„Ktoś musi zginąć” – pod tym złowrogim tytułem kryje się pierwsza wydana w formie książkowej „powieść milicyjna” Tadeusza Żołnierowicza. Oprócz wątku kryminalnego mamy w niej jednak także nawiązania do działalności polskiego komunistycznego kontrwywiadu. Jego oficer stara się bowiem dopaść szpiega, który wymknął mu się kilkanaście lat wcześniej.
PRL w kryminale: Żołnierowicz w MON-ie
[T. Żołnierowicz „Ktoś musi zginąć” - recenzja]
„Ktoś musi zginąć” – pod tym złowrogim tytułem kryje się pierwsza wydana w formie książkowej „powieść milicyjna” Tadeusza Żołnierowicza. Oprócz wątku kryminalnego mamy w niej jednak także nawiązania do działalności polskiego komunistycznego kontrwywiadu. Jego oficer stara się bowiem dopaść szpiega, który wymknął mu się kilkanaście lat wcześniej.
T. Żołnierowicz
‹Ktoś musi zginąć›
Kapitan Sieniuć i porucznik Altar – których imion tym razem nie poznajemy (choć skądinąd wiadomo, że ten pierwszy to Krzysztof, a drugi Daniel) – to najbardziej znani bohaterowie opowiadań i mikropowieści milicyjnych bydgoskiego dziennikarza i prozaika Tadeusza Żołnierowicza. Powołał ich do życia w połowie lat 60. ubiegłego wieku – konkretnie w 1966 roku – kiedy zaczął na łamach wydawanego w mieście nad Brdą popołudniowego „Dziennika Wieczornego” publikować z każdym kolejnym rokiem coraz popularniejsze „kryminałki”. Nic więc dziwnego, że ostatecznie otrzymał propozycję, aby przedstawić dochodzeniowe perypetie Sieniucia i Altara w formie książkowej. Taką propozycję złożyło Żołnierowiczowi Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej (zapewne nie tylko z uwagi na idealnie pasujące pod profil oficyny nazwisko pisarza), które w serii „Labirynt” opublikowało w 1975 roku powieść „Ktoś musi zginąć” (w stu dwudziestu tysiącach egzemplarzy!).
W „Labiryncie” pojawiały się – zgodnie z deklaracją wydawnictwa – „współczesne powieści sensacyjno-szpiegowskie”, więc i „Ktoś musi zginąć” musiała zawierać taki właśnie – bardzo popularny w tamtych czasach (od lat 40. do 70. XX wieku) – wątek. Wystarczy przywołać omawiane już w tym miejscu książki „
W ślepym zaułku [Muszka w białe grochy]” (1948/1957) Zygmunta Sztaby, „
Szlafrok barona Boysta” (1959) Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, „
Czas zatrzymuje się dla umarłych” (1969) Andrzeja Wydrzyńskiego czy też „
Zbrodnia rodzi zbrodnię” (1974) Kazimierza Sławińskiego. Żołnierowicz wpisał się w ten nurt, chociaż jako punkt wyjścia obrał sobie sytuację podobną do tej, jaką przedstawił Jerzy Edigey w wydanym sześć lat wcześniej „
Szkielecie bez palców”.
Pewnego dnia w piwnicy domu przy ulicy Dębowej w Bydgoszczy lokator przekopujący węgiel znajduje szkielet (dla odmiany – z palcami). Informacja o nadzwyczajnym znalezisku trafia na biurko kapitana Sieniucia, który na miejsce zdarzenia wysyła swego podwładnego – porucznika Altara. Okazuje się, że ofiarą jest mężczyzna lat około trzydziestu, a jego śmierć nastąpiła być może nawet dwie dekady wcześniej, a więc krótko po zawierusze wojennej. Nie znaleziono przy nim dokumentów, więc może się okazać, że ustalenie tożsamości zamordowanego – patolog z Zakładu Medycyny Sądowej nie ma bowiem wątpliwości, że nie była to śmierć naturalna ani przypadkowa (o czym świadczą resztki arszeniku w ciele) – zajmie sporo czasu. Chyba że ktoś przypomni sobie o wydarzeniach sprzed lat i przekaże te informacje milicji. Albo dziennikarzom! I tu na arenie wydarzeń pojawia się sympatyczny żurnalista – stary znajomy kapitana – Krzysztof Barski z „Wiadomości Dnia”.
