Przez chwilę obawialiśmy się, że będziemy musieli skorzystać z tego, że tegoroczny czerwiec jest nieco dłuższy niż zazwyczaj, ale jednak nie musieliśmy. Oto krótkie recenzje siedmiu książek przeczytanych przez nas w tym miesiącu.
Esensja czyta: Czerwiec 2015
[ - recenzja]
Przez chwilę obawialiśmy się, że będziemy musieli skorzystać z tego, że tegoroczny czerwiec jest nieco dłuższy niż zazwyczaj, ale jednak nie musieliśmy. Oto krótkie recenzje siedmiu książek przeczytanych przez nas w tym miesiącu.
Tytuł „Książka o niczym”, jakim zdecydował się opatrzyć John D. Barrow jedną ze swoich publikacji, jest przewrotny podwójnie. Dzieło, co w zasadzie jasne, skoro w ogóle o nim mówimy, nie jest oczywiście o niczym. Co więcej, stara się być raczej „o wszystkim”. Zadania autor podjął się karkołomnego, zabierając się za zaprezentowanie, jak przez wieki swojej ewolucji ludzkość pojmowała pojęcie nicości (czy też: zera, pustki, próżni, etc.). Niezmiernie interesujące są początkowe fragmenty, gdy rozpatruje pozycję zera w systemie liczbowym i jego implikacje dla funkcjonowania danej kultury, bo różne społeczności inaczej sobie z problemem oznaczania niczego radziły. Potem, niestety, dostarcza nam Barrow kilku pokaźnych rozdziałów o koncepcjach nicości w sztuce, filozofii i religii. Zbiorczo można by tę część zatytułować „Uproszczenia”, bo przekazywana w nich wiedza siłą rzeczy jest mocno skrótowa i sprawia wrażenie wciśniętej cokolwiek desperacko, by całość rzeczywiście można było podsumować „z pustką przez stulecia”. Ponownie ciekawie robi się sporo dalej, gdy angielski fizyk przechodzi do bardziej współczesnych teorii. Na brawa zasługuje, co prawda marginalne, ale za to informacyjne i przystępne wspomnienie o teorii względności oraz wzajemnych relacjach teorii Einsteina, Newtona i innych. Literatura popularnonaukowa lubi te kwestie prezentować w sposób ocierający się o infantylizm, Barrow przywraca im powagę oraz należne miejsce. I w tym momencie jest jeszcze przystępny, schody dla mniej zainteresowanego poruszaną tematyką zaczynają się w dalszej części książki, gdy główną rolę zaczyna odgrywać kosmologia. Zagadnienia inflacji, lambdy czy teorii strun są rzecz jasna skomplikowane i poruszanie się po tych obszarach wymaga pewnej podbudowy teoretycznej, niemniej czytelnika nieopatrzonego z powyższymi warto uprzedzić, że pewna część książki Barrowa pozostanie najpewniej poza jego możliwościami poznawczymi. Nadal jednak rozważania nad kosmosem stanowią momenty najlepsze niniejszego wydawnictwa, prowokując do wysiłku intelektualnego, uruchamiając wyobraźnię. Szkoda, że przez wspomniane na początku mankamenty całość prezentuje się jako tematyczny miszmasz, dla którego „nic” punktem wspólnym jest przede wszystkim w sensie symbolicznym, bo rozdziały początkowe od końcowych dzieli mniej więcej tyle, ile nas od początku wszechświata.
Rozczarowująco słaby zbiór opowiadań. Zamieszczone w nim teksty są może i oparte na nieszablonowych pomysłach, ale na ogół przyjemność płynącą z lektury skutecznie mordują iście grafomańskie, pełne bezsensownej egzaltacji, emfazy i staroświeckich zwrotów w rodzaju „tyś” czy „cóż więc” dialogi, którym towarzystwa dotrzymuje fatalna psychologia postaci. Mankamenty te nie są może aż tak wyraźne w trzech najkrótszych tekstach, ale w dwóch najdłuższych – „Algach” i „Toccacie” – stanowią iście niszczycielską siłę. W dodatku o ile „Toccata” broni się jeszcze wizją (troszkę wydumaną mimo wszystko, bo mówiącą o ziemskim społeczeństwie za 38.200 lat, nieprzerwanie dysponującym osiągnięciami nawet naszej obecnej doby), to „Algi” dobijają koślawym drapowaniem całej historii na psychologiczny ni to kryminał, ni to dramat, którego cała fabuła to próba skutecznego oskarżenia kogoś z załogi o sabotaż hodowli alg. I tak przez 62 strony.
