„Łukasz” Krystyny Siesickiej ukazał się jako trzecia publikacja w serii „Portrety”. To historia warszawskiego szesnastolatka, który prowadzi swoją własną „wojenkę” z otaczającym go światem, co skazuje go na – częściowo dobrowolne, częściowo wymuszone przez sytuację i rodziców – zesłanie na prowincję. Jego pojawienie się w nowej szkole wywołuje spore zamieszanie, tym bardziej że swoim zachowaniem zdaje się przyciągać kłopoty.
Pierwsze miłości PRL-u: Wiem, że nic nie wiem, ale i to warto wiedzieć
[Krystyna Siesicka „Łukasz” - recenzja]
„Łukasz” Krystyny Siesickiej ukazał się jako trzecia publikacja w serii „Portrety”. To historia warszawskiego szesnastolatka, który prowadzi swoją własną „wojenkę” z otaczającym go światem, co skazuje go na – częściowo dobrowolne, częściowo wymuszone przez sytuację i rodziców – zesłanie na prowincję. Jego pojawienie się w nowej szkole wywołuje spore zamieszanie, tym bardziej że swoim zachowaniem zdaje się przyciągać kłopoty.
Krystyna Siesicka
‹Łukasz›
Z perspektywy kilkudziesięciu lat peerelowskie książki dla młodzieży muszą razić nieskrywanym dydaktyzmem i nierzadko zakamuflowanym przekazem propagandowym, ale nie zmienia to faktu, że mają zazwyczaj wysokie walory artystyczne i są po prostu świetnymi czytadłami, a z ich bohaterami można utożsamiać się nawet dzisiaj. Jak chociażby z Łukaszem – bohaterem krótkiej powieści Krystyny Siesickiej wydanej w 1972 roku (a napisanej rok wcześniej) przez Wydawnictwo Harcerskie „Horyzonty” w szybko zdobywającej popularność wśród młodych czytelników serii „Portrety”. To była trzecia pozycja w tej serii – po „
Marku” (1971) Janusza Domagalika i „Agnieszce” (1971) Siesickiej; krótko po niej natomiast ukazały się „
Artur” (1972) Aleksandra Minkowskiego oraz „
Katarzyna” (1972)… wiadomo czyjego autorstwa. Jak można się domyślać, dziewięćdziesięciotysięczny nakład książek szybko znikał z półek księgarskich, skoro w tak szybkim tempie ukazywały się kolejne.
Szesnastoletni Łukasz – w powieści jego nazwiska nie poznajemy – chodzi do jednego z liceów warszawskich. Uczy się nieźle, ale sprawia kłopoty wychowawcze. Jest jedynakiem, oczkiem w głowie matki, której podejście do chłopaka mocno kontrastuje z twardym wychowaniem stosowanym przez ojca (byłego harcerza Szarych Szeregów, który ma za sobą udział w akcjach dywersyjnych przeciwko Niemcom, a na dodatek znał „Alka” i „Rudego”). Nastolatek kocha matkę, szanuje ojca, ale coraz trudniej jest mu porozumieć się z nimi. Rodzicom bowiem trudno zrozumieć, że chce żyć po swojemu. Tyle że to „po swojemu” nie mieści się do końca w normach społecznych propagowanych przez komunistyczną szkołę. Zbyt długie włosy, niezależność myśli, prowokacyjne zachowanie, przedwczesne przekonanie o własnej dorosłości – wszystko to sprawia, że nie tylko nauczycielom, ale nawet niektórych kolegów z klasy Łukasz zwyczajnie uwiera.
Na pieńku ma przede wszystkim z niejakim Styczyńskim – ulubieńcem belfrów i dyrektora, przewodniczącym samorządu, który każdego skroiłby na swoją miarę. Ale z Łukaszem tak się nie da; on idzie swoją drogą, nawet jeżeli droga okazuje się ślepa. Konflikt, którego przyczyny autorka odsłania niespiesznie, kończy się „wygnaniem” chłopaka na prowincję. Do niewielkiego miasta leżącego nad Sanem. Może to Przemyśl, a może Sanok, choć równie dobrze mogłyby to być Leżajsk bądź Jarosław. Z powieści dowiadujemy się jedynie, że w miejscowości, oprócz liceum, znajdują się jeszcze technika – łączności i budowlane. I w żadnej z tych szkół dyrektorzy nie chcą przyjąć Łukasza. Oficjalnie powołują się na przeludnienie klas; nieoficjalnie można się domyślać, że chodzi głównie o złą opinię, jaka ciągnie się za chłopakiem. Dopiero dyrektor „ogólniaka”, proszony przez dziadka chłopca, w powieści nazywanego pułkownikiem, łamie się i wydaje pozytywną decyzję.
Spora w tym zasługa młodego nauczyciela matematyki, nazywanego przez uczniów Rufusem (ponieważ kręcone ciemne włosy sprawiają, że wygląda jak – oczywiście Siesicka pół wieku temu tego określenia nie użyła – Afroamerykanin). To do jego klasy trafia Łukasz i to jego – zupełnie przypadkowo – chłopak poznaje zaledwie kilka minut po wyjściu z pociągu, choć wtedy jeszcze nie wie, że to właśnie ten mężczyzna będzie jego szkolnym wychowawcą. Całą historię poznajemy z perspektywy żony Rufusa, anglistki w tej samej szkole, która przeprowadza prywatne śledztwo mające na celu wyjaśnić, dlaczego po paru miesiącach pobytu w miasteczku, nastolatek zdecydował się wrócić do Warszawy – ponownie wejść do tej samej wody. Kieruje nią także troska o męża, który jest podłamany po niepowodzeniu swojej misji wychowawczej, która – był o tym święcie przekonany – z trudem, ale rokowała nadzieje na szczęśliwe zakończenie.
W Łukaszu na pewno mogło się odnaleźć wielu ówczesnych czytelników powieści Siesickiej. Ba! jestem przekonany, że i dzisiaj niejeden nastolatek, czytając tę książkę, poczułby bliskość emocjonalną z głównym bohaterem. Chłopak jest inteligentny, ale bierny – z jednej strony nie chce się w nic angażować, brać za cokolwiek odpowiedzialność, z drugiej jednak – zależy mu na uwadze otoczenia, na byciu dostrzeganym, może nawet podziwianym. Często więc idzie na przekór, toczy prywatne „zimne wojny”, niekiedy nawet wbrew sobie. Dla starych belfrów jest wyzwaniem, ale i początkujący nauczyciele, starsi od niego o dziesięć lat, potrafią uznać go na starcie za „straconego”. Czy słusznie? Gdyby tak było, Krystyna Siesicka nie napisałaby „Łukasza”, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. Walka, jaką o chłopaka toczy Rufus, nie zakończy się więc klęską, lecz to wcale nie oznacza też zwycięstwa odniesionego przez matematyka. Bohater jest w końcu człowiekiem, który idzie własną drogą – z nieco przydługimi (jak na standardy peerelowskiej szkoły) włosami i z przewieszoną przez ramię gitarą.
Powieść doczekała się trzech adaptacji: radiowej (1972) i dwóch telewizyjnych (1974 i 1998) – w formie nieco ponad godzinnego filmu duńskiej reżyserki Annette Olsen (z niezłymi kreacjami Krzysztofa Janczara i Macieja Rayzachera) oraz czterdziestominutowego spektaklu Stanisława Jędryki (z Łukaszem Garlickim w roli tytułowej).
