Barbara Nawrocka(-Dońska) dożyła niemal dziewięćdziesięciu czterech lat. Zmarła całkiem niedawno, bo w 2018 roku. Wydała w sumie kilkadziesiąt książek, z tego kilka „powieści milicyjnych”. Jej dziełko otworzyło serię „Ewa wzywa 07…”; później opublikowała w niej jeszcze jedną pozycję – „Śmierć czarnoksiężnika” – której współautorem był Ryszard Doński, prywatnie mąż pisarki.
PRL w kryminale: Magicy także giną
[Barbara Nawrocka, Ryszard Doński „Śmierć czarnoksiężnika” - recenzja]
Barbara Nawrocka(-Dońska) dożyła niemal dziewięćdziesięciu czterech lat. Zmarła całkiem niedawno, bo w 2018 roku. Wydała w sumie kilkadziesiąt książek, z tego kilka „powieści milicyjnych”. Jej dziełko otworzyło serię „Ewa wzywa 07…”; później opublikowała w niej jeszcze jedną pozycję – „Śmierć czarnoksiężnika” – której współautorem był Ryszard Doński, prywatnie mąż pisarki.
Barbara Nawrocka, Ryszard Doński
‹Śmierć czarnoksiężnika›
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że pomysł na napisanie tej mikropowieści przyszedł Barbarze Nawrockiej(-Dońskiej) do głowy w czasie, gdy oglądała drugi odcinek jednego z pierwszych polskich seriali telewizyjnych – „Kapitana Sowę na tropie” (1965). W rozgrywającym się w środowisku cyrkowym „Uprzejmym mordercy” tytułowy bohater, wraz ze swoim pomocnikiem Albinem, stara się rozwikłać zagadkę śmierci tresera lwów Orlanda, którego – jak się okazuje – zabił klaun Bongo (a poszło oczywiście o piękną kobietę – Fatimę). Od premiery filmu do wydania – w serii wydawnictwa Iskry „Ewa wzywa 07…” – „Śmierci czarnoksiężnika” minęło niespełna pięć lat. Całkiem sporo, ale należy także brać pod uwagę ewentualne opóźnienia w realizacji planów wydawniczych, co w Polsce Ludowej było tak oczywiste, jak jesienna akcja wykopkowa.
Barbara Nawrocka (1924-2018), której prawdziwe nazwisko brzmiało Bodzińska, to – obok Anny Kłodzińskiej,
Heleny Sekuły i
Barbary Gordon – jedna z najpopularniejszych autorek peerelowskich „powieści milicyjnych”. Choć sprowadzanie jej tylko do tej roli byłoby wielką i rażącą niesprawiedliwością. Zanim zajęła się pracą literacką, ta warszawianka z urodzenia, dawna żołnierka Armii Krajowej i uczestniczka powstania warszawskiego, studiowała prawo. Nie została jednak ani adwokatem, ani prokuratorem, lecz zajmowała się dziennikarstwem: debiutowała na łamach tygodnika „Po prostu”, lecz później znalazła się w redakcji „Trybuny Ludu” i „Trybuny Mazowieckiej, z którymi była związana do początku lat 80. XX wieku.
Swoją przygodę z beletrystyką zaczęła od powieści obyczajowych i psychologicznych („Dwie miłości”, 1956; „Powszedni dzień dramatu”, 1961; „Pojedynek z pamięcią”, 1962; „Odlot za tydzień”, 1964; „Gęsty las”, 1965; „Przed godziną «W»”, 1969); nie stroniła także od książek reporterskich i relacji z licznych podróży zawodowych („Dobry wieczór, mister Godot”, 1965; „Papieski topaz”, 1967; „Trolejbusem do galaktyki”, 1969; „Jak wulkan gorąca”, 1972); spróbowała też swych sił jako autorka pisząca dla dzieci („Kolorowe sny Gosi”, 1969; „Historia życia czarnego kota”, 1974). Kryminały zaczęła pisać pod koniec lat 60., kiedy to ukazała się – sygnowana razem z mężem Ryszardem – „Akcja «Chirurg»” (1968) i „Tajemnicza katarynka” (1968), która była pierwszym zeszytem w serii „Ewa wzywa 07…”. Dwa lata później ukazała się „Śmierć czarnoksiężnika” (drugi tekst, którego współautorem był mąż), a po niej jeszcze „Zatrzymaj zegar o jedenastej” (1973) i „Zatruty bluszcz” (1977).
