Najpierw była doskonała powieść kryminalna, a zaraz po niej wcale nie gorszy film kinowy. Jej autorem, a potem twórcą opartego na niej scenariusza był Andrzej Wydrzyński. Książka znana jest pod tytułem „Czas zatrzymuje się dla umarłych”, obraz (autorstwa Sylwestra Chęcińskiego) – „Tylko umarły odpowie”. W obu przypadkach mamy do czynienia z mrocznymi thrillerami psychologicznymi, które w ciągu minionego półwiecza nie zestarzały się ani trochę.
PRL w kryminale: Kasjer, którego nie było
[Artur Morena „Czas zatrzymuje się dla umarłych”, Andrzej Wydrzyński „Czas zatrzymuje się dla umarłych” - recenzja]
Najpierw była doskonała powieść kryminalna, a zaraz po niej wcale nie gorszy film kinowy. Jej autorem, a potem twórcą opartego na niej scenariusza był Andrzej Wydrzyński. Książka znana jest pod tytułem „Czas zatrzymuje się dla umarłych”, obraz (autorstwa Sylwestra Chęcińskiego) – „Tylko umarły odpowie”. W obu przypadkach mamy do czynienia z mrocznymi thrillerami psychologicznymi, które w ciągu minionego półwiecza nie zestarzały się ani trochę.
Artur Morena
‹Czas zatrzymuje się dla umarłych›
Obdarzony został przez los niezwykłym życiorysem, w którym odbijały się największe tragedie Polski XX wieku. Był jednym z najpopularniejszych pisarzy w czasach PRL-u; jako twórca literatury sensacyjnej i kryminalnej osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Tym bardziej boli fakt, że dzisiaj staje się twórcą coraz bardziej zapomnianym. A przecież… Urodził się w 1921 roku we wsi Wola Czarnokoniecka w ówczesnym – należącym do II Rzeczypospolitej – województwie tarnopolskim (dzisiaj to jest terytorium Ukrainy). Po ukończeniu gimnazjum rozpoczął studia polonistyczne i filozoficzne na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Niestety, musiał je przerwać z powodu wybuchu wojny. Jako ochotnik we wrześniu 1939 roku wziął udział w obronie miasta, które ostatecznie – w myśl ustaleń niemiecko-sowieckich – znalazło się w granicach wcielonej do Związku Radzieckiego Ukrainy. Wydrzyński pozostał we Lwowie, zapisał się na Uniwersytet Iwana Franki (ten ukraiński poeta i prozaik zastąpił jako patron polskiego króla z dynastii Wazów); jednocześnie podjął pracę w wychodzącym w języku polskim dzienniku „Czerwony Sztandar”, co zapewne ułatwił mu fakt, że jeszcze przed wojną zadebiutował jako poeta w czasopiśmie „Orlęta”.
Kolejna wielka zmiana w życiu Wydrzyńskiego nastąpiła po agresji hitlerowskich Niemiec na ZSRR. Przeniósł się wówczas do Warszawy, gdzie w 1943 roku został aresztowany. Kolejne dwa lata spędził jako więzień obozów koncentracyjnych. Wyzwolony został przez wojska amerykańskie. Przez rok zastanawiał się, co dalej. Wreszcie zdecydował się na powrót do kraju. Nie wracał z pustymi rękoma. W 1946 roku opublikował bowiem w Monachium zbiór szkiców i prozy poetyckiej „Bomba atomowa”. Osiadł na Górnym Śląsku; z miejsca też znalazł etat jako kierownik działu literackiego katowickiej „Trybuny Robotniczej” (1946-1956). Później dołożył do tego jeszcze pracę w Teatrze Śląskim imienia Stanisława Wyspiańskiego, gdzie również pełnił funkcję kierownika literackiego (1951-1956). W tym czasie także napisał swoje pierwsze dramaty: „Salon pani Klementyny” (1950) oraz „Śmierć Hamleta” (1951). Kolejnymi książkami były natomiast zbiór opowiadań „Podejrzenie” (1953) oraz szkice „Wielka batalia” (1955) i „Pamięć teatru” (1956), która stała się pierwszą publicystyczną monografią powojennego teatru na Górnym Śląsku.
