W połowie lat 80. XX wieku, u kresu swej pisarskiej kariery, Zygmunt Zeydler-Zborowski powrócił jako autor na łamy „Kuriera Polskiego”. W ciągu kilku miesięcy warszawski dziennik opublikował dwa jego kryminały: „Zakatarzonego masażystę” oraz „Za dużo kobiet”. Ten ostatni okazał się zarazem ostatnim „gazetowcem” w dorobku mistrza peerelowskiej „powieści milicyjnej”.
PRL w kryminale: Z tymi kobietami są tylko problemy
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Za dużo kobiet”, Zygmunt Zeydler-Zborowski „Kardynalny błąd / Za dużo kobiet” - recenzja]
W połowie lat 80. XX wieku, u kresu swej pisarskiej kariery, Zygmunt Zeydler-Zborowski powrócił jako autor na łamy „Kuriera Polskiego”. W ciągu kilku miesięcy warszawski dziennik opublikował dwa jego kryminały: „Zakatarzonego masażystę” oraz „Za dużo kobiet”. Ten ostatni okazał się zarazem ostatnim „gazetowcem” w dorobku mistrza peerelowskiej „powieści milicyjnej”.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Za dużo kobiet›
„
Zakatarzony masażysta” ukazywał się na łamach „Kuriera Polskiego” na przełomie lat 1985/1986, natomiast powieść (a może raczej mikropowieść, w każdym razie objętością i formą idealnie pasowałaby ona do dziełek publikowanych w zeszytowej serii „
Ewa wzywa 07…”) „Za dużo kobiet” wydrukowano w trzydziestu kilku odcinkach wiosną i latem 1986 roku (w numerach od 122 do 155). Sam fakt pojawienia się nowego kryminału Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego musiał ucieszyć jego wielbicieli, choć jeżeli liczyli oni jednocześnie na pojawienie się w nim postaci majora Stefana Downara – przeżyli rozczarowanie. Swoją drogą nie znajduję satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat w tej – jak i kilku innych – powieści oficer ten się nie pojawił. Pasowałby tutaj idealnie, chociażby jako „zamiennik” porucznika Jana Kozery. Jedyne nasuwające się na myśl logiczne wyjaśnienie tego stanu rzeczy jest takie, że od czasu do czasu Zeydler-Zborowski miał już Downara tak bardzo dosyć, iż „karnie” odsuwał go od kolejnych śledztw. Pomijając oczywiście fakt, że w książce, która miała premierę dwa lata wcześniej,
wysłał go na emeryturę.
Akcja „Za dużo kobiet” rozgrywa się latem (którego roku, nie sposób ustalić, ale może to być początek lat 80.). W czasie wycieczki motocyklowej za miasto para młodych warszawiaków znajduje porzucone w krzakach ciało mężczyzny. Chłopak, obawiając się ciągania po komisariatach, a może nawet po sądach, chce jak najszybciej odjechać i o wszystkim zapomnieć, ale dziewczyna – dużo bardziej od niego świadoma – oznajmia, że jeżeli on tego nie zrobi, to ona poinformuje Milicję Obywatelską. Kto ostatecznie to zrobił, nie ma najmniejszego znaczenia – najważniejsze, że na miejscu zdarzenia pojawiają się w końcu milicjanci, którymi kieruje porucznik Jan Kozera (Zeydler-Zborowski podkreśla, że to funkcjonariusz po studiach, co oznacza, że w czasie kiedy pisał tę powieść wciąż nie było to normą nawet wśród oficerów). Badający trupa patolog dochodzi do wniosku, że ciało leży w lesie od mniej więcej czterdziestu ośmiu godzin; bardziej zastanawia jednak inna rzecz – narzędzie zbrodni, którymi były najprawdopodobniej… nożyce krawieckie.
