„Wykute w brązie” – drugi tom powieściowego cyklu brytyjskiej pisarki Lindsey Davis o przygodach antycznego detektywa Marka Dydiusza Falko – jest nie tylko obszerniejszy od debiutu, ale i ciekawszy. Choć, prawdę powiedziawszy, intryga kryminalna nie odgrywa w nim tak istotnej roli jak w „Srebrnych świnkach”, to jednak o sile powieści decyduje przede wszystkim swoboda, z jaką tym razem autorka rysuje tło obyczajowe epoki. Dla uspokojenia należy jednak dodać – trupy też są, a jakże!
Na stokach Wezuwiusza
[Lindsey Davis „Wykute w brązie” - recenzja]
„Wykute w brązie” – drugi tom powieściowego cyklu brytyjskiej pisarki Lindsey Davis o przygodach antycznego detektywa Marka Dydiusza Falko – jest nie tylko obszerniejszy od debiutu, ale i ciekawszy. Choć, prawdę powiedziawszy, intryga kryminalna nie odgrywa w nim tak istotnej roli jak w „Srebrnych świnkach”, to jednak o sile powieści decyduje przede wszystkim swoboda, z jaką tym razem autorka rysuje tło obyczajowe epoki. Dla uspokojenia należy jednak dodać – trupy też są, a jakże!
Lindsey Davis
‹Wykute w brązie›
Akcja „
Srebrnych świnek” – powieści, w której wkroczył na literacką arenę rzymski detektyw Marek Dydiusz Falko – rozgrywała się na przełomie lat 70/71 po narodzinach Chrystusa. Na tronie cesarskim od kilkunastu miesięcy zasiadał już wówczas Wespazjan z dynastii Flawiuszów, który wyszedł zwycięsko z wielkiego zamieszania, jakie nastąpiło w Rzymie po samobójczej śmierci Nerona i wybuchu regularnej wojny domowej. Nowy władca imperium szybko zyskał przychylność senatu, co akurat nie dziwi, bo senatorowie w tamtym czasie zazwyczaj popierali tego, który aktualnie dorwał się do władzy, oraz obywateli, o co było już znacznie trudniej. Wespazjan miał jednak kilka cech, które musiały przypaść do gustu pospólstwu, a nawet wciąż jeszcze licznym zwolennikom pogrzebanej już ponad sto lat temu republiki. Jedną z najważniejszych był umiar – i to zarówno w pozbywaniu się przeciwników politycznych, jak i w wydatkach finansowanych z budżetu państwa. Doszło nawet do tego, że dzisiaj wielu osobom słabo orientującym się w historii starożytnej kojarzy się on przede wszystkim z przysłowiowym wręcz skąpstwem i słynnym powiedzeniem: „Pecunia non olet” (czyli „Pieniądz nie śmierdzi”), którym miał skomentować oburzenie najbliższych doradców, kiedy zdecydował o wprowadzeniu opłat za korzystanie z… szaletów miejskich. Przejęcie władzy przez syna mało znaczącego w hierarchii państwowej poborcy podatkowego w dalekiej Azji wywołało jednak zazdrość innych patrycjuszowskich rodów, a wraz z nią zrodziła się również przemożna chęć pozbawienia go tronu, zaszczytów i tym samym życia. Domniemany spisek na głowę Wespazjana był osią fabularną pierwszej odsłony cyklu zapoczątkowanego dwie dekady temu przez, dzisiaj już sześćdziesięcioletnią, Lindsey Davis.
W poprzedniej książce poznaliśmy wielu bohaterów, którzy powrócili także w „Wykutym w brązie”. Poza Markiem Dydiuszem, najważniejsi to: Helena Justyna (żona jednego ze spiskowców, Gnejusza Acjusza Pertynaksa, która – mimo szlacheckiego pochodzenia – wdała się w romans z plebejskim detektywem), Lucjusz Petroniusz Longus (dowódca patrolu straży cesarskiej na Awentynie, a prywatnie najbliższy przyjaciel Marka i jego stary kompan jeszcze z czasów służby wojskowej na terenie Brytanii) oraz – inaczej być nie mogło – sam Wespazjan. Bo choć cesarz pojawia się na kartach powieści jedynie w paru mniej znaczących epizodach, to jednak cała historia kręci się właśnie wokół niego. Przystępując do pracy nad drugim tomem, brytyjska pisarska postanowiła bowiem nie tworzyć nowej intrygi, ale kontynuować poprzednią. Dlatego też akcja „Wykutego w brązie” zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończone zostały „Srebrne świnki”. Markowi udało się rozwikłać zagadkę znikającego srebra z brytańskich kopalni, które miało zostać przeznaczone na sfinansowanie przewrotu pałacowego, a najgroźniejszy – jak mogło się wtedy wydawać – spiskowiec, czyli Acjusz Pertynaks, poniósł zasłużoną karę. Nikt jednak na dworze cesarskim nie ma wątpliwości, że nie udało się pojmać wszystkich wrogów Wespazjana, co oznacza, że prędzej lub później zostanie podjęta kolejna próba przejęcia władzy przez któregoś z wpływowych senatorów.