Po zmianie politycznej, jaka dokonała się w Polsce w październiku 1956 roku, postanowił na dobre poświęcić się prozie. I to w dużym stopniu tej o charakterze rozrywkowym. Zaczął od „zachodnich” kryminałów opublikowanych pod anglojęzycznym pseudonimem Mike W. Kerrigan („Porwanie Brett Macroft”, 1959; „Zamach na New York”, 1960), a potem zaczął ciężko pracować na miano jednego z mistrzów „powieści milicyjnej”. Gwoli ścisłości należy dodać, że jego książki nie były typowymi przedstawicielkami gatunku; różniły się znacznie od tego, co proponowali chociażby
Jacek Wołowski,
Zygmunt Zeydler-Zborowski,
Maciej Słomczyński czy
Jerzy Edigey. Kryminalne dzieła Wydrzyńskiego cechowały się mocno rozbudowanym wątkiem psychologicznym, a ich intryga nierzadko sięgała czasów przedwojennych i wojny. Do najbardziej znanych zaliczyć należy „Pościg” (1960), „Ptaki z sadzy” (1962), „Umarli rzucają cień” (1966), „Plama ciemności” (1973), „Malowidło przedstawiające kochanków” (1978), „Kładka w ciemność świata” (1987), „Cień śmierci” (1988), „Tylko ta jedna noc” (1988) oraz – ostatni w dorobku pisarza – „Urok gry” (1991).
Do tego dochodzą jeszcze „powieści milicyjne” wydane pod pseudonimem… Artur Morena. Były takie trzy: słynny „Czas zatrzymuje się dla umarłych” (1969) oraz – opublikowane w serii Iskier „Ewa wzywa 07…” – „Umrzesz o północy” (1969) i „Arlekin” (1972). Osobne miejsce zajmuje natomiast fenomenalna powieść sensacyjna z gatunku politcal fiction „Ostatnia noc w Ciudad Trujillo” (1962), której akcja umieszczona została w Dominikanie. Nas dzisiaj jednak interesuje przede wszystkim „Czas zatrzymuje się dla umarłych”, który – co w PRL-u należało raczej do rzadkości – w roku swego wydania doczekał się doskonałej ekranizacji filmowej. Zabrał się za nią Sylwester Chęciński, arcypopularny po wielkim sukcesie komedii „Sami swoi” (1967). Ta wolta gatunkowa reżysera mogła zaskakiwać i rodzić pewne obawy, ale – jak się okazało po premierze – były one nieuzasadnione. W dużej mierze dzięki doskonałej obsadzie aktorskiej, w której znaleźli się między innymi
Ryszard Filipski (jako kapitan Wójcik), Bogusław Sochnacki (sierżant Kłos/ek) oraz Witold Pyrkosz (porucznik Witek). „Tylko umarły odpowie” – bo taki tytuł nosił kryminalno-szpiegowski obraz Chęcińskiego, do którego scenariusz napisał sam Wydrzyński – broni się nawet pięćdziesiąt lat po powstaniu.
Andrzej Wydrzyński
‹Czas zatrzymuje się dla umarłych›
Intryga zaczyna się od tajemniczej śmierci kasjera zatrudnionego w zakładach „Proton”. To przedsiębiorstwo produkujące i eksportujące skomplikowane technicznie urządzenia elektroniczne dla państw Układu Warszawskiego. Pracujący w nim od dziesięciu lat kasjer Emil Ząbek cieszył się dobrą opinią: był sumienny, nie spóźniał się, nie brał chorobowego, nigdy też nie złapano go na żadnym przekręcie. Był samotnym kawalerem, nie miał ani wrogów, ani przyjaciół. Jak powiedział jego przełożony: „Żył, jakby go nie było”. Dlaczego więc został zamordowany? I to na dodatek w tak okrutny sposób. Zabójca zamknął go bowiem w znajdującej się w biurze Ząbka kasie pancernej, skazując tym samym na powolne uduszenie. Co najdziwniejsze, w rachubę nie wchodził na pewno motyw rabunkowy, ponieważ na biurku pozostała nietknięta cała wypłata przygotowywana właśnie dla pracowników „Protonu” (w sumie ponad milion siedemset tysięcy złotych).
