Największą siłą „Ludzkich dzieci” – zarówno książki P. D. James, jak i filmu Alfonso Cuaróna – jest bez wątpienia wyjściowy pomysł. Przyznać należy jednak, że i autorka, i reżyser potrafili znakomicie go rozwinąć i, dzięki temu, przedstawić wiarygodną wersję fantastycznego świata. Świata mrocznego, ponurego, ale – co najbardziej przerażające – prawdopodobnego.
Konrad Wągrowski
Każde dziecko jest Zbawicielem
[P.D. James „Ludzkie dzieci”, Alfonso Cuarón „Ludzkie dzieci” - recenzja]
Największą siłą „Ludzkich dzieci” – zarówno książki P. D. James, jak i filmu Alfonso Cuaróna – jest bez wątpienia wyjściowy pomysł. Przyznać należy jednak, że i autorka, i reżyser potrafili znakomicie go rozwinąć i, dzięki temu, przedstawić wiarygodną wersję fantastycznego świata. Świata mrocznego, ponurego, ale – co najbardziej przerażające – prawdopodobnego.
P.D. James
‹Ludzkie dzieci›
Najprostszym pomysłem na fabułę SF, ale też zwykle dającym najlepsze efekty, jest po prostu wzięcie jednej z oczywistości współczesnego świata, zmiana jej i spróbowanie wyobrażenia sobie, jak ta jedna zmiana wpłynie na wszystko inne. W napisanej przez brytyjską autorkę P. D. James powieści, która trafia do nas dopiero po 15 latach od powstania, i to dzięki premierze opartego na niej filmu, owa zmiana jest przerażająca w swej prostocie. Otóż w pewnym roku kobiety na Ziemi przestają rodzić dzieci. Nie wiemy, jaka jest tego przyczyna – czy powodem są zmiany genetyczne, zanieczyszczenie, jakaś ogólnoświatowa epidemia bez dodatkowych objawów – to nie jest istotne. Ważne, że w roku zwanym „rokiem Omega” na świecie pojawiają się ostatnie dzieci. Po kilku latach badań, analiz, poszukiwania ludzi, którzy jeszcze nie zachorowali na chorobę bezpłodności, wszystko wydaje się być jasne. Ludzkości na Ziemi pozostało jeszcze jakieś 80 lat życia – do chwili, gdy umrze ostatnia z żyjących na planecie osób (podobny pomysł jest też podstawą zapomnianej już nieco powieści Briana Aldissa „Siwobrody”, z tym że tam za bezpłodność odpowiada wojna atomowa).
Ten świat przypomina Australię z powieści Neville’a Shute’a „Ostatni brzeg” – tylko że apokalipsa jest tu bardziej rozciągnięta w czasie. U Shute’a do momentu, gdy radioaktywna chmura, powstała na skutek nuklearnego konfliktu, ma dotrzeć nad ostatni nieskażony ląd i zakończyć życie na ziemi, upływa kilka tygodni. Ten krótki czas ocaleli z hekatomby chcą po prostu przeżyć godnie. W „Ludzkich dzieciach” mają czas na każdą z ludzkich emocji – a ponieważ widzą, że żyją w świecie pozbawionym nadziei, główną reakcją jest rezygnacja.
Oczywiście zanim dochodzi do rezygnacji, pojawia się sprzeciw – zwykle wyrażony przez agresję. Świat staje się więc miejscem niebezpiecznym, pełnym ludzi, którzy nie mają już nic do stracenia. Panuje chaos, jakoś radzą sobie jedynie te kraje, które wprowadzają rządy silnej ręki. Tak właśnie dzieje się w Wielkiej Brytanii, gdzie zostaje zaostrzone prawo, policja wyprowadzona na ulice, a wyspa Man zostaje zamieniona na kolonię karną. Żyją tam jedynie przestępcy, nikogo nie obchodzi ich los – wypisz, wymaluj Manhattan z „Ucieczki z Nowego Jorku”. Ci zaś, którzy wybrali rezygnację, mają możliwość skorzystania z organizowanych przez państwo zbiorowych samobójstw, zwanych „wyciszeniami”.
Książka P. D. James to przede wszystkim dystopiczna wizja mrocznej przyszłości. Przyszłości przerażającej z dwóch powodów: bo całkowicie pozbawionej nadziei (po co się buntować, skoro to niczego nie zmieni?), ale i przyszłości prawdopodobnej – bo nietrudno przecież wyobrazić sobie jakieś skażenie, genetyczną mutację czy cokolwiek innego, co może wymyślić nauka i medycyna, a co spowodowałoby całkowity zanik płodności. P. D. James jasno mówi, że stroną winną za brak dzieci są mężczyźni. Nauka podobno kilka lat temu stwierdzała poważne zmniejszenie się liczby plemników u mężczyzn – przy obecnej tendencji mieliby oni stać się bezpłodni około 2500 roku. Niezależnie od tego, ile prawdy w tym stwierdzeniu, nie jest trudno wyobrazić sobie jakiś czynnik przyśpieszający taką tendencję.
Mniej przekonująco wypada w książce natomiast wątek polityczny. Główny bohater, Theodore Faron, jest kuzynem i zarazem byłym doradcą Xana Lyppiatta, dyktatora Zjednoczonego Królestwa, trzymającego władzę silną ręką, zdającego się jedynie na zaufaną grupę najbliższych współpracowników stanowiących Radę. Rozgrywka między Theo i Xanem, dyskusje o roli władzy i porządku, w zamyśle autorki kluczowe dla książki, wypadają raczej blado, nie budząc większego zainteresowania, przynajmniej w porównaniu z głównym tematem.
