Pink Floyd w XXI wieku: Szkoda, że nieco chaotycznieW XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Na przykład efektownym wydaniem „Wish You Were Here [Immersion Box Set]” z 2011 roku.
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiPink Floyd w XXI wieku: Szkoda, że nieco chaotycznieW XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Na przykład efektownym wydaniem „Wish You Were Here [Immersion Box Set]” z 2011 roku. ![]()
Wyszukaj / Kup W zeszłym tygodniu mówiliśmy o „The Dark Side of the Moon [Immersion Box Set]”, rozbudowanej edycji zremasterowanego albumu, który ukazał się w ramach akcji „Why Pink Floyd?”. Można śmiało powiedzieć, że to wzorowe wznowienie, wypełnione gadżetami i materiałami dodatkowymi. Podobnego boksu skierowanego do najwierniejszych fanów doczekał się także dwa lata młodszy krążek „Wish You Were Here”. Niestety, choć apetyt został rozbudzony, wypada mniej spektakularnie. Co nie znaczy, że można go sobie darować. Tak, jak „Ciemna strona Księżyca”, mamy do czynienia z dużym, kartonowym pudełkiem, w którym, poza 2 CD, 2 DVD i Blu-ray, można znaleźć zestaw bajerów dla kolekcjonerów. Są więc albumy ze zdjęciami z pracy w studio i szkicami Storma Thorgersona, kopia biletu z koncertu z 1975, duplikat stage passu oraz obowiązkowy pakiet, bez którego nie obejdzie się żaden fan, czyli szalik z nadrukiem, podstawki pod kubki i szklane kulki z okolicznościowymi wzorkami. Zmieniono także okładkę. Tym razem nie jest to jednak wariacja na temat oryginału, a podmiana zdjęcia, które do tej pory znajdowało się w książeczce dołączonej do płyty. W związku z tym zamiast witających się mężczyzn mamy dżentelmena bez twarzy, pozującego z płytą i teczuszką na pustyni. Jeśli chodzi o materiał muzyczny, to tym razem mamy do czynienia z małą zbieraniną, która niekoniecznie związana jest z „Wish You Were Here”. Poza zremasterowanym, krystalicznie brzmiącym materiałem podstawowym, zajmującym płytę numer jeden, jest także drugi dysk z bonusami. I tych nie może przegapić żaden fanatyk Floydów, ponieważ są to rzeczy unikatowe, a przy tym stanowiącą prawdziwą rozkosz dla ucha. W każdy razie w większości. Zaczynamy od trzyutworowego setu z koncertu w Wembley z 1974 roku. Tego samego, którego fragmenty otrzymaliśmy w boksie „The Dark Side of the Moon”. Ciekawe, czy kiedyś dojdzie do wydania całego występu w jednym wydawnictwie? Pierwszy utwór to absolutny killer, a więc zagrana w całości suita „Shine on You Crazy Diamond”. Czyli połączonych części pierwszej i drugiej, które otwierały i zamykały krążek (lub jak kto woli części 1-5 z częściami 6-9). Do tej pory taką fuzję mogliśmy usłyszeć tylko raz – na składance „Echoes: The Best of Pink Floyd” z 2001 roku. Tymczasem tutaj nie mamy do czynienia ze sztuczną sklejką, a kompletnym utworem, który na żywo wypada równie imponująco, co w wersji studyjnej. Nawet pomimo tego, że wersja ta jest o wiele bardziej surowa. Brakuje nie tylko wstępu zagranego na kieliszkach do wina, ale również partii saksofonu. Nie odczuwa się tego jednak w żaden sposób, ponieważ panowie grają z uczuciem i pomysłowo wypełniają wolną przestrzeń. Bez dwóch zdań po te wznowienie warto sięgnąć chociażby tylko po to, by dać się porwać tej dwudziestominutowej kompozycji. Ale to nie koniec. Dalej otrzymujemy dwa, również rozbudowane, utwory (ponad dwanaście i osiemnaście minut) o tajemniczych tytułach „Raving and Drooling” oraz „You’ve Got to Be Crazy”. Są to wczesne wersje znanych z płyty „Animals” kawałków „Sheep” i „Dogs”. Nie tylko nieco różnią się od finalnych wersji muzycznie (brakuje na przykład charakterystycznej „kaczuszki” w „You’ve Got to Be Crazy”), ale do tego posiadają inny tekst. Jest to niewątpliwie spora ciekawostka i rarytas, bo do tej pory nie mieliśmy okazji usłyszeć tych utworów w wersjach koncertowych z oficjalnych wydawnictw. A w każdym razie nie wykonywanych pod szyldem Pink Floyd, bo na solowych występach Roger Waters lubi sięgać po „Dogs”. Może to wszystko jeszcze jest trochę nieopierzone, a inny tekst nieco burzy uczucie błogostanu w czasie słuchania, ale to wciąż pierwszorzędny materiał. W tym miejscu pojawia się więc pytanie, czy nie można było wydać także „Animals” w tak rozbudowanym boksie, bo jak widać materiału