i tak został przemianowany na „Letting in the Past”. Prawdą jest, że to najbardziej Hawkwindowy fragment tej płyty, ale gdyby się uprzeć, to spokojnie kilku innym numerom można by nadać to samo miano. A jednak z czasem płyta ta została skazana na powolne zapomnienie. Dzisiaj sięgają po nią jedynie najbardziej zagorzali wielbiciele zespołu Dave’a Brocka. Czy słusznie? „Church of Hawkwind” został pomyślany jako concept-album, na który składają się dwie sześcioczęściowe suity. Nieprzypadkowo każda z odsłon wydania winylowego miała swój oddzielny tytuł: „Space” (strona A) oraz „Fate” (strona B). Pierwszą stronę longplaya otwiera oparty na syntezatorach Brocka z dodanym do nich przetworzonym elektronicznie głosem Bainbridge’a „Angel Voices”. Wsłuchując się w niego, można zastanawiać się, czy naprawdę anioł powinien przemawiać do nas ustami Harveya. Ale widocznie Dave wolał słuchaczy postraszyć, niż oferować rajska wizję zaświatów. Zwłaszcza że chwilę później rozbrzmiewa utwór mało optymistyczny – „Nuclear Drive”. Sporo w nim syntezatorów, ale motoryka pozostała spacerockową. Cóż z tego jednak, skoro smakowita i melodyjna partia gitary Huwa jest ledwo słyszalna. Całość kończy się – zgodnie z ostrzeżeniem – eksplozją, po której następuje kosmiczna cisza. Z czasem wyłaniają się z niej dźwięki klawiszy, którym znacznie bliżej niż do psychodelii jest do nowej fali. W tej ponownie urokliwie „majsterkuje” sobie Lloyd-Langton i ponownie musimy mocno wytężać słuch, aby dotarła do nas jego praca. Dopiero w końcówce „Star Cannibal” gitara wybija się na plan pierwszy, ale to głównie dlatego, że cały zespół podkręca tempo i dorzuca mocy. W nagrany jedynie przez Brocka niespełna trzyminutowy utwór „The Phenomenon of Luminosity” wsamplowany został głos kosmonauty Johna Glenna, zarejestrowany podczas pierwszego przeprowadzonego przez Amerykanów orbitalnego lotu kosmicznego, jaki miał miejsce 20 lutego 1962 roku. Stylistycznie kawałek ten to przykład klasycznego rocka elektronicznego spod znaku „szkoły berlińskiej”. „Kosmicznych” syntezatorów nie brakuje również w następującym po nim „Fall of Earth City”, wspartym melorecytacją Dave’a i kolejnym, niedocenionym przez lidera, popisem solowym Huwa. Tę część opowieści zamyka króciutki „The Church”, w którym obok klawiszy i nastrojowej gitary pojawiają się także religijne śpiewy. Ale patrząc na tytuł tej kompozycji, trudno się czemukolwiek dziwić. Widocznie, patrząc w przestrzeń kosmiczną, lider Hawkwind dostrzegał tam Boga, aczkolwiek zapewne był to bardzo specyficzny Bóg. Na otwarcie drugiej strony Brock również wybrał kawałek nietypowy – „Joker at the Gate” to nostalgiczne połączenie nowej fali ze „szkołą berlińską”. Po nim rozbrzmiewa najdziwniejszy utwór na albumie. Z dwóch powodów. Po pierwsze: w nagraniu „Some People Never Die” wspomogli Dave’a jedynie dwaj zaproszeni do studia goście. Kim byli naprawdę – trudno stwierdzić, bo przecież nie ma wątpliwości, że ich podane na okładce longplaya tożsamości, czyli Marc Sperhawk (gitara basowa) oraz Captain Al Bodi (perkusja), są jedynie pseudonimami. Po drugie: w ścieżce wykorzystane zostały nagrania będące komentarzami (dziennikarzy?) do zabójstw senatora Roberta F. Kennedy’ego (1925-1968) oraz Lee Harveya Oswalda (1939-1963), które Brock pożyczył sobie z wydanej w 1970 roku płyty „Number One” zapomnianej amerykańskiej formacji psychodelicznej On the Seventh Day (pojawiły się tam w dziesięciominutowym „They Call Me Gun”). „Some People Never Die” połączony jest – dźwiękowym efektem wiosłowania – z transowym „Light Specific Data”, którego trzon stanowią syntezatory i zapętlony motyw gitarowy Dave’a. Całość wieńczy natomiast kolejny wybuch. Po nim zespół serwuje słuchaczom „Experiment with Destiny”, który jest skróconą wersją zaprezentowanego na „Sonic Attack” utworu „Virgin of the World”. W tym wydaniu to przede wszystkim kompozycja oparta na modulowanych syntezatorach i dynamicznej, choć mocno schowanej, perkusji. W miniaturowym „The Last Messiah” w partię świszczących klawiszy Dave wplótł kobiecy płacz, do którego „zmusił” swoją żonę Kris Tait (tutaj ukrytą pod pseudonimem Madame X). Stronę B wydawnictwa zamyka motoryczny, ale zarazem melodyjny „Looking in the Future”, w którym po raz ostatni możemy usłyszeć ledwo przebijającą się przez wszechwładne syntezatory gitarę Lloyda-Langtona. Powtórzę: to nie jest zła ani słaba płyta. Jako solowy concept-album Dave’a Brocka broni się nieźle. Trochę gorzej, jeśli uznamy ją za kolejne wydawnictwo Hawkwind. Wtedy rzeczywiście można narzekać bardziej. ![]() 29 kwietnia 2023 Skład: Dave Brock – śpiew (2,3,5,8,9,12), gitara elektryczna (3,5,8,9,12), gitara basowa (2,3), syntezatory Huw Lloyd-Langton – gitara solowa (2,3,5,6,12) Harvey Bainbridge – gitara basowa (5,7,9,10,12), syntezatory (5,9-11), głos (1,7) Martin Griffin – perkusja (2,3,5,9,10,12) gościnnie: Marc Sperhawk – gitara basowa (8) Captain Al Bodi – perkusja (8) Kris Tait (Madame X) – płacz (11) |
Oto pierwsza porcja recenzji na tegoroczne jesienne wieczory.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay, na którym można usłyszeć zarówno Sextet, jak i Trio brytyjskiego pianisty Michaela Garricka.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj minialbum tria brytyjskiego pianisty Michaela Garricka.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Frywolnie i kontemplacyjnie, tanecznie i elegijnie
— Sebastian Chosiński
Artysta o wielu twarzach
— Sebastian Chosiński
W cieniu historycznego browaru
— Sebastian Chosiński
Ostatni krok
— Sebastian Chosiński
Tańce i głosy
— Sebastian Chosiński
Przejście do „fazy III”
— Sebastian Chosiński
Narodziny progresywnego jazzu
— Sebastian Chosiński
Początki wcale nie wyboiste
— Sebastian Chosiński
Narodziny legendy
— Sebastian Chosiński
Psychodeliczni wojownicy rozbijają się o ścianę
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w… studiu
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Miłość nie wszystko wybacza
— Sebastian Chosiński
Od Reinhardta do Hendrixa
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Cień zbrodniarza
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Nasza „Jadzia” kochana
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Niełatwo być geologiem
— Sebastian Chosiński
Na długie jesienne wieczory…
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: „Przebierz się, Pawłowski!”
— Sebastian Chosiński
Balsam dla duszy i ciała
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Kamp Amersfoort
— Sebastian Chosiński