Chciałbym wierzyć, że ten zbiór opowiadań był jedynie potknięciem w literackiej karierze Borunia, ale nie jestem tego tak do końca pewien, bo większość zamieszczonych w nim tekstów znalazła się w wydanym kilka lat później „Człowieku z mgły”, swoistym „The best of” autora…
„Fantastyczny Kraków” to przegląd krakowskich motywów pojawiający się w powieściach fantastycznych, w przeważającej większości polskich, choć są wspomniane również nieliczne utwory autorów zagranicznych. Niestety trudno mi powiedzieć jaki był cel powstania owego przeglądu.
Brak jakiegokolwiek indeksu utrudnia skorzystanie z książki Dunina-Wąsowicza jako leksykonu – trochę pomaga konstrukcja grupująca omawiane utwory w rodziałach według tematyki, ale już ktoś usiłujący znaleźć wszystkie cracoviana w twórczości wybranego autora skazany jest w najlepszym przypadku na przeszukiwanie przypisów (zakładam że wszystkie źródła są w owych przypisach uwzględnione).
Z kolei jak na zestaw ciekawostek „Fantastyczny Kraków” jest zbyt encyklopedyczny. Ot, wyliczanka faktów i motywów, Smok Wawelski w odmianie pierwszej, drugiej i trzeciej, Wanda jak wyżej, czasem obie legendy się łączą… i tyle. Nie potrafiłam też znaleźć klucza, który kierował wyborem utworów zaprezentowanych w dość długich fragmentach, a nie tylko w mniej lub bardziej szczegółówych omówieniach.
Sytuacji nie poprawia fakt, że jako prosta czytelniczka fantastyki mieszkająca od kilkunastu lat w Krakowie przyłapałam autora na dwóch błędach rzeczowych, z których jednego (pochodzenie nazwy pubu „Dobry Kot” w „Chochołach” Wita Szostaka) jako zawodowy krytyk literacki i wydawca „Chochołów” (!) nie powinien był popełnić…
Pierwszy tom cyklu powieści osadzonych w Australii na początku XX wieku – konkretnie w latach dwudziestych. Bohaterka, panna Phryne Fisher (swoje imię zawdzięcza lekkiej… niedyspozycji ojca, przez którą na chrzcie ten ostatni zapomniał że wybrali dla córki imię Psyche), to bogata arystokratka, jednak do dwunastego roku życia żyjąca w ubóstwie. Miedzy innymi dzięki doświadczeniom z młodości nie zadowala się ona zajęciami przystojącymi dobrze urodzonej młodej damie i decyduje się powrócić z Londynu do rodzinnej Australii gdzie na prośbę znajomego małżeństwa martwiącego się o zdrowie córki ma poprowadzić prywatne śledztwo. W trakcie śledztwa Phryne odkrywa gang handlarzy kokainą, a na dodatek wplątuje się w poszukiwania niejakiego George’a Rzeźnika przeprowadzającego nielegalne aborcje nie przejmując się przy tym losem kobiet – jak łatwo zgadnąć z przydomka.
Co wyróżnia „Kokainowy blues” spośród bogatej oferty kryminałów na rynku? Po pierwsze bohaterka: Phryne mimo młodego wieku jest niewątpliwie kobietą wyzwoloną korzystającą z możliwości dostarczanych przez nowoczesną medycynę i technikę i jednocześnie zdającą sobie sprawę z przywilejów jakie daje jej majątek (i tytuł) ojca. Po drugie: podejmowana tematyka: obok mniej lub bardziej standardowych wątków kryminalnych autorka nie cofa się przed poruszaniem kwestii obyczajowych i społecznych, takich jak wspomniany wcześniej wątek nielegalnych aborcji.
Na koniec kilka słów dla znających serial telewizyjny nakręcony na podstawie książek Kerry Greenwood: adaptacja dość wiernie oddaje ducha książek, jednak zmiany zarówno w przedstawieniu bohaterów jak i fabule (o ile mogę to ocenić po pierwszym tomie) są na tyle duże, że znajomość jednej z wersji przygód Phryne nie powinna negatywnie wpłynąć na odbiór drugiej.
Jedna z najlepszych polskich powieści fantastycznych ostatnich lat, a może i w ogóle. Gęsta, z fascynująco odmiennym światem, skonstruowana w bardzo przemyślany sposób i – co najważniejsze – wewnętrznie spójna. Nie ma tutaj żadnej gonitwy myśli, żadnych bitew czy pościgów, nie ma żonglerki słownej ani dmuchania objętości dialogami. Wielka rzadkość na naszym poletku literackim.