kolekcjonerskiego by nie zabrakło. Dalsze bonusy są już ściśle związane z sesją nagraniową „Szkoda, że cię tu nie ma”. Znów mamy krótki fragment niezrealizowanego projektu „Household Objects”, a mianowicie „Wine Glasses”. Jest to impresja zagrana na kieliszkach do wina, która ostatecznie stała się początkową częścią „Shine on You Crazy Diamond”. Następny w kolejce jest ironiczny „Have a Cigar”. Na płycie został zaśpiewany przez Roya Harpera, tu zaś zaprezentowano pierwotną wersję z wokalem Rogera Watersa. Porównując ze sobą oba warianty, można śmiało stwierdzić, że wybór tego pierwszego, jako podstawowego był ze wszech miar trafny. Podobnie sytuacja wygląda z alternatywną wersją utworu „Wish You Were Here”. Do jej nagrania został zaproszony wybitny skrzypek jazzowy Stéphane Grappelli. Powiedzmy jednak szczerze, że to, co zaprezentował nie brzmi aż tak wybitnie, jak można było się spodziewać. Nie dziwię się, że Floydzi ostatecznie zagrzebali jego partię głęboko w miksie. O tyle, o ile do dodatków dźwiękowych nie można się przyczepić (aczkolwiek „The Dark Side…” wzbogacono o 2 CD, czemu tu jest tylko jeden!), to już zawartość DVD i Blu-ray rozczarowuje. poza różnymi wariantami przestrzennych miksów materiału podstawowego, dostajemy jedynie wizualizacje wyświetlane na koncertach w epoce i sześciominutową impresję autorstwa Storma Thorgersona. Żadnych nagrań koncertowych! Aż trudno uwierzyć by w archiwach nie zachowało się nic godnego upublicznienia. Pod tym względem boksowi należy się solidny minus. Wiadomo, że prawdziwy fan będzie chciał mieć wszystko, ale ten, który nie może sobie pozwolić na zbytnią rozrzutność niewiele straci, jeśli ograniczy się do okrojonej do dwóch płyt edycji „Experience”. Znajdują się na niej wszystkie najciekawsze rarytasy. No, chyba, że chce się szpanować eleganckim pudełkiem wystawionym w honorowym miejscu. Dla laików: * * * * / 5 Dla koneserów: * * * * * / 5 ![]() 25 maja 2022 |
W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą zespołu. Na przykład EP „1965: Their First Recordings” z 2015 roku.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj debiutancka płyta norweskiej jazzrockowej formacji Moose Loose.
więcej »W XXI wieku zespół Pink Floyd praktycznie przestał istnieć. Panowie jeśli już nagrywali, to raczej na swój rachunek, a o koncertach mowy być nie mogło. Niemniej fani niemal co roku są uszczęśliwiani kolejnymi albumami sygnowanymi nazwą formacji. Dziś jednak skupimy się na reedycji solowego dzieła byłego lidera grupy Rogera Watersa „Amused to Death” z 2015 roku.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Ich pierwszy rhythm’n’blues
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Oko z monitora wciąż patrzy
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wchodząc do tej samej rzeki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zderzenie ze ścianą
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
TEN album na to zasługiwał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zestaw najpopularniejszego minimum
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
A tak na marginesie…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wprowadzenie do szalonego świata Syda
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ku pokrzepieniu serc
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Sfery ambientowych dźwięków
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Oni czasem wracają: Szkoda, że ich tu nie ma
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Za Midgard!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Przełamując kadry
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiks przejściowy
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Czerwiec 2022
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
Komiksowe Top 10: Maj 2022
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Człowiek, który spał w grobowcu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nibylandia ze skandynawskich mitów
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nemo podbija stawkę
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Bombastyczne łowy Kravena
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Bagno wciąga
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski