Niedawne wznowienia książek znanego neurologa i popularyzatora nauki Olivera Sacksa skłoniły nas do sięgnięcia po kilka z jego mniej („Wyspa daltonistów i wyspa sagowców”) i bardziej znanych („Halucynacje”, „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”) książek. Oto efekt naszych lektur.
Cztery razy Oliver Sacks
[Oliver Sacks „Halucynacje”, Oliver Sacks „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”, Oliver Sacks „Przebudzenia”, Oliver Sacks „Wyspa daltonistów i wyspa sagowców” - recenzja]
Niedawne wznowienia książek znanego neurologa i popularyzatora nauki Olivera Sacksa skłoniły nas do sięgnięcia po kilka z jego mniej („Wyspa daltonistów i wyspa sagowców”) i bardziej znanych („Halucynacje”, „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”) książek. Oto efekt naszych lektur.
Oliver Sacks
‹Halucynacje›
W każdym z piętnastu rozdziałów „Halucynacji” prezentuje Sacks wyjątkowo odmienne, zarówno pod względem neurologicznego pochodzenia, jak i efektów, halucynacje doświadczane przez leczonych przez niego i innych lekarzy pacjentów. Choć indywidualne historie są tu wciąż niezwykle ciekawe, nie one stanowią (jak było w przypadku „Mężczyzny, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”) główny element książki. Ta decyzja, choć w pełni zrozumiała i pozwalająca autorowi przytaczać więcej przykładów odpowiadającym kolejnym z opisywanych schorzeń, czyni z „Halucynacji” książkę znacznie mniej wciągającą.
Książkę rozpoczyna Sacks od zdefiniowania samego pojęcia halucynacji. Jak zauważa, dopiero w XIX wieku zaczęto pojmować to słowo w jego obecnym znaczeniu – czyli spostrzeżenia zmysłowego bez jego realnego obiektu; dodatkowo, w przeciwieństwie do wyobraźni, ludzie rzadko kiedy miewają wpływ na halucynacje, które pojawiają się i znikają samoistnie. Niekiedy, jak w przypadku zespołu Charlesa Bonneta, dotknięci nim ludzie zachowują dystans do wszystkiego tego, co widzą.
Bywają jednak przypadki, kiedy świadomość doświadczania halucynacji nie jest wcale tak oczywista, szczególnie kiedy dotyczą one innych zmysłów niż wzrok. Halucynacje słuchowe (nie zawsze, wbrew temu, co zwykło się uważać, jednoznacznie związane ze schizofrenią) bywają interpretowane przez ludzi na różne sposoby, szczególnie że o wiele ciężej je zignorować.
Nie zawsze halucynacje są efektem choroby lub urazu odniesionego w wypadku. Jednym z ciekawszych rozdziałów jest ten poświęcony „odmiennym stanom”, czyli, ujmując rzecz najbardziej wprost, narkotykom i innym substancjom, których zażywanie często prowadzi do halucynacji. Sacks oferuje rozmaite przykłady, sięgając do własnych doświadczeń i przyznając wprost, że „podczas weekendów często eksperymentowałem z narkotykami” (swoją drogą ciekawe jest to, że kiedyś praktyki w rodzaju zażywania LSD czy meskaliny były nie tylko powszechne, ale też w pełni akceptowalne). Jednak właśnie przez obserwacje poczynione przez samego autora, przedstawione przykłady wydają się najbardziej żywe i intrygujące. Równie ciekawie przedstawia się opis halucynacji wywoływanych przez migreny – coś, czego Sacks również doświadczał.
Choć dobrze napisana i opatrzona licznymi przykładami, a przy tym wolna od naukowego żargonu, książka potrafi miejscami zmęczyć swoją treścią i, mimo najlepszych chęci autora, powtarzalnością.
Oliver Sacks
‹Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem›
„Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem” Olivera Sacksa to książka wyjątkowa. Autor opisuje bowiem skomplikowane zaburzenia neurologiczne w sposób naprawdę przystępny dla przeciętnego czytelnika, nie gubiąc przy tym głębokiego szacunku dla każdego z opisywanych pacjentów, ich osobistych dramatów i podejmowanych decyzji, nawet tych na pozór niezrozumiałych.