P. D. James nie decyduje się na jednoznaczne zakończenie. To z jednej strony zaleta, z drugiej – wada książki. Zaleta, bo ukazanie odrodzenia rasy ludzkiej zniszczyłoby siłę wymowy głównego pomysłu. Wada – bo chyba konsekwencja w ewolucji umierającego świata mogłaby być jedną z najsilniejszych mrocznych wizji w światowej fantastyce. Tymczasem otrzymujemy promyk nadziei, resztę natomiast musimy dopowiedzieć sobie sami.
Alfonso Cuarón
‹Ludzkie dzieci›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ludzkie dzieci |
Tytuł oryginalny | Children of Men |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 27 października 2006 |
Reżyseria | Alfonso Cuarón |
Zdjęcia | Emmanuel Lubezki |
Scenariusz | Alfonso Cuarón, David Arata, Timothy J. Sexton |
Obsada | Clive Owen, Julianne Moore, Michael Caine, Chiwetel Ejiofor, Charlie Hunnam, Danny Huston, Pam Ferris, Peter Mullan, Claire-Hope Ashitey, Oana Pellea, Paul Sharma, Jacek Koman |
Muzyka | John Tavener |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | Kanada, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 109 min |
WWW | Strona |
Gatunek | SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Minęło 15 lat, zanim książką zainteresowali się filmowcy. Alfonso Cuarón wraz z całą ekipą scenarzystów biorą oczywiście z powieści wyjściowy pomysł, ale poczynają sobie z nim dość swobodnie. Przesunięcie czasu akcji w przyszłość jest zabiegiem oczywistym – według powieści „rok Omega” to 1995, wtedy ludzkość stała się bezpłodna. W filmie przesunięto tę datę do roku 2009, fabułę umieszczając w 2027. Nie ma tu nieco groteskowych „wyciszeń”, są dużo bardziej przekonujące reklamy środków pozwalających na popełnienie samobójstwa. Inny jest też wątek polityczny – pominięto kwestię rywalizacji Theo z Lypiattem, koncentrując się na policyjnym terrorze wprowadzonym w Wielkiej Brytanii, aby w kraju panował jakiś przynajmniej porządek (co stawia film blisko „V jak Vendetta”). Działania aparatu przymusu koncentrują się przede wszystkim na imigrantach, uznawanych za główne źródło chaosu. Podobnie jak w książce jednak, w pierwszej części filmu oglądamy przejmującą wizję świata bez przyszłości. Wizję niezwykle sugestywną, dzięki staraniom scenografów – po ulicach chodzą szarzy, smutni ludzie, przemysł i budowle obumierają, bo nie ma sensu utrzymywać ich dla przyszłych pokoleń, ulice pełne są brudu i przemocy, jedyny intratny biznes to właśnie pomoc w samobójstwach. Dawno nie było filmu SF tyle uwagi poświęcającego wizualizacji świata przyszłości.
Film zdejmuje przyczynę bezpłodności z mężczyzn (czyżby dlatego, że film, w przeciwieństwie do książki, tworzył mężczyzna?), co jednak nie zmienia wiele w całej sytuacji. To, czego brakuje w tym świecie, to nadzieja – i jej właśnie poszukuje Theo. Znajduje ją w osobie ciemnoskórej dziewczyny, która jako pierwsza kobieta od 18 lat zachodzi w ciążę. Inaczej niż w książce, nie staje się ona elementem rozgrywki między rządem i opozycją, lecz między Theo i grupą ludzi mającą na sztandarach wsparcie imigrantów, choć w rzeczywistości będących terrorystami marzącymi o władzy. Theo pragnie dostarczyć dziewczynę do tajemniczej organizacji „Human Project”, symbolizującej właśnie nadzieję, naukowe podejście do kwestii ratowania ludzkości. Grupa terrorystyczna pragnie wykorzystać kobietę do własnych celów, zwracając uwagę na imigrantów, spośród których wywodzi się pierwsza matka.
Cuarón stara się bardzo wpleść w film wiele odwołań do współczesności – problemy z imigrantami, rasowe animozje, niektóre sceny, paradokumentalnie ukazane dzięki wspaniałym zdjęciom Emmanuela Lubezkiego, jawnie nawiązują do wojny bałkańskiej czy konfliktu irackiego. Paradoksalnie jednak, najsilniejszy staje się nieobecny w książce wydźwięk religijny filmu. Theo i ciężarna Kee, uciekający przed prześladowcami, dziecko z nieznanym ojcem, narodziny w brudnym, opuszczonym pomieszczeniu, jasno nasuwają skojarzenia ze Świętą Rodziną. Narodzone dziecko, podobnie jak Jezus, ma dać nadzieję. Jego obecność, w najpiękniejszej scenie filmu, uspokaja na chwilę walczące na śmierć i życie strony. Dziecko Kee jest więc Zbawicielem – w przenośni, w nawiązaniu do losów Chrystusa, ale także dosłownie, bo daje ludziom nadzieję i powstrzymuje przemoc. Nie ma w tym żadnej specjalnej nobilitacji dziecka Kee (która daleka jest od bycia świętą i niepokalaną), symbolizuje ono wszystkie dzieci. Bo każde nowo narodzone dziecko jest Zbawicielem naszego świata, pozwala, aby istniał nadal, a życie wszystkich zamieszkujących go ludzi miało sens.
Przy wszystkich różnicach między powieścią i filmem jedno spostrzeżenie pozostaje stałe – „Ludzkie dzieci” w obu wersjach przypominają, jak cudowny i jak ważny jest śmiech i odgłos zabaw najmłodszych mieszkańców naszego globu. A także jak straszny byłby świat, gdyby tego najpiękniejszego dźwięku na nim zabrakło