Falko, który za zasługi dla imperatora został oficjalnie wciągnięty na listę agentów Jego Wysokości, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że nie powinien spoczywać na laurach, ale ruszyć w ślad za wciąż pozostającymi na wolności stronnikami nieżyjącego męża Heleny Justyny. Tym bardziej że jeden z nich, o czym naocznie ma okazję sam się przekonać, wykazuje wielkie zainteresowanie jego działalnością. Tym człowiekiem jest Barnabas – wierny towarzysz Pertynaksa, jego ulubiony wyzwoleniec, na co dzień zajmujący się ponoć bardzo intratnym handlem zbożem. Szybko się jednak okazuje, że to nie jedyne jego zajęcie. Pewnego dnia w Rzymie płonie bowiem świątynia Herkulesa Gaditanusa, a w jej zgliszczach zostaje znalezione ciało niejakiego Kurcjusza Longina – jednego z konspiratorów, który postanowił pojednać się z cesarzem. Jego nagła śmierć nie mogła być więc przypadkowa; najprawdopodobniej ktoś chciał w ten okrutny sposób uciszyć niewygodnego świadka. Zeznania świątynnego kapłana nie pozostawiają wątpliwości, że krótko przed tragedią z Kurcjuszem kontaktował się człowiek, którego rysopis idealnie pasował do byłego niewolnika. Chcąc raz na zawsze rozwiązać sprawę, Wespazjan nakazuje swojemu agentowi wyruszyć na południe Italii, by spotkać się z bratem zamordowanego, Kurcjuszem Gordianem. W ślad za Markiem rusza też jednak Barnabas, a jego szlak znaczony jest kolejnymi trupami. Gdy wkrótce Falko zdaje cesarzowi relację ze swoich poczynań, obaj nie mają wątpliwości, że po śmierci Pertynaksa wiele nici prowadzi prosto do kłębka, któremu na imię Lucjusz Aufidiusz Kryspus. To bardzo bogaty właściciel floty, w którego rękach spoczywa import zboża z Egiptu do Rzymu. Myśl o tym, że spiskowcy mogliby zatrzymać statki płynące z Afryki i tym samym wywołać w stolicy epidemię głodu, jest tak przerażająca, że Wespazjan natychmiast wysyła Marka na poszukiwania morskiego potentata.
Praktycznie dopiero w tym miejscu, po ponad stu pięćdziesięciu stronach, zaczyna się właściwa intryga „Wykutego w brązie”. Falko wraz z Petroniuszem Longusem i jego rodziną oraz swoim nastoletnim siostrzeńcem Lariuszem pod płaszczykiem rodzinnej wakacyjnej przejażdżki wyrusza w okolice Wezuwiusza, aby tam wytropić Aufidiusza Krysupusa i – jeśli okaże się to możliwe – dopaść również zbrodniczego Barnabasa. Na Marka i jego bliskich czyhać będzie nie tylko mnóstwo niebezpieczeństw, ale spotka ich też wiele – mniej i bardziej radosnych – niespodzianek. Los zetknie ich z ekscentrycznymi mieszkańcami Pompejów i Herkulanum (jeszcze nie zniszczonych przez wybuch wulkanu, do którego dojdzie dopiero osiem lat później), co jest o tyle interesujące, że zwłaszcza pierwsze z tych miast cieszyło się w cesarstwie zasłużoną sławą siedliska rozpusty. Nie da o sobie zapomnieć również piękna i niezależna Helena Justyna, która – postawiona po raz kolejny między młotem a kowadłem – będzie musiała dokonać wyboru, rzutującego nie tylko na jej najbliższą, ale i znacznie dalszą przyszłość.
Po lekturze „Srebrnych świnek” można było zarzucić autorce średnio udane przedstawienie realiów epoki i jej tła obyczajowego. W drugim tomie jest już pod tym względem znacznie lepiej. Widać, że pisarka musiała w trakcie pisania „Wykutego w brązie” poświęcić sporo czasu na pogłębienie wiedzy o starożytnym Rzymie w pierwszym wieku naszej ery. A że interesujących źródeł pisanych i ikonograficznych akurat do tej epoki w historii cesarstwa raczej nie brakuje – zadanie miała ułatwione. Opisy codziennego życia mieszkańców okolic Wezuwiusza należą do bardzo barwnych i jednocześnie zabawnych, ponieważ pani Davis nie brakuje specyficznego poczucia humoru. Jej bohaterowie mają do siebie spory dystans, a Marek Dydiusz jest na dodatek – jak na klasycznego prywatnego „łapsa” przystało – obdarzony odpowiednią porcją cynizmu. Za próbkę niech wystarczy ten oto fragment: „Praca detektywa jest beznadziejna. Płaca nędzna, zajęcie jeszcze gorsze, a jeśli natrafisz kiedyś na jakąś wartą zachodu kobietę, to nie masz ani pieniędzy, ani czasu; a jeśli nawet masz, to zabraknie ci sił”. Prawda, że takie słowa mogłyby paść z ust Philipa Marlowe’a? Po dotarciu do ostatniej strony powieści zastanawia w zasadzie tylko jedno. Czy „Wykute w brązie” naprawdę musiało liczyć – według polskiego wydania – aż sześćset stron? Gdyby odchudzić książkę o jedną czwartą, zdecydowanie zyskałaby ona na atrakcyjności.
