„Rzeka Chronos” była najambitniejszym przedsięwzięciem Kira Bułyczowa. Pisarz planował powstanie kilkunastu (przynajmniej piętnastu) wchodzących w jej skład powieści i mikropowieści. Skończyło się na dziewięciu ukończonych i eseju. Polską edycję serii wydawnictwo Solaris rozpoczęło od publikacji – w dwóch częściach – „Rezerwatu dla naukowców”, który opowiada o alternatywnej historii Związku Radzieckiego w latach 30. XX wieku.
Wakacje w gnieździe os
[Kir Bułyczow „Rezerwat dla naukowców. Część 1 i 2” - recenzja]
„Rzeka Chronos” była najambitniejszym przedsięwzięciem Kira Bułyczowa. Pisarz planował powstanie kilkunastu (przynajmniej piętnastu) wchodzących w jej skład powieści i mikropowieści. Skończyło się na dziewięciu ukończonych i eseju. Polską edycję serii wydawnictwo Solaris rozpoczęło od publikacji – w dwóch częściach – „Rezerwatu dla naukowców”, który opowiada o alternatywnej historii Związku Radzieckiego w latach 30. XX wieku.
Kir Bułyczow
‹Rezerwat dla naukowców. Część 1 i 2›
Kir Bułyczow często miewał ciągotki, aby pisać fantastykę w sposób niefantastyczny, ubierając ją w kostium narracji obyczajowej. Zaskakiwał tym samym czytelników. Ale też dzięki temu zabiegowi jego książki zyskiwały na realiach i prawdzie historycznej. W ostatniej dekadzie swego życia, czyli na początku lat 90. ubiegłego wieku, rozpoczął pracę nad projektem, który miał być opus magnum jego kariery literackiej. Miał przyćmić wszystko, co stworzył wcześniej – opowieści o Wielkim Guslarze, Pawłyszu, Policji InterGalaktycznej czy Ligonie. O co chodziło? O wielki, kilkunastotomowy cykl, w którym Bułyczow planował przedstawić alternatywne dzieje Rosji i Związku Radzieckiego w XX wieku. Nazwał go „Rzeką Chronos” i publikował od 1992 roku do samej śmierci. Jak można się domyślać, przedwczesne odejście – w wieku niespełna siedemdziesięciu lat – nie pozwoliło mu na dokończenie tego zamierzonego z ogromnym rozmachem konceptu. Ale i to, co powstało robi wielkie wrażenie. I co najważniejsze: od pewnego czasu sukcesywnie staje się dostępne – dzięki wydawnictwu Solaris – dla polskich wielbicieli autora „
Ostatniej wojny”.
Spolszczając „Rzekę Chronos”, Solaris zaczął od środka – dwóch części „Rezerwatu dla naukowców”, którego akcja rozpoczyna się w październiku 1932 roku. O wcześniejszych, dorewolucyjnych losach bohaterów opowiadają „Spadkobierca” i „Atak na Dulber” (które także doczekały się wydania nad Wisłą) oraz „Powrót z Trapezuntu” (który jeszcze czeka na premierę); o późniejszych na razie wspominać nie będziemy, przyjdzie na to pora, kiedy ich tłumaczenia trafią do sprzedaży. Czytając „Rezerwat…”, przez bardzo długi czas odnosimy wrażenie, że to nie tyle powieść fantastyczna, ile historyczno-obyczajowa, którą można postawić w jednym rzędzie z wielkimi epickimi dziełami opowiadającymi o losach rosyjskiej inteligencji w czasach politycznych przełomów, jak chociażby „Życie i los” Wasilija Grossmana, „Dzieci Arbatu” Anatolija Rybakowa czy „Saga moskiewska” Wasilija Aksionowa. Dopiero z biegiem czasu pojawiają się pewne detale, które każą nam sądzić, że ze światem, w jakim żyją bohaterowie Bułyczowa, coś jest nie tak. W tym sensie, że mimo wielu podobieństw jednak różni się on od naszego. Że pewne wydarzenia potoczyły się inaczej. To oczywiście w żaden sposób nie umniejsza wagi powieści, a porównania do wspomnianych powyżej klasyków literatury rosyjskiej (radzieckiej) wciąż pozostają aktualne.
