…wyglądałby on zapewne jak „Śmierć przybywa do Pemberley”, książka napisana przez znaną autorkę powieści detektywistycznych, P.D. James. Jest to, oczywiście, kontynuacja losów jednej z najbardziej znanych par w literaturze, czyli Elizabeth i Darcy’ego. Oczywiście z trupem w tle.
Anna Kańtoch
Gdyby Jane Austen napisała kryminał…
[P.D. James „Śmierć przybywa do Pemberley” - recenzja]
…wyglądałby on zapewne jak „Śmierć przybywa do Pemberley”, książka napisana przez znaną autorkę powieści detektywistycznych, P.D. James. Jest to, oczywiście, kontynuacja losów jednej z najbardziej znanych par w literaturze, czyli Elizabeth i Darcy’ego. Oczywiście z trupem w tle.
P.D. James
‹Śmierć przybywa do Pemberley›
Ponieważ jestem wielbicielką zarówno twórczości Jane Austen, jak i kryminałów, „Śmierć przybywa do Pemberley” przeczytać po prostu musiałam. Zwłaszcza że napisała ją P.D. James, autorka najbardziej depresyjnych kryminałów, jakie znam (to nie żart, w jej książkach jedna scena rozmowy potrafi przygnębić bardziej niż pięć trupów w innych). Przyznaję, byłam też ciekawa, jak James poradzi sobie z połączeniem swojego stylu ze stylem Jane Austen, który przecież był diametralnie inny w wymowie (powieści Austen są raczej optymistyczne).
I tu pierwsze zaskoczenie, bo brytyjska pisarka ze swojej ponurości w ogóle zrezygnowała, cała „Śmierć…” jest pisana jakby piórem samej Jane Austen: długie, okrągłe zdania, spokojna narracja i specyficzny ciepło-ironiczny nastrój. Ludzie miewają tu różne problemy, ale na końcu wszyscy – a przynajmniej bohaterowie pozytywni – jakoś się dogadują. Kto po lekturze „Dumy i uprzedzenia” chciałby jeszcze chwilę poprzebywać w Anglii początków XIX wieku, ten śmiało może po książkę James sięgnąć. Ośmielę się nawet powiedzieć, że momentami więcej angielskiego klimatu jest właśnie u James, bo Austen koncentrowała się na życiu uczuciowym swoich postaci, natomiast James pokazuje nam świat, np. jak wyglądały w tamtych czasach przygotowania do balu. Niestety, efekt zanurzenia się w rzeczywistości sprzed dwustu lat psuje troszkę tłumaczenie (namolność to nie jest słowo, które spodziewałabym się zobaczyć w tego typu książce, a wstępna rozprawa zdecydowanie nie jest śledztwem).
Zgrzytają także czasem postaci, za co już wypada winić autorkę. Powieści Jane Austen to klasyka, jej bohaterów przyjmuje się „z dobrodziejstwem inwentarza”, nawet jeśli ich system wartości jest dość odległy od systemu czytelnika (u Austen np. zupełnie naturalne jest, że jeśli młoda dziewczyna ucieknie z mężczyzną, to musi już za niego wyjść, nawet jeśli w międzyczasie wybranek przestał jej się podobać). James natomiast zdecydowała się klasyczne postaci trochę uwspółcześnić – stąd mowa jest o tym, że kobiety mają swój rozum i mogą decydować za siebie, a dumę rodową Darcy’ego tłumaczy się przeżyciami z dzieciństwa. Rozumiem zamiar i nawet go popieram, kłopot jednak w tym, że nie wyszło to naturalnie: Elizabeth mówiąca o tym, że dorosła Georgiana nie musi prosić brata o zgodę na ślub, brzmi nazbyt współcześnie, nie wspominając o tym, że lekko bez sensu, bo co to za „dorosłość” kiedy panna jest całkowicie finansowo zależna od męskiego opiekuna? Widać też, że James próbowała pożenić stare z nowym, jest tu bowiem również sporo „myślenia dziewiętnastowiecznego” np. jeden z bohaterów rezygnuje z oświadczyn, ponieważ… niedaleko domu jego wybranki zostało popełnione morderstwo (jak widać reputacji dziewczyny dwa stulecia temu mogło zaszkodzić absolutnie wszystko). W rezultacie takiego pomieszania postaci, które mogłyby być czytelnikowi bliskie, wypadają mało wiarygodnie, a z kolei te wpisujące się w klimat epoki wydają się momentami zwyczajnie antypatyczne.
Najważniejszym elementem jednak jest intryga, co do której mam mieszane uczucia. Jeśli ktoś liczył na klasyczny angielski kryminał w scenerii rodowej posiadłości Darcych, może się rozczarować. Śledztwa, pojmowanego jako zbieranie poszlak, przesłuchania itp. prawie nie ma, zresztą niemal wszyscy pierwszoplanowi bohaterowie mają żelazne alibi, a tego jednego, który nie ma, i tak nikt nie podejrzewa, bo przecież to dżentelmen, więc nie mógłby nikogo zamordować (nie żartuję). Cała zbrodnia zaś wyjaśnia się w listach albo długaśnych tłumaczeniach osób w nią zamieszanych. I tu kolejna niespodzianka, bo właściwie mi to nie przeszkadzało, po pierwszym rozczarowaniu uznałam wręcz, że ma to sens, przecież właśnie dokładnie takiej powieści „o zbrodni” (bo nie kryminału, w jej czasach nie było takiego pojęcia) można by się spodziewać po Jane Austen.
Czego jeszcze można oczekiwać po kontynuacji „Dumy i uprzedzenia”? Oczywiście wątków romantycznych. Te są, owszem, ale tak bardzo w tle, że raczej nikogo nie zainteresują. Sporo za to uwagi autorka poświęca związkowi Elizabeth i Darcy’ego, którzy etap romantycznych uniesień mają za sobą i są teraz stateczną parą z dwójką dzieci. Przy czym o ile opis małżeńskiego życia słynnej pary jest całkiem ciekawy, o tyle szczegółowa analiza „dlaczego właściwie ta dwójka się pobrała”, której poświęcone są ostatnie strony książki, budzi zdziwienie, bo to po prostu przypomnienie wydarzeń, które znamy już z „Dumy i uprzedzenia”. Możliwe jednak, że pewnym wytłumaczeniem jest fakt, że „Śmierć…” to po prostu książka dla fanów, którzy „Dumę i uprzedzenie” znają na pamięć, chętnie spotkają się jeszcze raz z bohaterami, ale też chętnie ponownie – choćby w streszczeniu – posłuchają o ich losach. Jako kryminał więc „Śmierć…” zawodzi, jako coś w rodzaju sympatycznego fanfika sprawdza się całkiem nieźle.
