Na ulicy żyje się ciężko – można powiedzieć, że to banał, wszak i w Polsce żyją setki ludzi bezdomnych, koczując na dworcach i w noclegowniach. Ale nie o dorosłych pisze Beata Szady, lecz o dzieciach, a w ich przypadku sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Mali mieszkańcy stolicy Peru, którym autorka poświęciła swoją pierwszą książkę reporterską, nie mieli i nie mają zbytniego wyboru, dla nich ulica jest środowiskiem naturalnym, swego rodzaju inkubatorem, w którym czują się bezpiecznie, a czasem po prostu jedyną drogą.
Dzieci ulicy
[Beata Szady „Ulica mnie woła” - recenzja]
Na ulicy żyje się ciężko – można powiedzieć, że to banał, wszak i w Polsce żyją setki ludzi bezdomnych, koczując na dworcach i w noclegowniach. Ale nie o dorosłych pisze Beata Szady, lecz o dzieciach, a w ich przypadku sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Mali mieszkańcy stolicy Peru, którym autorka poświęciła swoją pierwszą książkę reporterską, nie mieli i nie mają zbytniego wyboru, dla nich ulica jest środowiskiem naturalnym, swego rodzaju inkubatorem, w którym czują się bezpiecznie, a czasem po prostu jedyną drogą.
Beata Szady
‹Ulica mnie woła›
Dziennikarka zebrała historie małych uliczników, dzięki wejściu w ich świat, przynajmniej ograniczonemu. Korzystała z pomocy przewodnika, człowieka zajmującego się na co dzień pracą z rodzinami żyjącymi na ulicach Limy – był to prawdopodobnie jedyny sposób na poznanie problemu od środka. Okazało się, że większość przypadków jest do siebie tragicznie podobna. Głównymi przyczynami, dla których dzieci lądują na ulicy są alkoholizm rodziców i przemoc domowa. Dom przestaje być dla nich azylem, więc zrozumiałe, że szukają go gdzie indziej. Zabijają czas na ulicy, spotykając się z mnóstwem podobnych sobie rówieśników, ale schemat nakazuje zacząć zarabiać, więc handlują czym popadnie, grają w autobusach lub prostytuują się. Pierwsze pieniądze bardzo często natychmiast przepuszczają, szybko sięgają też po narkotyki, które są jedną z największych zmor w tym środowisku.
Przygnębiający obraz wyłania się z książki Beaty Szady, bo choć od wielu lat podejmowane są różnorakie działania, to wszystko rozbija się o ignorancję urzędników i polityków, brak odpowiednich środków, znieczulicę, przeszkody organizacyjne bądź biurokratyczne, źle lokowaną pomoc itd. – brak przede wszystkim całościowego, zwartego systemu, który zbadałby problem limańskich dzieci kompleksowo oraz podjął adekwatne środki zaradcze rozłożone na wiele lat. Wygląda to tak, jakby dom zalała woda, a właściciel, zamiast zakręcić zawory, ograniczał się do wylewania wody wiadrem przez okno. Sprawa nie jest oczywiście prosta, a Szady zdaje sobie sprawę, że łatwo krytykować, będąc przybyszem z zewnątrz. Mimo wszystko nie można pozytywnie oceniać wysiłków peruwiańskiego rządu, skoro w wieloletniej perspektywie przynoszą one tak skromne rezultaty. Nie przeszkadza to wcale turystom europejskim czy amerykańskim zachwycać się efekciarskim pięknem Limy w specjalnie dla nich przygotowanych miejscach. Za dekoracjami kryje się jednak prawdziwy świat, do którego turyści nie chcą zaglądać, a odkrywa go Szady.
Zresztą jeszcze kilkadziesiąt lat temu Lima (bo to głównie o niej pisze autorka) była zupełnie innym miastem, typowo kolonialnym, z centrum opanowanym przez europejską arystokrację. Dziś ostały się już nieliczne ślady po dawnej dominacji białych – kolejne budynki są burzone lub po prostu niszczeją, a bogacze wynoszą się do dobrze strzeżonych dzielnic na przedmieściach. Miasto niesamowicie się też rozrosło, wciągając jak gąbka mieszkańców całego niemal kraju, szukających, co zrozumiałe, polepszenia warunków bytowych w wymarzonej stolicy. Ten ogrom miasta, słaba komunikacja, dzika zabudowa wielu dzielnic, bezprawie, brak kontroli nad wieloma miejscami, brak kanalizacji i innych podstawowych usług to wielkie problemy Limy. Do tego stolica Peru jest miastem bardzo niebezpiecznym, Szady w jednym z wywiadów opowiadała, że unikała na przykład obnoszenia się z gadżetami (dlatego jej książka nie zawiera ani jednej fotografii). Problem dzieci ulicy jest więc tylko jednym z wielu poważnych wyzwań, z którymi boryka się ten gigantyczny i wciąż się rozrastający obszar miejski.
Autorka nie wdaje się w dyskusje, nie ocenia działań podejmowanych przez Peruwiańczyków, ograniczając się do relacji, pokazania przyczyn dzisiejszej sytuacji na podstawie określonych faktów z przeszłości. Umiejętnie opisuje też życie samych uliczników i ich rodzin, po prostu oddając im głos i ograniczając swoją narrację do minimum. Trafnie zauważył reporter Maciej Wasielewski, że Szady pisze o nich z „siostrzaną czułością”, nie przejaskrawiając i koncentrując się na konkretach. To jest w ogóle bardzo konkretna, zwarta, krótka książka, napisana przejrzystym językiem. Autorka w umiejętny sposób połączyła kontekst historyczny z materiałem współczesnym, zebranym w bezpośredni sposób.
Sytuacja w Peru jest dziś o tyle interesująca, że zbliża się druga tura wyborów prezydenckich, w których faworytką jest Keiko Fujimori, córka człowieka, który rządził krajem przez wiele lat, a dziś odsiaduje wieloletni wyrok więzienia za rozmaite zbrodnie, których dopuścił się w czasach prezydentury. Z jednej strony przypisuje mu się zniszczenie grupy Sendero Luminoso, komunistycznej partyzantki, której wpływy w latach 80. i 90. zeszłego wieku były ogromne, z drugiej oskarża o działania terrorystyczne, wzrost przestępczości i korupcji, spadek poziomu bezpieczeństwa obywateli. Do dziś zdania na temat jego rządów są ostro podzielone. Objęcie najwyższego państwowego urzędu przez jego córkę może spowodować uwolnienie Fujimoriego, co z pewnością znów odbije się na relacjach społecznych w kraju i wywoła kolejną burzę. A jak się zdaje po lekturze „Dzieci ulicy” niczego Peru nie potrzebuje w tej chwili bardziej niż spokoju i sprawnej organizacji.