Z początku trochę trudno wchodzi się w odmalowany przez autora świat. Czytelnik – wrzucony w kompletnie odmienne od zwyczajowo stosowanych w sf realia – natychmiast gubi się w dziwnych rytuałach i niezrozumiałych odniesieniach, a do tego zostaje zasypany słownictwem, które niby budzi jakieś echa, ale tak niewyraźne, że często nie za bardzo wiadomo, o czym jest mowa. Z kolejnymi stronami większość niewiadomych stopniowo się wyjaśnia, nigdy jednak nie jest to podawane łopatologicznie i złożenie wszystkich elementów w jedną, sensowną mozaikę zajmuje ładną chwilę. No ale czegóż innego było oczekiwać od twórcy, który celuje we wciąganiu czytelnika w swoje gierki, w zmuszaniu go do samodzielnego rozgryzania tajników rządzących przedstawionym w powieści światem?
A ponieważ to Huberath, to również nie ma co oczekiwać radosnej, lekkiej prozy. Fabuła jest naznaczona fatalizmem, bohaterowie są świadomi daremności swoich starań i przeczuwają nadchodzącą klęskę, a bezlitosna natura nie toleruje najmniejszego potknięcia. Z tego też powodu po „Vatrana Auraio” trzeba sięgać świadomie, z pewnością nie jak po pierwsze lepsze czytadło do autobusu czy do wanny.
Trzeci tom fantastycznego cyklu dla młodzieży zapoczątkowanego „Dawcą”. Cykl, z początku wyglądający na standardowe młodzieżowe postapokaliptyczne SF – że tak pozwolę sobie to ująć – w kolejnych tomach coraz silniej czerpie również z wzorców fantasy wprowadzając bohaterów o niezwykłych mocach. Takim bohaterem jest Matt poznany w „Skrawkach Błękitu”, tu awansujący na pierwszy plan. Matt zajmuje się dostarczaniem wiadomości w osadzie (oraz z i do), w której mieszka, i ma nadzieję, że już niedługo otrzyma swoje prawdziwe imię – Posłaniec. Jednak zanim do tego dojdzie, musi stawić czoła zmianom zachodzącym w osadzie i otaczającym ją Lesie – zmianom, które zagrażają samym podstawom istnienia osady. Akcja „Posłańca” jest nieskomplikowana, Lowry skupia się przede wszystkim na przemianach zachodzących w bohaterze odkrywającym swoje umiejętności. W powieści przeznaczonej – w moim odczuciu – dla młodszych nastolatków nie jest to wadą. Mimo nieuniknionych w takiej sytuacji uproszczeń przedstawiony w całym cyklu obraz Ziemi po bliżej niesprecyzowanej katastrofie, zamieszkanej przez ludzi skupionych w odizolowanych od siebie skupiskach przemawia również do starszych czytelników właśnie dzięki pewnej umowności, można by nawet powiedzieć – baśniowości.
„Co znaczy konserwatyzm” to już drugie polskie wydanie (pierwsze pochodzi sprzed dwunastu lat) tej wydanej po raz pierwszy w 1980 (i ponownie w 1984 oraz 2001) roku książki. Jest to pozycja, którą niełatwo ocenić. Po pierwsze, choć obecne wydanie bazuje na trzeciej angielskiej edycji (z 2001), to jednak po tylu latach zdążyło się ono solidnie zestarzeć. Czytanie o polityce Tony′ego Blaira i ówczesnych problemach nękających brytyjskich konserwatystów jest wyjątkowo nieaktualne, szczególnie w świetle niedawnych sukcesów Torysów. Wiąże się z tym inny kłopot: wbrew tytułowi, oraz wbrew okładce (prezentującej historyczne podpisanie konstytucji Stanów Zjednozconych), książka nie jest aż tak uniwersalnym omówieniem konserwatyzmu w ogóle. Choć autor zapowiada, że jego celem było „wyrażenie podstawowych założeń ideologii konserwatywnej”, przytaczane przez niego przykłady niemal wyłącznie dotyczą konserwatyzmu brytyjskiego. Książka wymaga od nas sporej znajomości przedmiotu – zarówno historii, jak i dziejów najnowszych. I nawet jeśli z historycznego punktu widzenia cytowany na początku pierwszego rozdziału „The Tamworth Manifesto” nie może uchodzić za „jeden z pierwszych manifestów politycznych angielskiej Partii Konserwatywnej”. Autor manifestu, Sir Robert Peel, choć konserwatystą niewątpliwie był (i pełnił rolę premiera w latach 1841-46), był jednocześnie politykiem, który nie przejmował się zanadto partyjną ideologią i w swojej polityce robił to, co uznawał za słuszne. To jednak drobiazg, bowiem Scruton podejmuje się stosunkowo obiektywnego (jak na zadeklarowanego konserwatystę) przedstawienia głównych założeń ideologii. I pomimo specyfiki wielu przedstawionych przykładów, książka skłania do myślenia.
