Kiedy Stanisław Bereś siada do rozmowy z autorem z fantastycznego poletka, trudno się oprzeć skojarzeniom, wiodącym do Stanisława Lema. Tym bardziej, jeśli interlokutorem Beresia jest Andrzej Sapkowski, twórca „Pirxa polskiej fantasy”. Jednak w przypadku „Historii i fantastyki” skojarzeniom takim należy dać odpór stanowczy i zdecydowany. Inaczej zwiodą czytelnika na manowce tak samo, jak zwiodły autora wydanego przez SuperNOWĄ wywiadu-rzeki.
Szkieletów w szafie brak
[Andrzej Sapkowski, Stanisław Bereś „Historia i fantastyka” - recenzja]
Kiedy Stanisław Bereś siada do rozmowy z autorem z fantastycznego poletka, trudno się oprzeć skojarzeniom, wiodącym do Stanisława Lema. Tym bardziej, jeśli interlokutorem Beresia jest Andrzej Sapkowski, twórca „Pirxa polskiej fantasy”. Jednak w przypadku „Historii i fantastyki” skojarzeniom takim należy dać odpór stanowczy i zdecydowany. Inaczej zwiodą czytelnika na manowce tak samo, jak zwiodły autora wydanego przez SuperNOWĄ wywiadu-rzeki.
Andrzej Sapkowski, Stanisław Bereś
‹Historia i fantastyka›
Znakomity „Tako rzecze… Lem” (że odwołam się do nowej, rozszerzonej edycji rozmów Beresia z autorem „Dzienników gwiazdowych”) jest książką całkowicie inną od „Historii i fantastyki”. Nie tylko obszerniejszą i bogatszą tematycznie, ale również o wiele bardziej uporządkowaną, w sposób wyraźny zaplanowaną i dość konsekwentnie prowadzoną. Owszem, zdarzały się w Beresiowych rozmowach z Lemem powtórzenia i powroty do motywów już poruszanych, ale były one tylko ułamkiem świetnego materiału, jaki Bereś wydobył ze swego rozmówcy. A przy tym był to wywiad składający się z krótkich pytań i obszernych odpowiedzi. Tymczasem proporcje pewnych partii „Historii i fantastyki” wyglądają zgoła inaczej.
Fakt, Lem rozmawiał chętnie i o wszystkim, od swej biografii począwszy, a na polityce skończywszy, podczas gdy Sapkowski tak wylewny nie jest. W wielu kwestiach przyszło Beresiowi odbić się od twardego muru ironicznych ripost i zdecydowanej odmowy odpowiedzi. Bowiem czego jak czego, ale konsekwencji w omijaniu pewnych tematów (ze szczególnym uwzględnieniem polskiej fantastyki i polityki – poniżej pewnego poziomu abstrakcji i dystansu czasowego) autorowi „Narrenturmu” odmówić nie można.
Czy jest to jednak wystarczającym usprawiedliwieniem dla ostatecznego kształtu „Historii i fantastyki”, książki raczej prześlizgującej się po tematach i skaczącej pomiędzy nimi, niż je drążącej? Póki się tę rozmowę między pisarzem a krytykiem czyta, to tak. Trudno bowiem nie zauważyć, jak ciężki orzech miał Bereś do zgryzienia, z jak mało spolegliwym rozmówcą się zderzył. Zwłaszcza, że mógł z ust Sapkowskiego nieraz usłyszeć kpiny pod adresem niedouczonych dziennikarzy.
Z drugiej jednak strony, gdy spojrzy się na efekt pracy Beresia, widać jak na dłoni błędy, które popełnił. A istotę tych potknięć da się zamknąć w tytule wywiadu – i tym, co z niego wynika. Jeśli historia wraz z fantastyką stały się dla Beresia najlepszym kluczem do uporządkowania materiału ze swych rozmów (a ślady takiej organizacji całości są widoczne), to świadczy nie najlepiej o samym materiale. Ale jeśli były one również podstawą do przygotowania wywiadu, znaczy to, że błąd pojawił się u samych źródeł. Wpadłby bowiem Bereś w marketingową koleinę promocji „Narrenturmu” i „Bożych bojowników” przesuwającej Sapkowskiego na pozycję autora prozy historycznej czy też ku takiej prozie ewoluującego. A warto dodać, że jest to sugestia, którą Sapkowski w samej „Historii i fantastyce” zdecydowanie odrzuca. Tymczasem dwa tomy trylogii husyckiej to niewiele wobec siedmiu cyklu wiedźmińskiego, zbioru różnorodnych gatunkowo opowiadań, eseju historycznoliterackiego i leksykonu fantasy. A przy tym nie jest tak, że wcześniejszemu dorobkowi autora „Ostatniego życzenia” poświęcona jest w odpowiedniej proporcji „fantastyczna” część książki. Beresia bardziej interesuje punkt styku fantastyki z historią i sama historia, niż fantastyka. Trudno zresztą mieć o to do niego żal, bo wkraczałby wówczas na teren, na którym jego kompetencja jest mocno ograniczona (wszak, jak zwierza się Lemowi, nawet lekturę Sapkowskiego zawdzięcza grypie
1)). O wiele większą szkodą dla książki jest to, że historia interesuje Beresia bardziej, niż literatura.
