Spora, ale zasłużona popularność, jaką Cixinowi Liu przyniósł jego cykl „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”, spowodowała pojawienie się na polskim rynku wydawniczym kolejnych tytułów sygnowanych nazwiskiem Chińczyka. W kolejności odwrotnej do ich powstawania mieliśmy okazję poznać wyżej wspomniany cykl, „Piorun kulisty”, a obecnie złożony z najstarszych opowiadań autora zbiór „Wędrująca Ziemia”.
Chińskie sztuczne ognie
[Cixin Liu „Wędrująca Ziemia” - recenzja]
Spora, ale zasłużona popularność, jaką Cixinowi Liu przyniósł jego cykl „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”, spowodowała pojawienie się na polskim rynku wydawniczym kolejnych tytułów sygnowanych nazwiskiem Chińczyka. W kolejności odwrotnej do ich powstawania mieliśmy okazję poznać wyżej wspomniany cykl, „Piorun kulisty”, a obecnie złożony z najstarszych opowiadań autora zbiór „Wędrująca Ziemia”.
Cixin Liu
‹Wędrująca Ziemia›
Spodziewając się w otwierającym książkę, tytułowym opowiadaniu szalonych koncepcji i epickiego rozmachu rodem z trailera filmu, który powstał na jego podstawie, doznałem już na początku tomu sporego zawodu. Prezentowana w „Wędrującej Ziemi” wizja napędzanej przez ogromne silniki planety, przemieszczającej się przez galaktykę, jest bez wątpienia urzekająca, na swój sposób nawet romantyczna, ale przedstawiona dość powierzchownie. Autor w krótkim tekście opowiada o zwiększeniu aktywności Słońca, kataklizmach związanych z wytrąceniem Ziemi z orbity, przeorganizowaniu życia społecznego i fatalnym w skutkach buncie naukowych sceptyków. Akcja, nawet biorąc pod uwagę kronikarską perspektywę, jest szalenie skoncentrowana i urywa się niestety w najciekawszym momencie. Liu nie ustrzegł się także zarzucanej mu przy innych jego książkach niewiarygodnej prezentacji postaw społecznych, opierających się na dość niewiarygodnych założeniach przyjętych przez autora. Ot, Ziemia wędruje do innego układu słonecznego, więc rodzina i religia nie są już potrzebne i zostają momentalnie odrzucone, a w razie zagrożenia i braku zasobów starsi ludzie dobrowolnie poświęcą życie na rzecz młodszych.
Nie tylko w tytułowym opowiadaniu nie brak przypadłości znanych ze „Wspomnienia o przeszłości Ziemi” – tu, we wczesnych tekstach autora, rzucają się w oczy znacznie bardziej. Fabuły są często prostymi ramkami do prezentacji pomysłów, bohaterowie są tak bezbarwni, że porównanie do tektury wydaje się zasadne jak nigdy, a dziwaczna perspektywa Chińczyka negująca wartości jednostki na korzyść ogółu była dla mnie dość trudna do zaakceptowania i zrozumienia. Jednak nie tylko jakość pisarska świadczy o pochodzeniu opowiadań z wczesnego okresu kariery Cixina Liu – niektóre koncepcje, na których autor oparł swoje historie, wydają się dość banalne, choćby dinozaury wracające z kosmicznej rejzy jako inteligentna rasa w „Pożeraczu” czy pojazdy podróżujące do jądra Ziemi w „Na własne oczy”. Istotna część tekstów, mając tak słabe założenia, oferuje w dodatku cząstkową i całkowicie służebną fabułę. Choćby w takiej „Mikroerze” ostatni międzygwiezdny podróżnik wraca z żeglugi, by zastać, niczym ongiś Guliwer, zminimalizowaną cywilizację – obudowa fabularna pomysłu jest szczątkowa i nieciekawa. Najgorzej w mojej ocenia wypada „Klątwa”, która miała być za razem autoironicznym pastiszem i ostrzeżeniem przed zagrożeniami Internetu Rzeczy. Tak dziwaczne połączenie przyniosło niestety efekt, który usytuowałbym gdzieś pomiędzy wzruszeniem ramion a załamaniem rąk – żarty były nieśmieszne, a fabuła o wirusie wyrywającym się spod kontroli do bólu wtórna. Podczas lektury przyszło mi do głowy opowiadanie „Trzeci Adam” autorstwa Michała Protasiuka, w którym podobny pomysł rodzimy autor przedstawił w znacznie ciekawszy sposób.