Całość zawiera ponad dwadzieścia krótkich opowieści o ludziach dotkniętych najróżniejszymi zaburzeniami, deficytami, ale także, przynajmniej w pewnym sensie, obdarzonych wyjątkowymi zdolnościami. Sacks opisuje naprawdę ciekawe, z reguły bardzo rzadkie i czasem wręcz niewyobrażalne dla osób zdrowych przypadki medyczne. Na dodatek okrasza swoje historie szczyptą humoru, przez co momentami czyta się je jak anegdoty. Na mnie największe wrażenie robi jednak indywidualny i pełen zrozumienia sposób, w jaki podchodzi on do poszczególnych chorych. Choć, jak wielokrotnie wspomina, „deficyt” jest jednym z ulubionych pojęć neurologii, on sam mimo pełnionego zawodu stara się raczej dostrzegać w ludziach ich potencjał, zdolności, które mogą wykorzystać w walce z trudnościami, a czasem nawet zaskakujące pozytywy, jakie niesie z sobą choroba. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że choć spotyka czasem osoby, o pozornie dość zbliżonych do siebie problemach, dla każdej z nich znaczą one co innego, postrzegane przez pryzmat własnych, niepowtarzalnych doświadczeń i charakteru.
Co więcej, snucie opowieści o osobliwościach w działaniu ludzkiego mózgu, staje się często pretekstem do podjęcia bardziej uniwersalnych rozważań na temat istoty ludzkiej tożsamości. Autor nie próbuje sprowadzać przeżyć i doświadczeń człowieka do procesów czysto fizjologicznych – choć z umie wyjaśnić biologiczne podstawy wielu nawet najbardziej wyjątkowych wrażeń – a raczej, z ogromną wrażliwością i zrozumieniem, podkreśla ich osobiste znaczenie. Wszystko to sprawia, że „Mężczyzna…” staje się nie tylko skarbnicą bardzo rzetelnie przedstawionych ciekawostek z zakresu cieszących się obecnie dość dużym zainteresowaniem neuronauk, ale także wartościową lekcją szacunku do drugiego człowieka.
Oliver Sacks
‹Przebudzenia›
„Przebudzenia” pozostają najpopularniejszą i najbardziej znaną ze wszystkich popularnonaukowych książek Sacksa, a historie w niej opowiedziane stały się inspiracją zarówno dla filmu dokumentalnego (przy którego tworzeniu współpracował Sacks), jak i fabularnego (z Robertem De Niro w nominowanej do Oscara roli jednego z pacjentów oraz Robinem Williamsem w roli samego Sacksa). W swojej obecnej formie książka w najpełniejszy sposób odpowiada zamierzeniom samego autora, opatrzona bowiem została wieloma rozbudowanymi przypisami, szczegółowym wstępem opisującym historię jej powstania oraz okoliczności, jakie doprowadziły Sacksa do Mount Carmel na przedmieściach Nowego Jorku; dołączono też do niej cały szereg dodatków omawiających kwestie, na które nie wystarczyło miejsca w treści właściwiej.
Główna treść książki to właśnie opis tytułowych przebudzeń, czyli reakcji ludzi chorych na śpiączkowe zapalenie mózgu na podanie im cudownego (jak wtedy uważano) leku pobudzającego produkcję dopaminy w mózgu. Sacks leczył l-dopą wszystkich przedstawionych w książce pacjentów, ale efekty tej kuracji były dalekie od przypisywanej lekowi cudowności. W wielu przypadkach zastosownie leku niosło ze sobą równie wiele dobrego, co złego (choć sam autor, już w jednym dodatku, stanowczo sprzeciwia się używaniu wobec niechcianych skutków sformułowania „skutki uboczne”). Przykłady osób opisanych w „Przebudzeniach” dowodzą jednoznacznie, że reakcje na l-dopę były tak różne, jak różne były problemy, z jakimi zmagali się poszczególni chorzy. Jedynie nieliczni zdołali odzyskać pełną fizyczną i umysłową sprawność, zdecydowana większość przechodziła przez burzliwe okresy znaczącej poprawy oraz tragicznego niekiedy pogorszenia (kiedy stan po zastosowaniu leku okazywał się jeszcze gorszy od tego, w którym znajdowali się wcześniej).
