W powieściach Jerzego Edigeya roi się od pięknych kobiet, którym za sprawą zawartego ślubu dane jest doświadczyć awansu społecznego. W przypadku Ireny Stojanowskiej – bohaterki „Sprawy dla jednego” – niemal od pucybuta do milionera (oczywiście w wydaniu peerelowskim). Jej małżeństwo nie jest jednak udane, więc kiedy jej mąż zostaje brutalnie zamordowany – to na nią pada podejrzenie.
PRL w kryminale: „Piękna pani” z kryminalnego Targówka
[Jerzy Edigey „Sprawa dla jednego” - recenzja]
W powieściach Jerzego Edigeya roi się od pięknych kobiet, którym za sprawą zawartego ślubu dane jest doświadczyć awansu społecznego. W przypadku Ireny Stojanowskiej – bohaterki „Sprawy dla jednego” – niemal od pucybuta do milionera (oczywiście w wydaniu peerelowskim). Jej małżeństwo nie jest jednak udane, więc kiedy jej mąż zostaje brutalnie zamordowany – to na nią pada podejrzenie.
Jerzy Edigey
‹Sprawa dla jednego›
Kto zna powieści Jerzego Edigeya z lat 70. ubiegłego wieku, będzie kojarzyć pojawiającą się w nich na drugim planie postać pułkownika Adama Niemirocha, szefa wydziału zabójstw Komendy Stołecznej MO, bezpośredniego przełożonego majora Janusza Kaczanowskiego oraz przyjaciela adwokata Mieczysława Ruszyńskiego. Pojawił się on w „
Błękitnym szafirze” (1971), a następnie powrócił w „
Najgorszy jest poniedziałek” (1975) oraz „
Dwóch twarzach Krystyny” (1976). Latem 1978 roku ukazała się kolejna „powieść milicyjna” Edigeya, w której pułkownik odgrywa niepoślednią rolę – opublikowana przez Krajową Agencję Wydawniczą „Sprawa dla jednego”. Różnica w porównaniu z poprzednimi jest jednak taka, że na jej kartach nie uświadczymy ani Kaczanowskiego, ani Ruszyńskiego (chociaż o tym ostatnim jest w jednym miejscu mowa jako o „sławnym obrońcy”). Tym razem śledztwo prowadzi zupełnie inny duet: porucznik Andrzej Ciesielski (absolwent prawa na Uniwersytecie Warszawskim) i podporucznik Antoni Szymanek. Jak widać, znacząco obniżyła się ranga oficerów.
Akcja powieści zaczyna się od dramatycznego i szokującego wydarzenia. Jest 14 września, z pracy w pralni chemicznej wraca do domu, objuczona torbami z zakupami, niejaka Maria Bolecka. Czując w pewnym momencie, że poluzowała jej się pończocha, wchodzi do bramy jednej z kamienic i wtedy staje się świadkiem tragedii. Widzi, jak przy chodniku zatrzymuje się samochód i wysiada z niego niemłody już mężczyzna. Widzi, jak chwilę później podchodzi do niego inny i uderza go w głowę, po czym, jak gdyby nigdy nic, oddala się spokojnie. Kiedy zjawia się pogotowie ratunkowe, niewiele jest już w stanie zrobić. Cios zadany, jak się okazało, dwukilogramowym odważnikiem okazał się śmiertelny. Ofiarą zabójstwa okazuje się trzydziestosiedmioletni Zygmunt Stojanowski – inżynier magister budownictwa lądowego, pracownik Przedsiębiorstwa Robót Budowlanych, ostatnio zatrudniony przy Trasie Toruńskiej. Człowiek prowadzący spokojne, ustabilizowane, można by wręcz powiedzieć, że nudne życie.