Czytelnik obznajomiony z późniejszymi utworami Cixina Liu w wielu przypadkach z łatwością dostrzeże proceder brutalnego recyklingu pomysłów – od hibernacji pozwalającej swobodnie przeskakiwać bohaterowi w przyszłość w „Kuli armatniej”, przez znajomy kosmiczny podstęp w wojnie z obcymi w „Pożeraczu”, aż po kronikarską narrację z „Wędrującej Ziemi”, „Mikroery” i „Góry”. Nie sposób ukryć, że lepsza cześć twórczości autora została przetworzona i rozwinięta w późniejszym „Problemie trzech ciał” i kolejnych powieściach.
W „Wędrującej Ziemi” znacznie bardziej niż w jego wcześniej wydawanych książkach rzuca się w oczy romans Liu z komunistycznymi ideami. Ciężko znaleźć bardziej jaskrawy przykład niż prezentacja planety, na której „uparte przywiązanie do własności prywatnej” i „agresywny kapitalizm” prowadzą do gromadzenia dóbr w coraz większej koncentracji, a ostatecznie do zawłaszczenia praktycznie całego globu przez jednego człowieka, który „zaczynał od posiadania małej firmy”. Bogatsi o doświadczenia kosmiczni bracia przylatują na Ziemię, by przeprowadzić równy podział dóbr naszego świata wśród ludzi, ale… także i siebie. Ciężko nie odnieść wrażenia, że niektóre z opowiadań przypominają teksty pisane do propagandowych broszur.
Na tle zbioru nieźle wypada opowiadanie „Opieka nad bogiem”, które niesie rozsądne przesłanie sprawowania pieczy nad seniorskim pokoleniem, opowiadając dość oryginalną historię. Prawdziwą perełką jest jednak „Góra”, która początkowo sprawia wrażenie niepozornej historii na temat pierwszego kontaktu. Stopniowo jednak Cixin Liu rozwija swój zamysł i przypomina, jak nietuzinkowe wizje mogą zrodzić się w jego głowie i dlaczego warto przebić się przez jego wczesne i dość słabe utwory. Cywilizacja obcych z „Góry” ma swój zalążek w wydrążonym jądrze ich rodzimej planety, co w niesamowity sposób implikuje jej rozwój, poznawanie praw fizyki oraz walkę o najcenniejszy zasób środowiska – ograniczoną przestrzeń. Dalszymi konsekwencjami tych warunków naturalnych stają się geomantyczne wyprawy w poszycie planety (lub – w zależności od perspektywy – nieskończony lity wszechświat) i wojny o przestrzeń.
Wspomniane wyżej opowiadanie jest niezłym obrazem literatury Liu: błyskotliwy pomysł, niczym fajerwerk wystrzelony wprost przed oczy czytelnika, okazuje się świecić równie efektownie, co krótko. Sprawniejszy pisarz z pewnością potrafiłby niejedno opowiadanie Chińczyka przekuć na wielostronicową powieść i to wcale bez nadmiernego przegadania. Zbiór „Wędrująca Ziemia” jest jednak na tle wcześniej wydanych książek Liu pokazem sztucznych ogni dość marnym – niezbyt wiele w nim prawdziwie ożywczych dla czytelnika science fiction konceptów, brak szerzej zakrojonych fabuł, brak też dobrego literackiego warsztatu. Dla fanów autora zbiór może okazać się jednak interesującym lontem, który podpalony, dopiero doprowadzi w kolejnych jego utworach do prawdziwie spektakularnego widowiska.
