Danuta Frey-Majewska (częściej podpisująca się bez drugiego członu w nazwisku) opublikowała w serii „Ewa wzywa 07…” osiem mikropowieści, co jest wynikiem nadzwyczaj dobrym i świadczy o tym, że czytelnicy chętnie sięgali po jej prozę. Po lekturze „Maski śmierci” można to zrozumieć. Opowieść o śledztwie w sprawie zabójstwa kierownika sklepu obuwniczego w małym miasteczku w Beskidach ma bowiem wszystko to, czego oczekiwano od klasycznej „powieści milicyjnej”.
PRL w kryminale: Skórzana ośmiornica
[Danuta Frey-Majewska „Maska śmierci” - recenzja]
Danuta Frey-Majewska (częściej podpisująca się bez drugiego członu w nazwisku) opublikowała w serii „Ewa wzywa 07…” osiem mikropowieści, co jest wynikiem nadzwyczaj dobrym i świadczy o tym, że czytelnicy chętnie sięgali po jej prozę. Po lekturze „Maski śmierci” można to zrozumieć. Opowieść o śledztwie w sprawie zabójstwa kierownika sklepu obuwniczego w małym miasteczku w Beskidach ma bowiem wszystko to, czego oczekiwano od klasycznej „powieści milicyjnej”.
Danuta Frey-Majewska
‹Maska śmierci›
Niełatwo znaleźć jakąkolwiek pewną informację na temat Danuty Frey (niekiedy dodającej do swojego nazwiska drugi człon – Majewska), jednej z popularniejszych polskich autorek „powieści milicyjnych” (obok
Heleny Sekuły,
Barbary Gordon i Anny Kłodzińskiej). Mimo że jej bibliografia jest całkiem spora. Co oznacza, że książki Frey musiały cieszyć się – i to do samego końca istnienia PRL-u – sporym wzięciem wśród czytelników. Jeżeli żyje (wybaczcie ten tryb przypuszczający, ale – przyznaję – wynika on z braku wiedzy), dzisiaj pisarka ma osiemdziesiąt pięć lat. Jako prozatorka zadebiutowała w połowie lat 60. ubiegłego wieku, publikując „Złote guziki” (1966); potem natomiast wydała: „Śmierć o dwudziestej” (1968), „Morderstwo przy Klonowej” (1969, razem z Tadeuszem Freyem), „Kto zabił Kruka?” (1970), „Zbrodnię bez nazwiska” (1973), „Osiem ramion bogini Kali” (1976), „Broszkę z zielonych kamieni” (1979) oraz „Ostatni rejs «Korala»” (1984).
Osobną część jej dokonań twórczych stanowią mikropowieści publikowane w poczytnej, mającej nawet stutysięczne nakłady, serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. I chociaż Frey nie pobiła w tym względzie
Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, który na swoim koncie zapisał aż jedenaście zeszytów, to jednak była bliska dorównania mu. Gdyby w 1989 roku nie skasowano tego cyklu, to kto wie? Swoją przygodę z „Ewą…” zaczęła od wydanej w 1971 roku „Maski śmierci” (zeszyt 37.); następnie w kolejności były: „Pensjonat pod «Złotym Lwem»” (1973, zeszyt 61.), „Ostrze noża” (1977, zeszyt 93.), „Hotel «Kormoran»” (1979, zeszyt 106.), „Fiat z Placu Teatralnego” (1985, zeszyt 131.), „Dama ze strusim piórem” (1987, zeszyt 138.), „Zabawa w chowanego” (1988, zeszyt 143.) oraz „Dom, w którym straszy” (1989, zeszyt 146.), który okazał się jednocześnie ostatnim w serii.
Chronologicznie „Maska śmierci” to piąte dzieło Frey-Majewskiej. Można więc chyba uznać, że w momencie kiedy ta mikropowieść trafiła do księgarń i kiosków „Ruchu”, pisarka miała już niemałe doświadczenie. I to widać. Cała historia opowiedziana jest bowiem bardzo sprawnie, zaskakujących zwrotów akcji nie brakuje, a i obrazki obyczajowe, portretujące małomiasteczkową społeczność, są wyraziste oraz wiarygodne. Głównym bohaterem jest narrator, o którym dowiadujemy się tylko tyle, że jest funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej pracującym w komendzie powiatowej gdzieś w Beskidach, w pobliżu granicy z Czechosłowacją. Nie poznajemy jednak jego tożsamości ani, co zaskakujące, stopnia. Można jednak wnioskować, że był albo wyższym rangą podoficerem (starszym sierżantem) albo oficerem młodszym (podporucznikiem, względnie porucznikiem). W jednym tylko miejscu jest mowa o tym, że służy w MO od szesnastu lat (a więc zacząłby w połowie lat 50.), kończy właśnie zaocznie studia prawnicze i liczy na awans do Komendy Wojewódzkiej. A więc raczej porucznik, któremu marzą się cztery gwiazdki kapitańskie.