Co prawda dwie ostatnie powieści Sapkowskiego stanowią dobry pretekst do rozmowy o wojnach husyckich i, trzeba przyznać, jest to rozmowa ciekawa, jeden z najjaśniejszych punktów książki. Ale po co Bereś bawi się w egzaminowanie Sapkowskiego z historii wojen, od szpitali polowych po zastosowanie broni palnej – doprawdy, trudno dociec. Gdyby rozmawiał z autorem „Narrenturmu” tak długo jak z Lemem, znalazłoby się miejsce i dla tych tematów. Jednak, wobec skromnej objętości „Historii i fantastyki”, siłą rzeczy awansują one, bez żadnego uzasadnienia, na jeden z głównych wątków rozmowy.
Drugą ślepą uliczką, w którą Bereś brnie z uporem godnym lepszej sprawy, jest dociekanie psychologicznego podłoża tego, że różne elementy prozy Sapkowskiego wyglądają tak, a nie inaczej. Tymczasem, kto czytał inne wywiady z Sapkowskim, widzi doskonale, że choć nie uciekł on w swojej prozie tak daleko od własnych poglądów, jak deklaruje, to będzie ostatnim, który przyzna, że jest ona ich manifestem (bo i przyznawać nie ma czego). Tymczasem Bereś uparcie próbuje układać swego rozmówcę na kozetce psychoanalityka, choć słyszy od niego wyraźnie: „Trop patentu pisarskiego jest właściwy i ciepły. Inne tropy są zimne i gonią w piętkę. Zwłaszcza te osobiste i poszukujące szkieletów w szafie”. Czy zatem Bereś nie rozumie modelu prozy subtelniejszego od wypruwania z siebie najgłębszych urazów? Czy nie wierzy, że nawet własne stany emocjonalne można wykorzystać na zimno, jako znakomity – bo zweryfikowany – materiał? Wątpię, bo ja rozumiem doskonale i wierzę bez zastrzeżeń. Sądzę raczej, że zmarnował w swojej książce wiele miejsca w nadziei na znalezienie złota w Szarych Górach.
Jednocześnie upartemu drążeniu spraw drugorzędnych towarzyszy pobieżne potraktowanie materii, która powinna być Beresiowi najbliższa – literatury. Kiedy stwierdza, że „interesuje go proces powstawania wielotomowej sagi”, to okazuje się, że owo zainteresowanie sprowadza się do pytania o pierwszą napisaną scenę, genezę Geralta czy pierwowzór postaci Jaskra. Jeżeli jest mowa o ewolucji postaci drugoplanowych, to Bereś chętniej docieka, czy wynika ona z sympatii autora do swych bohaterów, niż jaki ma związek ze strukturą narracyjną utworu (co Sapkowski wyraźnie sygnalizuje). Jeżeli chce rozwiewać wątpliwości, to głównie te, które powinna rozwiać lektura bądź Internet. Jeżeli rozważa alternatywne linie rozwoju książek Sapkowskiego, to opiera je na pomysłach takich, jak uczynienie z wiedźmina impotenta. Krótko mówiąc – nawet jeśli wypływa na szerokie wody, to są to wody płytkie.
Jednak podstawowym problemem „Historii i fantastyki” jest to, że powstała ona obok olbrzymiej liczby istniejących (choć nie tak obszernych) i dostępnych w Internecie wywiadów z Andrzejem Sapkowskim. I, o ile dla tych, którzy owych publikacji nie śledzili, rozmowy Beresia okażą się pozycją bardzo ciekawą, to pozostali mogą je potraktować co najwyżej jako niepełny substytut, lepszy o tyle, że dostępny w jednym miejscu i nie tak redundantny. Bowiem nowego materiału jest w nich akurat dość, by uskrobać niezły wywiad prasowy.
A czy ktoś kiedyś zechce – i będzie w stanie – podyskutować z Andrzejem Sapkowskim o polskiej i światowej literaturze na poziomie krytycznej analizy, nie zaś wyliczanki dzieł lubianych i nielubianych? Czy ktoś rozważy z nim perspektywy rozwoju fantasy? Silne i słabe punkty jego własnej prozy i prawdziwą, a nie pozorną, „istotę jej powstawania”? Po lekturze „Historii i fantastyki” te pytania najchętniej zadałbym Stanisławowi Beresiowi.

1) Przy okazji informuję, że do wyśmienitego fragmentu „Tako rzecze… Lem” poświęconego Sapkowskiemu rozmówcy się nie odnieśli. Czego można żałować. I czemu trudno się dziwić.