„Stulecie kosmologii” P. J. E. Peeblesa to ciężka – nie tylko pod względem rozmiaru – pozycja, która łączy solidne podstawy naukowe z próbami popularyzacji tej wiedzy.
Wiek obliczeń, obserwacji i wykresów
[P.J.E. Peebles „Stulecie kosmologii” - recenzja]
„Stulecie kosmologii” P. J. E. Peeblesa to ciężka – nie tylko pod względem rozmiaru – pozycja, która łączy solidne podstawy naukowe z próbami popularyzacji tej wiedzy.
P.J.E. Peebles
‹Stulecie kosmologii›
Autorowi nie sposób odmówić erudycji – od lat 60. ubiegłego wieku Peebles był zaangażowany w badaniu i tworzeniu licznych teorii, które z czasem weszły do kanonu kosmologii. Co za tym idzie, autor niejednokrotnie (i bez fałszywej skromności) odnosi się do własnych prac naukowych. Obok nich przywołuje setki innych artykułów i książek (bibliografia obejmuje prawie siedemdziesiąt stron). Co warte odnotowania, Peebles nie skupia się wyłącznie na poprawnych teoriach. W swoim przeglądzie przygląda się również tym, które okazały się ślepymi uliczkami lub zostały porzucone na rzecz bardziej obiecujących modeli (jak chociażby Warm Dark Matter). Niejednokrotnie ich weryfikacja zajmowała długie lata poświęcane na ulepszanie metod obserwacji i gromadzenie danych. Książka nie pozostawia wątpliwości, że poszukiwanie prawdy na temat Wszechświata nigdy nie było zadaniem prostym.
Całościowy obraz prezentowany w „Stuleciu…” składa się z kilku oddzielnych wątków, a każdy z nich został omówiony w osobnym rozdziale. Efekt jest jak najbardziej zadowalający, choć może cierpi na tym nieco ciągłość prezentowanej historii. Jednocześnie szczegółowość przedstawianych odkryć zasługuje na uwagę – autor poświęca całemu procesowi dochodzenia do prawdy bardzo dużo miejsca, nie szczędząc osobistych historii i wspomnień wielu innych zaangażowanych w badania naukowców. Nad wszystkim, co nie powinno dziwić, unosi się duch Einsteina i jego teorii z początku XX wieku. Jedną z wieloletnich zagadek kosmologii stanowiło określenie średniej kosmicznej gęstości materii, która została ustalona w modelu Einsteina-de Sittera na pewnym poziomie. Jednak badania i obserwacje od lat 30. XX wieku zaczęły wyraźnie odbiegać od tego modelu, a Peebles poświęca bardzo wiele miejsca na omówienie kilkudziesięciu prac poświęconych próbom wyznaczenia tej wartości.
Obok Einsteina jedną z często pojawiających się w książce postaci jest George Gamow, amerykański fizyk pochodzenia ukraińskiego i człowiek, którego idee przedstawione pod koniec lat 40. XX wieku zostały ponownie „odkryte” w latach 60. Taki stan rzeczy wynikał w dużej mierze z tego, że, jak podkreśla autor, „przed końcem lat sześćdziesiątych niewielu badaczy zajmowało się kosmologią, a to z kolei miało swoją przyczynę w braku danych obserwacyjnych”. Peebles, który właśnie w tym czasie rozpoczął swoje studia, był jednocześnie świadkiem i uczestnikiem przemian, które rozpoczęły się w tym czasie. Godne odnotowania jest to, że w książce trzyma się on faktów i bardzo rzadko sięga po osobiste wtręty lub nadmiernie rozbudowane wątki autobiograficzne.
Wśród omawianych zagadnień znajdziemy tu między innymi mikrofalowe promieniowanie tła, ciemną materię i dążenie do zunifikowania wszystkich odkryć w jedną spójną teorię. Ostatecznie powszechnie przyjęty został model ΛCDM, ale – o czym wielokrotnie powtarza Peebles – nie był on jedyną możliwością, ani też nie stanowi modelu doskonałego, ile raczej najlepsze możliwe (przy uwzględnieniu posiadanych danych obserwacyjnych) przybliżenie. Wielokrotnie możemy przeczytać o rewolucji, która dokonała się na przełomie XX i XXI wieku w kosmologii, ale kiedy docieramy wreszcie do jej omówienia w rozdziałach 8. i 9., Peebles zupełnie nie oddał rewolucyjnego charakteru tych odkryć. Suche przedstawienie faktów i podsumowanie wszystkiego stwierdzeniem, że „teoria ΛCDM wydaje się tak przekonująca, jak to tylko jest możliwe w naukach przyrodniczych” są niewystarczające i odrobinę nazbyt naukowe, by wywołać prawdziwy podziw dla niełatwej przecież sztuki połączenia licznych teorii z danymi obserwacyjnymi.
Sięgając po „Stulecie kosmologii” trzeba liczyć się z tym, że książce o wiele bliżej do pozycji naukowej niż popularnonaukowej. Owszem, jak każdy naukowiec, także Peebles ostrzega swoich czytelników, że rozliczne wykresy i równania mogą bez problemu pominąć i skupić się na treści, ale co zrobić, kiedy tak naprawdę nie sposób odseparować jednego od drugiego? Przedzieranie się przez długie akapity analiz nie należy do najłatwiejszych, przez co sama lektura wymaga niezwykle dużo skupienia. Z pewnością znajdą się książki bardziej przystępne i lepiej napisane, ale niewiele może równać się ze „Stuleciem…” jeśli chodzi o dbałość o szczegóły. Może nie jest to najlepsza pozycja na sam początek przygody z kosmologią, ale jako uzupełnienie bardziej popularnonaukowych publikacji sprawdzi się bardzo dobrze.
