
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
50 najlepszych płyt 2014Wzorem lat ubiegłych prezentujemy zestawienie 50 najlepszych płyt 2014 roku. Wybór nie był prosty, ale mamy nadzieję, że w miarę reprezentacytjnie ukazuje najciekawsze zjawiska muzyczne ostatnich dwunastu miesięcy.
Esensja50 najlepszych płyt 2014Wzorem lat ubiegłych prezentujemy zestawienie 50 najlepszych płyt 2014 roku. Wybór nie był prosty, ale mamy nadzieję, że w miarę reprezentacytjnie ukazuje najciekawsze zjawiska muzyczne ostatnich dwunastu miesięcy. Przemysław Pietruszewski Letellier dba o spójność albumu, nie nawarstwia niepotrzebnie motywów, co mogło niektórym nie przypaść do gustu na „OR”. Trzyma się znanej zasady: „mniej znaczy więcej”. Choć krążek zachwyca bogactwem pojedynczych sampli, są one użyte z właściwymi dla siebie proporcjami i nie powodują uczucia muzycznej dezinformacji. Z pozoru wyobcowane mikrodźwięki zaczynają się przenikać oraz doskonale zazębiać. Pojawiające się gdzieniegdzie zapętlone melodie gitary, perkusji czy kontrabasu pozwalają odrobinę ocieplić odhumanizowany charakter albumu. Dzięki tej prostocie „Solens Arc” hipnotyzuje i odnajduje się w stylistyce, która z powodzeniem powinna na stałe zadomowić się na parkietach wielu klubów z muzyką elektroniczną („Amber Decay”), a także służyć jako soundtrack do podróży kosmicznych („History of Obscurity”). Przemysław Pietruszewski Z dużą dozą pewności można stwierdzić, że Autopsy jest jak wino – im starsze, tym lepsze. Od czasu powrotu zespół udowadnia, że w świecie oldschoolowego death metalu nie ma sobie równych. Trzy długograje i jedna EP-ka tylko potwierdzają, że Reifert i spółka nadal czują głód muzyki, której granie sprawia im niesamowitą przyjemność. „Tourniquets, Hacksaws & Graves” nie jest w tym wypadku żadnym wyjątkiem. To nadal kwintesencja wypracowanego na przestrzeni lat stylu, z obrzydliwym do szpiku kości brzmieniem, potokiem oślizgłych i brudnych riffów oraz czołową wizytówką zespołu, jaką są wokale Reiferta – najlepsze od czasów „The Tomb Within”: z odpowiednią dawką szaleństwa, przytłaczające, bulgoczące. To czym Amerykanie tym razem zaskakują, to zróżnicowanie. Typowe krótkie strzały, jak „Savagery”, „Teeth of the Shadow Horde” z wspaniałymi, rwanymi riffami, przeplatane są walcowatymi deathmetalowymi suitami w postaci „Deep Crimson Dreaming” czy sabbathowskiego „Burial”. Warstwa liryczna nie odbiega zbytnio od tematyki prezentowanej na poprzednich wydawnictwach. Zresztą wystarczy spojrzeć na okładkę, aby wszystko stało się jasne. Autopsy nie zwalnia tempa i serwuje fanom death metal najwyższej próby, który z jednej strony nie sili się na oryginalność, a z drugiej brzmi bardzo autentycznie i szczerze. Wypada ich tylko pochwalić za śmiałą decyzję powrotu do świata żywych. Sebastian Chosiński Album Fortuny, Goldsbury’ego, Minchello i Grassiego zawiera muzykę, którą dziś słychać już z płyt i scen koncertowych coraz rzadziej; tym większa zasługa czwórki muzyków, że zdecydowali się przywrócić czar lat 60. i 70., że zafundowali słuchaczom powrót do czasów, kiedy królowali Miles Davis, John Coltrane, Freddie Hubbard czy Cannonball Adderley. Kiedy nawet bezpretensjonalna muzyka potrafiła urzekać pięknem i wywoływać wzruszenie. Sebastian Chosiński Wydawnictwo „This Island, Our Funeral” z miejsca podbiło serca wielbicieli… blackgaze’u. To termin, który pojawił się niedawno, a pod którym skrywa się swoista mieszkanka black metalu, post-rocka i shoegaze’u – muzyki niekiedy ostrej i agresywnej, lecz jednocześnie bardzo nastrojowej i urzekającej pięknem. Jak widać, da się takie skrajności łączyć, a z tego mariażu powstaje nowa jakość. Na trwającej nieco ponad pięćdziesiąt minut płycie znalazło się siedem kompozycji, które – jak to często w przypadku podobnych produkcji bywa – układają się w swoisty concept-album. Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Strachy Na Lachy w ironicznym utworze „I Can′t Get No Gratisfaction” śpiewali: „Tam, gdzie dobrze płatna sztuka / zawsze znajdziesz Maleńczuka”, ale nie tym razem! „Tęczowa swasta” jest najmocniejszą płytą wokalisty od wielu lat. To już nie jest łzawo-popowe granie spod znaku Psychodancingu (choć firmuje je ten właśnie zespół), ani nawet satyryczno-prześmiewczy Pudelsi, to czysta bezkompromisowość rodem z Homo Twist. Maleńczuk nie hamuje się i w tekstach wyrzuca wszystko, co zbierało mu się na wątrobie przez lata. Kiedy do tego dodamy świetną, różnorodną muzykę, otrzymujemy jeden z najważniejszych polskich albumów 2014 roku. Jacek Walewski Linkin Park po latach ewolucji i eksperymentów chce chyba wrócić do swoich korzeni. Ich najnowsza płyta jest właśnie takim przeproszeniem starszych fanów za wszystko, co wydali po „Meteora”. Stylistycznie „The Hunting Party” najbliżej właśnie do pierwszych dwóch albumów zespołu, choć w paru miejscach (choćby „War”) mamy tutaj do czynienia z graniem nawet cięższym i ostrzejszym. Czy jest to jednak powrót do złotej ery nu metalu? Zaproszeni goście (Daron Malakina z System of a Down i Tom Morello z RATM) mają to sugerować. Całości brakuje trochę wielkości debiutu grupy, ale mimo tego słucha się tego przyjemnie i z łezką w oku. Dla wszystkich, którzy wychowywali się na przełomie lat 90. i dwutysięcznych pozycja niemal obowiązkowa! Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Oczywiście można narzekać, że „The Endless River” nie dorównuje klasycznym dokonaniom Pink Floyd, że nie zawiera przebojów na miarę „Comfortably Numb” czy „High Hopes”, że odgrzewa się odrzuty z sesji do „The Division Bell”, ale po co. Należy przede wszystkim cieszyć się z nowej muzyki zespołu, który miał już więcej nic nowego nie stworzyć. Zwłaszcza że instrumentalna, delikatna muzyka zawarta na albumie również potrafi uwieść słuchacza. David Gilmour nie stracił umiejętności czarowania swoją gitarą, która w połączeniu z archiwalnymi nagraniami klawiszy nieżyjącego już Ricka Wrighta pozwala ponownie poczuć magię, jaka kojarzy się z nazwą formacji. Przemysław Pietruszewski Oj, przysłużyła się kolaboracja z Markiem Laneganem na nowym krążku Earth. Tym razem jest mniej bluesowo, a bardziej metalowo. Wydawać by się mogło, że artysta z Seattle nie odnajdzie się w tej roli, z uwagi na jego ostatnie krążki, wpadające czasem nawet w elektroniczny bit. Jednak jego udział w „There Is A Serpent Coming” jest nie do przecenienia. Melodeklamacja bardzo dobrze wkomponowuje się w strukturę utworu, który ciągnie całość nawet w rejony lat 70. Siłą „Primitive and Deadly” nie są tylko gościnne występy. To także wolna i psychodeliczna atmosfera, do której zespół na przestrzeni albumów zdążył nas już przyzwyczaić. Dylan Carlson wyrasta na alternatywną osobowość muzyczną. Niezależnie od jego fascynacji sceną doom, drone czy blues, nadal potrafi wyczarować przyciągające dźwięki w tak sztywnych ramach, jakie serwuje nam Earth. Monolityczne i rozciągnięte do granic możliwości riffy nadal mają ten charakterystyczny doomowy sznyt, który jednak gdzieś tam w głebi podszyty jest podwalinami starego rocka, co tylko świadczy o klasie „Primitive and Deadly”. Przemysław Pietruszewski Brytyjczycy chyba się jednak trochę wystraszyli eksperymentu (bardzo dobrego zresztą), jakim była stonowana i wyciszona poprzedniczka. Postanowili zatem powrócić do znajomych, jazgotliwych progresywnych brzmień na nowej płycie. Utwory jednak są bardziej zwarte niż na pierwszych albumach, a częste wycieczki w kierunku prog rocka mogą momentami nasuwać skojarzenia z Tool. Zespół z Manchesteru postawił tym razem na ciężar i dość solidną produkcję, gdzie wszystko podkręcone jest poziom wyżej na wzmacniaczach niż dotychczas. To co przykuwa na dłużej, to tła wypełnione co rusz jammującą gitarą, przyjemnie zahaczającą o rejony stoner rocka, jak ma to miejsce w „Black Rainbow” czy „Named After Rocky”. Aż chciałoby się usłyszeć takich dźwięków więcej, ale Amplifier stawia zbyt bezpieczne kroki w wypracowanym przez siebie stylu. Wyjątkiem jest dość rozrywkowy, popowy wręcz „Cat′s Cradle”, z „radiową” linią melodyczną, która nijak nie pasuje do ambitniejszych dokonań zespołu. „Open Up” to z kolei ukłon w stronę „The Octopus” i najbardziej zadziorny kawałek na płycie. Choć z pozoru zaczyna się bardzo łagodnie, to refreny przywołują na myśl wczesne dokonania Soundgarden z charakterystycznym „brudem” w gitarach. „Mystoria” powraca do dźwięków, w których zespół czuje się najpewniej, z doskonale skrojonymi progresywnymi kompozycjami, gdzie oprócz chwytliwych melodii odnajdziemy także sporą dawkę rockowego ciężaru, którego próżno szukać na obecnej scenie. Przemysław Pietruszewski Dziewięć lat przyszło nam czekać na następcę „Altered States of Divinity”, ale śmiało można napisać, że opłaciło się. „Enemy of Man” wydaje się kłaść akcenty w zupełnie innych miejscach niż debiut. Nadal mamy do czynienia z charakterystycznymi ciętymi, rwanymi riffami oraz surową i sterylną produkcją, ale tym razem bez problemu da się wyczuć inspirację francuską awangardą sceny BM. Transowe, dysonansowe struktury dość często każą nam przywoływać klimat utworów Deathspell Omega. Na szczęście nie są to tak wyraźne zapożyczenia, aby nazywać „Enemy of Man” koniunkturalnym wybrykiem. Krakowianie w pewnym sensie oddają hołd tej odmianie metalu i śmiało dorzucają swoją porcję blackmetalowego szaleństwa. Plemienna czy wręcz szamańska perkusja wydaje się głównym atutem wydawnictwa. Tempo czasem gna na złamanie karku, ale zamiast kanonady riffów i blastów, powszechnej dla gatunku, atmosfera krążka ma raczej charakter oszczędny, momentami wręcz ascetyczny jeśli chodzi o gitarowe zagrywki. I to właśnie ta jakość, nie ilość, stanowi o sile albumu. |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj minialbum tria brytyjskiego pianisty Michaela Garricka.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj archiwalny koncert legendy czeskiego jazz-rocka Martina Kratochvíla i jego formacji Jazz Q (Praha).
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj ostatni opublikowany w epoce longplay kwintetu Dona Rendella i Iana Carra.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Wchodząc do tej samej rzeki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: 60 najgorszych okładek płyt 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie przegap: Czerwiec 2014
— Esensja
Nie przegap: Marzec 2014
— Esensja
Prezenty świąteczne 2014: Mikołaju, zapodawaj muzę!
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Dwupak tematyczny: Progresywnie i regresywnie
— Sebastian Chosiński
W nocnych klubach Nowego Jorku i Chicago…
— Sebastian Chosiński
Po płytę marsz: Listopad 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Spotkanie na szczycie
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Tęsknota za tym co ulotne
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: „Ognia!”
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Valparaíso, Helsingborg, Malmö
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Pop i psychodelia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Soundtrack do filmu, który trzeba sobie wymyślić
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zmiany, które wychodzą na dobre
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Czekajcie, a będzie Wam dane!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W królestwie zapomnienia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Chwila na oddech… tuż przed zmiażdżeniem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W ramionach Górskiej Pani
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Podróż w nieskończoność
— Sebastian Chosiński
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Black Sabbath bez Ozzy’ego!
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
Masha Qrella - trasa koncertowa
— Esensja
Chciałam sprawdzić, czy faktycznie przybędą do mnie jakieś wspomnienia z przeszłości po wysłuchaniu Linkin Park, ale.. jak szybko przyszły, tak szybko odeszły. Chyba już do nich nie wrócę. Dobrze jest zobaczyć Sólstafir na pierwszej pozycji.