W przeciwieństwie do jego pięknej żony Ireny, młodszej o kilkanaście lat, wywodzącej się z patologicznej rodziny z Targówka, dla której ślub z wykształconym i dobrze zarabiającym inżynierem był jedyną szansą na wyrwanie się z nizin społecznych. Co ciekawe, Jerzy Edigey często portretował w swoich powieściach właśnie takie kobiety, które wyszły z biedy i za sprawą małżeństwa trafiły do elity (tak było w zasadzie we wszystkich książkach z pułkownikiem Niemirochem). Nie sposób jednak nazwać Stojanowskich szczęśliwą parą. Od dawna, chociaż mieszkali pod jednym dachem, żyli osobno. Od jakiegoś czasu Irena miała nawet kochanka i nie ukrywała tego, że chce odejść od Zygmunta. W dniu jego śmierci powiedziała dozorcy, że wyrusza na obóz wędrowny w Bieszczady. A jednak, jak się później okazuje, nadal była widziana w Warszawie. Nic więc dziwnego, że porucznik Ciesielski i podporucznik Szymanek to w niej widzą w pierwszej kolejności sprawczynię nieszczęścia. Miała motyw (mąż bowiem nie chciał zgodzić się na rozwód) i nawet jeśli to nie ona wymierzyła śmiertelny cios, mógł to zrobić jej przyjaciel.
Ciesielski postanawia więc dokładnie prześledzić znajomość Stojanowskiego z Ireną – jak się poznali (wszak wywodzili się z dwóch całkiem odmiennych światów) i jak doszło do ich małżeństwa. Tym sposobem dociera do Spółdzielni Pracy „Pomoc Budowlanym”, w której Zygmunt pracował kilka lat wcześniej na jednym z kierowniczych stanowisk; tam spotkał Irenę, zwykłą robotnicę, w której z miejsca zakochał się. Zresztą nie on jeden. Podjąwszy decyzję o ślubie, oboje zdecydowali się na zmianę miejsca zatrudnienia – taki mezalians (wyobrażacie sobie, mezalians w Polsce Ludowej?!) nie byłby dobrze widziany w zakładzie. Mogło być więc i tak, że po paru latach Stojanowskiego postanowił pozbyć się dawny konkurent do ręki „pięknej pani”, jak ją wielokrotnie nazywa Edigey. W każdym razie na początku oficerowie MO odnoszą wrażenie, że motyw zabójstwa, obojętnie kto go dokonał, jest oczywisty – zazdrość o kobietę. Dopiero z czasem, gdy śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, okazuje się, że mogło być zupełnie inaczej.
„Sprawa dla jednego” jest sprawnie napisaną powieścią, z ciekawą intrygą, która dużo mówi nie tylko o ówczesnej obyczajowości, ale także o kłopotach gospodarczych i patologiach okresu „późnego Gierka”. Można się nawet zastanawiać, jak cenzura przepuściła niektóre fragmenty dotyczące przeróżnych malwersacji i kombinacji. Widać autorzy „powieści milicyjnych”, w których finale dzielni funkcjonariusze i tak okazywali się najbardziej pozytywnymi bohaterami, mogli pozwolić sobie na więcej. Są też jednak w tej książce dwie poważne mielizny. Po pierwsze: skoro Irena pochodziła z rodziny o kryminalnych tradycjach (matka była prostytutką, ojciec i starszy brat zaliczyli odsiadki), jak mogła zaufać swojemu kochankowi, skoro ten miał na ręce wytatuowaną kotwicę. Przecież powinna dobrze wiedzieć, co taki tatuaż wówczas oznaczał i kto go sobie robił. Po drugie: na stronie czterdziestej piątej, a więc w jednej czwartej powieści, Edigey zostawił pewną wskazówkę, która następnie pozwala znacznie szybciej, niż zrobił to autor powieści, zidentyfikować zabójcę. Cóż, dobry redaktor powinien to mimo wszystko wychwycić i zasugerować pisarzowi, aby jednak trochę bardziej zakamuflował tę sugestię.
