„Moc srebra” Naomi Novik wyróżnia się na tle gatunku i jest interesującym połączeniem baśni z dark fantasy. Wszystko to w umownych realiach wielonarodowej Europy Wschodniej.
Magia ksiąg rachunkowych
[Naomi Novik „Moc srebra” - recenzja]
„Moc srebra” Naomi Novik wyróżnia się na tle gatunku i jest interesującym połączeniem baśni z dark fantasy. Wszystko to w umownych realiach wielonarodowej Europy Wschodniej.
Po dziewięciotomowym cyklu „Temeraire” o wojnach napoleońskich z udziałem smoków, Naomi Novik zaczęła nawiązywać w twórczości do swych polskich korzeni. Tak było w przypadku „Wybranej”, gdzie bohaterka nosiła piękne imię Agnieszka, a akcja toczyła się w kraju Polnia sąsiadującym z Rusją. „Moc srebra” toczy się w Litwasie, bohaterek jest kilka, a najważniejsze z nich noszą imiona Mirjem, Irina i Wanda. Pierwsza jest (oczywiście umowną) Żydówką, druga – Rosjanką, trzecia – Polką albo Litwinką.
Autorka ponownie czerpie z baśni, w tym przypadku dokonując daleko idącej trawestacji opowieści braci Grimm o Rumpelstiltskinie (Rumpelsztyku / Titeliturym). U Novik bohaterka przemienia srebro w złoto (w baśni przędła je ze słomy), a odpowiednikiem Rumpelsztyka jest niejaki Starzyk, demon i władca królestwa zimy, mający swój „lud Starzykowy” i marzący o wiecznym mrozie. Jego antagonistą jest równie zły demon Czarnobóg (wzięty z folkloru słowiańskiego, ale znamy go z np. „Amerykańskich bogów” Neila Gaimana), któremu dla odmiany marzy się wszechobecny ogień. Wszechwładza jednego jest równie zła jak drugiego – co w takim razie robią bohaterki? Ano kombinują jak mogą, podstępem, magią, miłością, wreszcie napuszczeniem jednego na drugiego… Może to zresztą najlepsza strategia, kiedy samemu jest się słabszym i pozostaje na łasce dwóch potęg? Bardzo kobieca to fantasy, można przypuszczać, że gdyby pisał powieść mężczyzna, rozwiązania byłyby bardziej siłowe i więcej znalazłoby się w niej taktyki wojennej. Tu mamy natomiast kobiecy spryt i kobiecą magię. I trochę dworskich intryg.
To, czego się w powieściach fantasy raczej nie spotyka, to uczynienie główną bohaterką żydowskiej lichwiarki. Owszem, magicznie potrafi ona zmieniać srebro w złoto, ale bodaj ciekawsze jest jej ogólne podejście do pieniędzy i finansów. Otóż gospodarze w miasteczku są generalnie zadłużeni u jej ojca, żywią wobec niego silną niechęć, ale wykręcają się jak mogą od spłaty długów (brzmi znajomo?). Dopiero kiedy dziewczyna uparcie i konsekwentnie żąda zwrotu i grozi konsekwencjami, ustępują, a jej rodzina przestaje żyć w biedzie. Poza tym bardzo pozytywnie ukazana została jej przedsiębiorczość, wreszcie „szefowanie”, czyli przyjmowanie służby, wdzięcznej za możliwość pracy.
W powieści „pomnażanie pieniędzy” to nie tylko dosłowna umiejętność magiczna, ale zgrabna metafora ekonomii czy przedsiębiorczości. Niepiśmienna Wanda (polska służąca) postrzega księgi rachunkowe prowadzone przez Mirjem jako właściwie „księgi magiczne”, a liczby jako zaklęcia – wszak dzięki nim powstaje „coś z niczego”! Może tylko trochę szkoda, że słowiańska Wanda jest członkiem rodziny patologicznej, a głównym zajęciem jej ojca jest picie i bicie. To typowe u Litwinów czy Polaków, prawda? Wspomina się też o dawnych pogromach dokonywanych przez jej rodaków.
Co może się nie podobać? Czasem zanadto zgrzytają różnice między konwencją baśni a fantasy. Mimo wszystko te gatunki rządzą się innymi prawami, a powieść chce być i jednym, i drugim. Raz w oczach czytelnika Starzyk jest demonem i złem absolutnym, sprowadzającym wieczną zimę i śmierć, ale zarazem można go oswoić (wiadomo, kobieca ręka czyni cuda), no i musi spełniać, jak to w baśni, dane przez siebie przyrzeczenia. Mamy magiczne przedmioty i magiczne zjawiska, ale np. życzenia są zaskakująco „niemagiczne” – prosi się tu dżina o to, by „był grzeczny” i łaskawie nie zabijał, a nie o to, by np. wyczarował pałac czy willę z basenem. Poddani Starzyka to najpierw takie baśniowe Umpa-Lumpy bez większego znaczenia, ale potem okazuje się, że to pełnokrwisty naród czy plemię o własnej podmiotowości. Słowem: raz to jest bardziej realny i okrutny świat fantasy, a raz umowny i przyjazny świat baśni ze swymi żelaznymi „prawami moralnymi”.
Miłośników strategii i taktyki powieść nie usatysfakcjonuje – czasem autorka napomyka o sytuacji geopolitycznej Litwasu, ale ważniejsze są tu intrygi dworskie: za kogo ma wyjść księżniczka i dlaczego czasem dobro kraju jest ważniejsze niż własne widzimisię. A jeszcze ważniejsze jest to, co gra tym bohaterkom w duszy.
Narracja jest pierwszoosobowa, poza wspomnianą trójką bohaterek czasem do głosu dochodzą też inne postacie, np. leciwa opiekunka czy brat Wandy – ale tylko na chwilę i wydaje się, że wręcz niepotrzebnie. Co prawda powieść zyskuje dzięki temu na polifoniczności, ale traci na przejrzystości. Wydaje się, że książce lepiej zrobiłoby rozpisanie narracji wyłącznie na Mirjem i Irinę, bo to wokół nich i ich „panów i władców” toczy się główny wątek powieściowy, czyli konflikt Czarnoboga i Starzyka o władzę nad Litwasem. Być może autorka pozazdrościła owej polifoniczności „Grze o tron”. Niestety, gdzieś w połowie lektury można odrobinę stracić zainteresowanie z powodu takiego pomnożenia postaci-narratorów.
Mimo wszystko, „Moc srebra” to ciekawy przykład fantasy czerpiącej z nieoczywistych źródeł, nie arturiańskich i właściwie nie średniowiecznych, pisana z bardzo kobiecej perspektywy. Nie ma tu nie tylko smoków, ale nawet rycerzy. Za to znajdziemy w niej nowożytną pochwałę przedsiębiorczości i „odczarowanie” lichwy – co raczej nie spodoba się konserwatystom i antysemitom…

Sebastian, lubie twoje recenzje, ale jak spojlerujesz to daj zanc na poczatku. Dzieki :)