Robert Cyprysiak to kryminalista. Człowiek, którego badający go psychiatra określa mianem „psychopaty”, który cierpi na „zanik emocji wyższych”; na dodatek uważa, że „lubi kłamać” i „czuje się niedowartościowany”. To zabójcza mieszanka! I to właśnie on zostaje oskarżony o zamordowanie podwarszawskiego badylarza. Choć sam mówi, co zostało ujęte w tytule powieści Jerzego Siewierskiego: „Jestem niewinny”.
PRL w kryminale: Badylarz z ambicjami
[Jerzy Siewierski „Jestem niewinny” - recenzja]
Robert Cyprysiak to kryminalista. Człowiek, którego badający go psychiatra określa mianem „psychopaty”, który cierpi na „zanik emocji wyższych”; na dodatek uważa, że „lubi kłamać” i „czuje się niedowartościowany”. To zabójcza mieszanka! I to właśnie on zostaje oskarżony o zamordowanie podwarszawskiego badylarza. Choć sam mówi, co zostało ujęte w tytule powieści Jerzego Siewierskiego: „Jestem niewinny”.
Jerzy Siewierski
‹Jestem niewinny›
Starał się nie zamykać w jednej szufladzie. Dlatego spod jego pióra wychodziły powieści sensacyjne, kryminalne oraz książki grozy (nierzadko ubrane w kostium historyczny). Może właśnie z powodu tego rozchwiania gatunkowego Jerzy Siewierski (1932-2000) nigdy nie został zaliczony do grona klasyków „powieści milicyjnej”. Nie postawiono go na równi z
Zygmuntem Zeydlerem-Zborowskim,
Jerzym Edigeyem czy
Jackiem Wołowskim. Mimo że pisał wcale nie gorzej od nich. „
Spadkobiercy pani Zuzy” (1971) to doskonała lektura dla wielbicieli prozy sensacyjno-szpiegowskiej; opowiadania z cyklu „
Nie zabija się świętego Mikołaja” (1978) również nie zawodzą. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, że trafiały się Siewierskiemu też teksty słabsze, jak na przykład – znane z serii „Ewa wzywa 07…” – „
Zaproszenie do podróży” (1972) oraz „
Opowieść o duchach i gorejącym sercu” (1983). Trudno zachwycić się także opowiadaniem „
Umarli nie składają zeznań, czyli morderstwo po polsku”, znanym z antologii „Pięć razy morderstwo” (1976).
A jak na tym tle prezentuje się, opublikowana przez Krajową Agencję Wydawniczą w gorącym politycznie 1981 roku, powieść „Jestem niewinny”? Cóż… całkiem, całkiem przyzwoicie. Siewierski, będący nie tylko praktykiem, ale także teoretykiem tego typu literatury (vide monografia „Powieść kryminalna”), lubił eksperymentować w swojej prozie. Chociażby z nietypową formą narracji. Nie inaczej jest i tutaj! Wszak praktycznie cała książka – z nielicznymi wyjątkami – składa się z zeznań osób zaplątanych w sprawę. Prowadzącego śledztwo w sprawie dziwnej zbrodni oficera poznajemy zaskakująco późno; na dodatek jego poczynania docierają do czytelnika często nawet nie z drugiej, lecz trzeciej ręki. Czemu ten zabieg miał służyć? Może temu właśnie, aby autor nie został jednoznacznie zaklasyfikowany jak twórca apologetycznych tekstów poświęconych Milicji Obywatelskiej? Na kartach powieści przewijają się wprawdzie dwaj kapitanowie (jeden jest tylko wspominany) oraz pułkownik, lecz w końcu ktoś to dochodzenie musiał poprowadzić. Prywatnych detektywów w tamtych czasach jeszcze przecież nad Wisłą nie było…
Siewierski zaczyna całą opowieść od… końca. W pierwszej kolejności na arenę wydarzeń wprowadza oskarżonego, którym jest dwudziestosześcioletni Robert Cyprysiak, mający już za sobą dwa wyroki sądowe (w sumie odsiedział za kratkami cztery lata). I teraz wszystko wskazuje na to, że ponownie wyląduje na „dołku”, tyle że teraz albo dostanie dożywocie, albo „czapę”. Zarzuca mu się bowiem popełnienie morderstwa. Ofiarą ma być niejaki Paweł Kosiorek, starszy już wiekiem, bardzo bogaty badylarz spod Warszawy, który pewnego dnia, dowiedziawszy się o półtorawiekowej badylarskiej tradycji swego rodu, postanawia napisać na ten temat książkę. Tyle że sam ze słowem pisanym jest raczej na bakier. Najpierw więc zatrudnia studenta historii, który robi kwerendę w archiwach, a potem – niezbyt zadowolony z pracowitości młodziana – postanawia dać szansę ekskryminaliście, który, jak się okazuje, w liceum próbował swych sił jako poeta.