Tytułowy „rezerwat” to położone kilkadziesiąt kilometrów od Moskwy sanatorium (dawna siedziba książąt Trubeckich), do którego za zasługi trafiają najznaczniejsi naukowcy w państwie. A wśród nich, nie wiedzieć czemu, młodziutka Lidia Iwanicka, malarka w Instytucie Łąk i Pastwisk, gdzie zajmuje się przygotowywaniem rysunków do atlasu roślin. Skierowanie na wczasy dostała od swego przełożonego „za dobrą pracę”. Choć na pewno w instytucie znalazłoby się przynajmniej kilka osób, które znacznie bardziej od niej zasłużyły na to wyróżnienie. W drodze do Ciasnego Lidia spotyka innych pensjonariuszy, w tym tak wybitnych radzieckich naukowców, jak fizyka jądrowego Matwieja (Matta) Szawlo, jeszcze nie tak dawno przebywającego we Włoszech i pracującego w zespole Enrico Fermiego, czy starego profesora Aleksandryjskiego, uczonego starej daty, skonfliktowanego z Szawlo, który na pierwszym miejscu stawia nie moralność, ale karierę. Dla niej jest w stanie zrobić wszystko – zdradzić, sprzedać się, oddać swój talent na usługi najpaskudniejszym ludziom świata. Ale Aleksandryjskiemu łatwo jest krytykować, bo sam stoi już jedną nogą w grobie, a Matwiej ma jeszcze przed sobą całe życie – jeśli szczęście będzie mu sprzyjać, na pewno uda mu się zapisać złotymi zgłoskami w historii światowej nauki.
Jeszcze zanim naukowcy docierają do celu podróży, przeżywają wiele perypetii, które są jedynie wstępem do tego, co czeka ich w ośrodku. Źle wróży zwłaszcza obecność podczas turnusu towarzysza Jana Ałmazowa, wysoko postawionego w hierarchii służb specjalnych czekisty, przed którym drżą wszyscy, w tym również dyrektor placówki. Strach jest tym większy, że Ałmazow okazuje się wyjątkowo podłą kreaturą, człowiekiem prymitywnym, z nizin społecznych, któremu dzięki zaangażowaniu rewolucyjnemu udało wspiąć się po szczeblach kariery. Teraz, zaczadzony władzą, jaką daje mu stanowisko w NKWD, wykorzystuje ją, poniżając innych, zmuszając do uległości. Ale jego wizyta w sanatorium ma konkretny cel. Jaki? Dowiadujemy się tego z czasem, choć na ten moment trzeba czekać naprawdę długo. Bułyczow powoli buduje napięcie, pozwala sobie przy tym na liczne dygresje, które ostatecznie okazują się jednak być jak najbardziej na miejscu. „Rezerwat…” ma misterną strukturę, na wszystkie rozgrywające się w „Ciasnym” wydarzenia patrzymy oczyma Lidki – wraz z nią stopniowo odkrywamy najgłębiej skrywane tajemnice pensjonariuszy, wśród których jest i kochanka Ałmazowa, i sanatoryjna sprzątaczka, a nawet fizyk Szawlo. Gwoli ścisłości, swój sekret – i to taki, który wszystko przewraca do góry nogami – ma również Iwanicka.
„Rezerwat dla naukowców” to powieść z gatunku tych, które zyskują wraz z lekturą. Autor z początku dość skutecznie usypia czujność czytelnika, by w finale (pamiętajmy, że mowa tylko o składającej się z siedmiu rozdziałów części pierwszej) mocno nim wstrząsnąć. Co istotne, w powieści nie brakuje filozoficzno-politologicznych rozmyślań (najczęściej są one włożone w usta profesora Aleksandryjskiego) na temat systemu radzieckiego i tego, co robi on z ludźmi. Z tego punktu widzenia można książkę uznać wręcz za pogłębione studium sowietologiczne, które w wielu fragmentach przekazuje konkretną wiedzę na temat codzienności w epoce stalinowskiej w znacznie większym stopniu – a już na pewno ciekawiej – niż niejedna dysertacja naukowa. Warto przeczytać, aby zrozumieć, jak zakorzeniał się komunistyczny totalitaryzm. Tym bardziej że kilkanaście lat później ten sam los spotkał Polskę.