Na podstawie swoich doświadczeń Sacks stara się (już w stanowiących prawie połowę książki „Perspektywach”, „Dodatkach” i obszernych przypisach) wyciągnąc ogólniejsze wnioski dotyczące śpiączkowego zapalenia mózgu, l-dopy jako leku na parkinsonizm oraz, już ogólniej, na temat samej natury choroby, zdrowia i leczenia. Podkreśla przy tym, że zarówno nauka, jak i sam proces leczenia, powinny stawiać w centrum samego człowieka, nie zaś jego chorobę. Jak widać na licznych przykładach przytoczonych w głównej części książki, jakiekolwiek inne podejście, szczególnie w przypadku zróżnicowania objawów u leczonych l-dopą parkinsoników, byłoby skazne na niepowodzenie.
Oliver Sacks
‹Wyspa daltonistów i wyspa sagowców›
Nie spodziewałem się, sięgając po „Wyspę daltonistów i wyspę sagowców” zaraz po lekturze „Halucynacji”, że ta książka Olivera Sacksa okaże się niczym innym jak wciągającą, sprawnie napisaną historią podróżniczą z problemami neurologicznymi w tle. Składają się na nią dwie tytułowe historie związane z dwoma wizytami autora na wyspach Pacyfiku.
Tytuł książki jest nieco mylący, bo nie mamy tu do czynienia ani z dwiema wyspami (Sacks odwiedził ich w sumie cztery: Pingelap, Pohnpei, Guam i Rotę), ani z miejscem, w którym mieszkaliby sami daltoniści. W przypadku Pingelap mamy bowiem do czynienia nie tyle z brakiem rozróżniania konkretnych kolorów (jak w zwyczajnym daltonizmie), ale z achromatopsją, czyli niedostrzeganiem jakichkolwiek kolorów. Choroba ta jest dziedziczna i sprawia, że nienaturalnie duży odsetek mieszkańców wyspy musi się z nią zmagać. Nie zmienia to jednak faktu, że daltoniści z Pingelap są częścią społeczności, a ich choroba, choć rozpoznawalna i prowadząca do niewielkiego ostracyzmu, nie wpłynęła zbytnio na sposób życia całej wyspy.
Nieco inaczej sprawa się ma w przypadku drugiej części książki, opisującej „wyspę sagowców”, ale – po raz kolejny – do czynienia mamy z dwiema wyspami. Rosnące na nich sagowce, mimo ogromnej uwagi, jaką poświęca im sam autor, stanowią jedynie tło do nierozwiązanego do dziś problemu choroby lytico-bodig. Pod wieloma względami opowieść o wizycie na Guam i Rocie znacząco odbiega jakością od historii związanej z Pingelap i Pohnpei. Być może towarzystwo miejscowego lekarza i badacza choroby, Johna Steele′a, nie przypadło Sacksowi do gustu, a może po prostu próby rozwikłania zagadki dość rzadko występującej już choroby były po prostu bardziej żmudne niż kontakty z daltonistami. Niezależnie od powodów, czyta się drugą część książki już bez tak wielkiego zainteresowania. Liczne przypisy związane z tytułowymi sagowcami, historią obu wysp czy samym lytico-bodig, choć świadczą o szerokich zainteresowaniach Sacksa wykraczających poza dziedzinę neurologii, sprawiają jednocześnie, że gubi się gdzieś główny sens całej historii. Ostatecznie nie wiadomo, czy pisząc o sagowcach, ich występowaniu, pochodzeniu, historii i potencjalnym wpływie, jaki mogą mieć na rozwój badanej choroby, Sacks nie chciał po prostu ukryć faktu, że sama jego wizyta na Guam i Rocie była o wiele mniej interesująca niż wyprawa na Pingelap i Pohnpei.

A DeNiro przypadkiem nie gral jednego z pacjentow? Sachsa gral chyba Williams...