Wszystko jest dziełem absolutnie zaskakującego przypadku. Cyprysiak, mieszkający po wyjściu z „kicia” u prostytuującej się alkoholiczki Reginy Biel, rano wychodzi z domu, by pójść do pośredniaka w poszukiwaniu choćby najmarniejszej pracy, a kilka godzin później dostaje propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia. Za wikt, opierunek i dach nad głową (w willi Kosiorka) przez kilka kolejnych miesięcy ma pisać historię jego rodziny. Ach! w grę wchodzą też oczywiście konkretne pieniądze – cztery tysiące złotych miesięcznie plus piętnaście tysięcy premii, jeżeli zleceniodawca będzie zadowolony z finalnej wersji dzieła. To wydaje się zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale… następnego dnia Robert rzeczywiście wyprowadza się od Reginy, w centrum miasta czeka na niego Kosiorek, który wiezie go do swojego urządzonego na bogato domu. Domu, w którym mieszka jeszcze żona badylarza, Krystyna, oraz akurat nieobecna z powodu wyjazdu na dłużej do rodziny w drugim końcu Polski gosposia Jadwiga Paprot. Kiedy okazuje się, że właściciel domu też musi pilnie wyjechać, Cyprysiak zostaje sam na sam z epatującą seksapilem i chyba mającą skłonności do „czarnych charakterów” żoną Kosiorka.
Domyślacie się, co będzie dalej? Tak, niespodziewanie i przedwcześnie wraca mąż, którzy zastaje małżonkę w absolutnie niedwuznacznej sytuacji. Dla Cyprysiaka to koniec wszelkich marzeń o wyjściu na prostą. Zwłaszcza że zeznania wszystkich pozostałych osób – Reginy Biel, Krystyny Kosiorek, Jadwigi Paprot, Bogusławy Raczyńskiej (przyjaciółki żony denata), a także raport psychiatry – raczej nie pozostawiają wątpliwości co do tego, kogo należy poprowadzić na szafot. A jednak kapitanowi coś nie pasuje, coś w tej układance zgrzyta, jakby któraś z osób pogrążających Cyprysiaka nie mówiła całej prawdy. Jerzy Siewierski, decydując się na taką formę narracji, utrudnił milicjantowi śledztwo. I to podwójnie, ponieważ kapitan nawet nie prowadzi go od samego początku, lecz dziedziczy po swoim koledze, który się rozchorował. Nie ma więc już sensu dokonywanie oględzin miejsca zdarzenia: wszystko, co najważniejsze, oficer musi wyczytać ze starych zeznań i zdjęć. Ewentualnie od nowa ciągać na przesłuchania wszystkich świadków, w tym oskarżonego, który uparcie wypiera się winy.
Taka odwrócona narracja ma, jak się okazuje, swoje plusy (nie brakuje nagłych zaskoczeń, czytelnik może na to samo zdarzenie spojrzeć z kilku różnych perspektyw, nie jest zdany jedynie na wszystkowiedzącego narratora), aczkolwiek sprawdza się tylko w formie rzadkiego eksperymentu. I jeszcze pod warunkiem, że bierze się za to utalentowany autor.