Ten niecodziennie wykorzystywany przez morderców przedmiot pozwala milicjantom ustalić miejsce pracy denata – to, cóż za zaskoczenie!, spółdzielnia krawiecka – oraz jego personalia. Trzydziestoletni Kazimierz Bednarski miał opinię krawca kiepskiego, ale solidnego pracownika; nie pił, nie kumplował się z kolegami z pracy i był kawalerem. Mimo to, a może właśnie dlatego, plotkowano, że zakochała się w nim i wdała w romans żona jednego ze spółdzielczych krawców. To mógłby być motyw zbrodni, ale nawet Kozerze trudno uwierzyć, aby sprawa miała mieć tak banalne podłoże. Zwłaszcza kiedy podczas rewizji w mieszkaniu ofiary funkcjonariusze znajdują markowy sprzęt radiowo-telewizyjny, zachodnie aparaty fotograficzne, a w specjalnej skrytce w ścianie – wyroby ze złota i trzy tysiące dolarów. Kiedy dodać do tego jeszcze informacje, że od mniej więcej roku Bednarski zaczął się ubierać w zagraniczne ciuchy i szastać pieniędzmi, porucznik nabiera pewności, że musiał znaleźć dodatkowe źródło dochodów (pewnie nielegalnych), bo przecież z pensji krawca nie byłoby go na to wszystko stać.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Kardynalny błąd / Za dużo kobiet›
Jedynym konkretnym tropem okazuje się nadany w Gdańsku liścik od dziewczyny – nieznanej z nazwiska Marioli (która w kolejnych odcinkach zostaje przechrzczona na Monikę) – w którym pobrzmiewa delikatna groźba. Teraz trzeba tylko ustalić, o kogo konkretnie chodzi i – gotowe! Prawda jest taka, że ustalanie personaliów kobiety mogłoby trwać w nieskończoność. Dlatego autor powieści postanawia przyjść Kozerze z pomocą i po warszawskiej introdukcji przenosi akcję na Wybrzeże. Po to, aby najpierw wyłożyć Monikę Nasielską na tacy, a następnie… doprowadzić do jej śmierci. Ciało kobiety zostaje znalezione w morzu, niedaleko brzegu. Ktoś uderzył ją w głowę ciężkim przedmiotem, a następnie utopił. Kto dokonał tego bestialskiego czynu, stara się dociec kapitan Władysław Rosicki (z niewielką pomocą porucznika Bujniaka). I tak – krok po kroku – Kozera i Rosicki stają naprzeciw siebie, by dojść do wniosku, że oba morderstwa są ze sobą powiązane (chociaż w przypadku tego drugiego sprawca zadał sobie trochę trudu, aby upozorować samobójstwo).
Zdawszy sobie z tego sprawę, nagle zaczynają mieć problem z nadmiarem podejrzanych. Młoda, piękna i utalentowana (chciała zostać piosenkarką) Nasielska mogła bowiem zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie i tym samym narazić się niejednej kobiecie. Zwłaszcza że towarzystwo, w jakim się obracała, nie wygląda na szczególnie godne zaufania. By podbić napięcie, Zeydler-Zborowski co rusz otwiera nowy wątek i kieruje uwagę milicjantów (i tym samym czytelników) w inną stronę. W rachubę może więc wchodzić zemsta zdradzonej małżonki, względnie porachunki handlarzy narkotyków, a może – gdy okazuje się, że Bednarski ma brata mieszkającego w Berlinie Zachodnim – szpiegostwo, bo przecież służby Republiki Federalnej Niemiec nie zajmowały się niczym innym, jak tylko szpiegowaniem wyrastającej na gospodarczą potęgę Polski Ludowej (młodszym „esensjonistom” warto przypomnieć, że w czasach Edwarda Gierka, o czym trąbiła na okrągło komunistyczna propaganda, zajmowaliśmy w tej rywalizacji dziesiąte miejsce w świecie, a w hodowli ziemniaka nawet drugie, po Związku Radzieckim).
Jak się okazuje (a tę wiedzę przekazuje nam powieść Zeydlera-Zborowskiego), mieliśmy również doskonałych funkcjonariuszy – dowcipnych i elokwentnych, inteligentnych i podstępnych, potrafiących łączyć fakty i wyciągających najwłaściwsze wnioski. Doprawdy nie sposób zrozumieć, dlaczego PRL skończył tak fatalnie.