A kim był Ryszard Doński (1923-1973)? W czasie okupacji rozpoczął naukę w Państwowej Szkole Elektrycznej, koncesjonowanej przez Niemców dwuletniej zawodowej placówce technicznej, która już po wyzwoleniu powróciła do swojej przedwojennej nazwy, czyli Szkoły Inżynierskiej imienia Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda. Następnie został absolwentem Wydziału Łączności Politechniki Warszawskiej, by ostatecznie zostać dziennikarzem popularyzującym naukę (związany był między innymi z Polskim Radiem, „Trybuną Ludu”, a w ostatnich latach życia z „Problemami”). Kryminały napisane razem z żoną – w sumie tylko dwa – były jedynie epizodem w jego twórczości, zapewne dla niego niewiele znaczącym (choćby biorąc pod uwagę liczbę publikacji niebeletrystycznych).
Miejscem akcji jest – jak już zostało to nadmienione – nienazwany z imienia warszawski cyrk. Podczas wyprzedanego do ostatniego miejsca przedstawienia, pierwszego po przerwie świątecznej, dochodzi do tragedii: na scenie ginie magik Jerzy Kalicki, publiczności znany jako Doktor Osaki – „człowiek, którego nie imają się kule”. Okazało się, że mimo wszystko „imają się”. Mężczyzna traci życie w czasie pokazu na oczach publiczności; ginie od kuli wystrzelonej przez jego asystentkę i zarazem żonę Marię. Zgodnie z przestudiowaną setki razy procedurą po załadowaniu broni trzema pociskami ostrymi Kalicki wymienił je – w sposób niezauważalny dla widzów – na ślepaki, a potem oddał pistolet małżonce, której zadaniem było oddanie w jego kierunku trzech strzałów pod rząd.
Później okazało się, że jeden z pocisków był prawdziwy i przeszył prawą komorę serca Kalickiego. Wezwana na miejsce zdarzenia milicja podejmuje działania wyjaśniające. Śledztwo trafia w ręce ambitnego – wnioskując z lektury peerelowskich kryminałów, można odnieść wrażenie, że innych oficerów w MO nie było – kapitana Kordy, który rozważa trzy możliwości. Albo był to tragiczny wypadek spowodowany fatalną w skutkach pomyłką magika, albo – zakładając, że popełnił on „błąd” świadomie – samobójstwo popełnione cudzą ręką, albo… zabójstwo z premedytacją. Na wstępnym etapie śledztwa nie można wykluczyć żadnej z tych ewentualności. Kluczową dla wyjaśnienia zagadki staje się postać Marii Kalickiej, kobiety znacznie młodszej od męża i – co istotne dla fabuły – wywodzącej się spoza bardzo hermetycznego środowiska artystów cyrkowych.
Chcąc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Kalicka świadomie zastrzeliła męża, kapitan Korda – z dużą pomocą swego podwładnego porucznika Zygmunta Gablera (za którym zresztą nie przepada) – bada jej przeszłość. I, jak to często bywa w podobnych sytuacjach, natrafia na okoliczności, które ją obciążają. Ale nie przesądzają w sposób oczywisty o winie. Może więc zabił kto inny – akrobata Trolo bądź prestidigitator Orlando? Potencjalnie zainteresowanych pozbyciem się Doktora Osakiego nie brakowało. Zwłaszcza że wiele osób nie chciało mu wybaczyć faktu, że wciągnął do ich świata kobietę z zewnątrz. Chociaż wydaje się to – jako ewentualna przyczyna zbrodni – kompletnie nierealne, po kolejnych rozmowach z pracownikami cyrku Korda zaczyna mieć wątpliwości. Może jednak ktoś zrobił to z zazdrości lub zemsty?
Nie ma, niestety, w „Śmierci czarnoksiężnika” finezji. Nie ma też magicznych sztuczek czy fajerwerków. Pomijając egzotyczne tło akcji, to bardzo staromodna historia kryminalna i jednocześnie opowieść o odrzuceniu i braku akceptacji. Kapitan, mimo wielu rozmów i przesłuchań, jak również wizji lokalnych – ciągle jest w kropce. Sumienie nie pozwala mu obarczyć winą Kalickiej, ale też nie potrafi przekonać sam siebie, by uwolnić ją od oskarżenia. I pewnie ciągnęłoby się to nieskończenie długo, gdyby nie przypadek. Czy jednak pozwoli on jednoznacznie określić czyjąś winę?… Barbara i Ryszard Dońscy, pisząc swoją mikropowieść, wpletli w nią także współczesne wydarzenia, które mogły zaintrygować czytelnika. W pewnym momencie Korda i Gabler zostają bowiem zagadnięci o innych głośnych morderców z epoki – „wampira ze Śląska” (czyli
Zdzisława Marchwickiego) oraz „potwora z Krakowa” (
Karola Kota). Ciekawe jak ten, który o nich dopytywał, nazwałby Marię Kalicką. Gdyby okazała się winna…