Śledztwo zostaje oddane w ręce kapitana Pawła Wójcika, któremu pomaga doświadczony sierżant Franciszek Kłos, a w dalszej fazie również specjalizujący się w ochronie obiektów przemysłowych porucznik Jan Witek. Mimo ogromnego zaangażowania funkcjonariuszy niewiele udaje się ustalić; z rzeczy nieoczywistych jedynie to, że Ząbek miał kobietę – mężatkę, z którą spotykał się od paru lat zawsze tylko w niedzielę. Postanowił nawet zadbać o jej przyszłość, wpłacając na założoną na jej nazwisko książeczkę PKO co miesiąc pięćset złotych. Rewizje w mieszkaniu denata, rozmowy z dozorcą kamienicy i jego nad wyraz chętną do współpracy córką, Haliną Makuch (wyraźnie zainteresowaną kapitanem Wójcikiem), a później także z kochanką Eweliną Falkoniową – nie wnoszą praktycznie nic nowego. Tropy podrzucane z kolei przez dyrektora „Protonu” bądź strażnika w tych zakładach Gabriela Broniaka – okazują się ślepe.
Kapitan ma tak naprawdę tylko jeden ślad: to wyryte wewnątrz kasy pancernej, najprawdopodobniej ręką Ząbka tuż przed jego śmiercią, litery „MAR”. Czy to początek imienia, a może nazwiska tego, który zatrzasnął go w śmiertelnej pułapce? Jeśli to pierwsze, to potencjalnych morderców nie brakuje; jeśli to drugie – nie ma nikogo. Nie doszukawszy się niczego w obecnym życiu kasjera, Wójcik postanawia przyjrzeć się jego przeszłości. Co okazuje się trudne, ponieważ w czasie wojny osierocony przez rodziców młody Emil przebywał przez jakiś czas w klasztorze, a potem został przez Niemców wywieziony na Dolny Śląsk. Mimo to kapitan (wraz z wielce pomocnym sierżantem Kłosem) zaczyna żmudną rekonstrukcję życiorysu Ząbka – i wtedy szybko dochodzi do wniosku, że kasjer „Protonu” nie był tym, za kogo się podawał. A zatem kim? Jak naprawdę brzmiało jego nazwisko? Dlaczego ukrywał swoją prawdziwą tożsamość?
Pytań jest tak wiele, że z czasem dochodzenie ponownie utyka w martwym punkcie. Tyle że Wójcik jest na tyle zdeterminowany, iż nawet odsunięty od śledztwa przez przełożonego, nie rezygnuje. Zwłaszcza że wreszcie sprawa ta zaczyna mu się układać w głowie. Wykreowana przez Wydrzyńskiego postać kapitana MO, podobnie jak sama powieść, także daleka jest od peerelowskiej sztampy. Wójcik nie jest herosem bez skazy, którego nie imają się kule. Wręcz przeciwnie! Nim zajął się sprawą Ząbka, zaliczył dwa nieudane dochodzenia, ma więc bardzo konkretny powód, by zwątpić we własne talenty i umiejętności, z drugiej strony – ma również ogromną motywację, aby udowodnić majorowi i pułkownikowi, że jednak do czegoś się nadaje. Dlatego zamienia się w gończego psa, który nie ustępuje, aż nie dopadnie swojej ofiary. Nawet za cenę zdrowia czy życia. Jedno jest pewne: pisarz nie oszczędza swojego bohatera – tym samym bardziej niż komunistycznych funkcjonariuszy przypomina on detektywów z amerykańskich „czarnych kryminałów”, którzy co rusz wpadają w tarapaty i mozolnie muszą się z nich wygrzebywać. Podsumowanie może być krótkie: świetna powieść z drugą wojną światową i wątkiem szpiegowskim w tle!