Barski odwiedza Sieniucia w komendzie, sporządza krótką notatkę do gazety i… kilka godzin później zostaje wciągnięty w niebezpieczną grę. Do jego mieszkania dzwoni o północy nieznajomy, który proponuje spotkanie następnego dnia w jednym z bydgoskich lokali. Choć wszystko brzmi podejrzanie, dziennikarz nie odmawia – zależy mu bowiem na tym, aby dowiedzieć się czegokolwiek na temat tajemniczego szkieletu. Pech chce, że mężczyzna – potencjalny informator Barskiego – spóźnia się, w tym czasie do stolika siedzącego samotnie reportera dosiada się znajomy. Widząc go, nieznajomy, który w końcu dociera na miejsce, robi natychmiastowy w tył zwrot i znika w tłumie na ulicy. Dziennikarz nie jest w stanie go odnaleźć. A konsekwencje tego okażą się dramatyczne.
W tym samym czasie do kapitana Sieniucia dociera jeszcze jedna tragiczna wiadomość: na obrzeżach miasta spłonął dom, a w zgliszczach znaleziono ciało zabitej kilkoma uderzeniami ciężkim przedmiotem w głowę kobiety, Michaliny Galuch. Jako że mieszkała tam razem ze swoim bratem Józefem, MO wszczyna poszukiwania mężczyzny. Bo akurat jego ciała w pogorzelisku nie było. Galuch jest urzędnikiem, pracuje w Toruniu, ale w zakładzie pracy go nie ma – wyszedł, jak zawsze, poprzedniego dnia i następnego już się nie pojawił. Zagadkowa sprawa, zwłaszcza że w czasie wojny przebywał on na Zachodzie, a to w czasach Polski Ludowej zawsze rodziło podejrzenia. Propaganda ostrzegała niejednokrotnie przed takimi, co to po 1945 roku wrócili do ojczyzny, ale nie po to, by ją odbudowywać ze zniszczeń wojennych, lecz szpiegować i donosić kapitalistom zza „żelaznej kurtyny”.
Czy Galuch to właśnie ktoś taki? Na to pytanie starają się ponownie odpowiedzieć Sieniuć i Altar, a pomaga im w tym stary druh kapitana – major Michał Ptak z kontrwywiadu. W czasie wojny walczył ramię w ramię z Sieniuciem z Niemcami w szeregach Armii Ludowej, po wojnie natomiast razem bili „banderowców” w Bieszczadach. Teraz jeden dba o porządek i bezpieczeństwo obywateli, a drugi tropi imperialistycznych szpiegów. Ptak z Galuchem spotkał się już osiemnaście lat temu, gdy chciał aresztować pewnego mężczyznę podejrzanego o kolaborację z nazistami i szpiegostwo. „Chciał”, co oznacza, że ostatecznie to się nie udało. Ale skoro Galuch wypłynął po tylu latach ponownie, całkiem możliwe, że gdzieś obok niego czai się również tamten. Sprawa tajemniczego szkieletu na pewien czas schodzi na plan dalszy, ale nie zapomina o niej redaktor Barski, który zyskuje nowego informatora – i to on naprowadza go na kolejny trop.
Z czasem okazuje się, że obie sprawy łączą się ze sobą – Żołnierowicz zaś robi sporo, aby oba wątki umiejętnie i logicznie „pożenić”. Co mu się zresztą udaje. Jako autor mieszkający i pracujący w Bydgoszczy, która w tamtym czasie (do 1975 roku) była stolicą sporego terytorialnie województwa (w jego skład wchodził również Toruń) – akcję umieszcza w swojej „małej ojczyźnie”, wyróżniając nie tylko dwa największe miasta, ale też kilka z tych mniej rzucających się w oczy (podinowrocławskie Gniewkowo czy Chojnice). Afera szpiegowska z lat 50. zostaje zaś powiązana z rozgrywającym się współcześnie, czyli w pierwszej połowie lat 70., klasycznym wątkiem kryminalnym. Tym samym za jednym zamachem udaje się rozwiązać dwie sprawy – tę dawną i obecną. W efekcie usatysfakcjonowani są i kapitan Sieniuć, i major Ptak. A nawet, mimo groźnych przygód, zadowolony może być też redaktor Barski.