Urodził się w niewielkiej – fikcyjnej – górskiej wiosce Klikowa (nie mylić z obecną dzielnicą Tarnowa!), od której o kilka kilometrów położone jest miasteczko Kamień. Do powiatu, gdzie pracuje bohater, jest stąd natomiast mniej więcej godzina drogi służbową Warszawą. To o tyle istotne, że kiedy w sylwestrową noc, podczas balu w kamieńskim domu kultury zostaje popełnione morderstwo, to właśnie jego szefostwo kieruje do wyjaśnienia sprawy. Swoją drogą, cóż to za wyczucie chwili – zabijać innego człowieka w dniu, a raczej nocy, kiedy wszyscy radują się z nadejścia Nowego Roku. Kiedy śledczy dociera na miejsce zbrodni, jest już świat 1 stycznia. Goście – nierzadko kompletnie pijani – rozchodzą się do domów. Sprawę na miejscu pilotuje zastępca komendanta posterunku MO w Kamieniu sierżant Michał Krawczyk, ale na niego nie można za bardzo liczyć, ponieważ sam był uczestnikiem hucznej zabawy. Na dodatek, jak się okazuje, ofiara to były mąż jego obecnej żony, więc trzeba założyć, że Krawczyk mógł mieć jakiś powód do wysłania swego poprzednika na tamten świat.
A kim jest ofiara? To niejaki Janusz Rogosz, kierownik sklepu obuwniczego, obecnie – po rozwodzie – kawaler, ale jak wieść gminna niesie (a ona zazwyczaj jest dobrze poinformowana) chętnie korzystający z wdzięków kobiet, także mężatek. Rogosza zadźgano nożem turystycznym; wystarczył jeden, ale za to celny – wymierzony w aortę – cios. Znalazła go na scenie, za kotarą, dyrektorka domu kultury i główna organizatorka balu maskowego Maria Karasek. Najbardziej przerażający był fakt, że trup miał na twarzy – tytułową – maskę śmierci w stylu weneckich masek karnawałowych. Przyniósł ją na zabawę Paweł Szulc, właściciel sklepu z pamiątkami, więc jak znalazła się w posiadaniu Rogosza? To, jak się zdaje, na początku dochodzenia mniej ważna zagadka, jaką trzeba będzie rozwiązać, lecz z czasem okazuje się ona kluczowa do znalezienia odpowiedzi na pytanie, kto i dlaczego zamordował.
Funkcjonariusz z komendy powiatowej zaczyna drobiazgowe śledztwo, które szybko prowadzi go do konkluzji, że w tak małej miejscowości nie tylko wszyscy wszystkich znają i wszystko (albo prawie) o nich wiedzą, ale na dodatek wszyscy są ze sobą powiązani układami, wzajemnie od siebie zależni. W efekcie trudno liczyć na to, że ktoś powie całą prawdę, raczej będzie starał się kryć drugiego, z którym wiążą go – najczęściej nielegalne – interesy. Efekt jest taki, że oprócz funkcjonariusza wydziału zabójstw do akcji muszą wkroczyć również specjaliści od przestępstw gospodarczych. Nici prowadzą bowiem do kłębka, którym okazuje się największy pracodawca w okolicy, a więc Zakłady Skórzane „Jedność”, których wicedyrektor Wiesław Cuper także obecny był na balu. Więcej nawet: siedział przy tym samym stoliku co ofiara okrutnego mordu. Podobnie zresztą jak Lucjan Karasek, mąż dyrektorki domu kultury, na co dzień zaopatrzeniowiec w „Jedności”. Dziwicie się jeszcze, że główny bohater miał niezły ból głowy – to oczywiście pytanie retoryczne.
Frey-Majewska udanie przedstawiła tę lokalną „ośmiornicę”, której macki sięgają niemal wszędzie. Zgnilizna w Kamieniu zdaje się być wżarta tak głęboko, że trudno byłoby wskazać powiązaną ze sprawą osobę, która nie jest w coś umoczona. Dzięki temu pisarka może przez cały czas skutecznie mylić tropy i wskazywać wciąż nowych podejrzanych. Aż do dramatycznego finału, kiedy okazuje się, że… łatwiej byłoby przejść przez ucho igielne, niż znaleźć w miasteczku uczciwego człowieka. Dobrze jednak, że to miejscowość – podobnie jak wieś Klikowa – fikcyjna, bo w przeciwnym wypadku ktoś mógłby się na mnie za to stwierdzenie oburzyć śmiertelnie. W serii „Ewa wzywa 07…” rzadko pojawiały się – o ile w ogóle trafiła się taka w ciągu dwóch dekad – (mikro)powieści wybitne; „Maska śmierci” także się do nich nie zalicza, ale na pewno nie można jej odmówić małomiasteczkowo-nostalgicznego uroku. Z prawdziwym przytupem w finale!
