Pamiętnik Władysława Broniewskiego obrósł swego czasu legendą. Jego fragmenty opublikowane były już w latach 60. ubiegłego wieku na łamach „Polityki” czy „Miesięcznika Literackiego”. Całość jednak udostępniona została czytelnikom dopiero dziś.
Śmietnik umysłowy
[Władysław Broniewski „Pamiętnik” - recenzja]
Pamiętnik Władysława Broniewskiego obrósł swego czasu legendą. Jego fragmenty opublikowane były już w latach 60. ubiegłego wieku na łamach „Polityki” czy „Miesięcznika Literackiego”. Całość jednak udostępniona została czytelnikom dopiero dziś.
Władysław Broniewski
‹Pamiętnik›
Piszę „dopiero dziś”, ponieważ dziś publikacja „Pamiętnika” nie wznieci większych kontrowersji. Owszem, wzbudzi zaciekawienie tych, co poezją Broniewskiego się interesują, być może na kolejnych konferencjach akademickich pojawią się referaty omawiające ten temat szerzej, ale poza tym będzie to kolejna książka, która szybko schowa się na półkach mniejszych księgarń i antykwariatów. Tymczasem jej potencjał był swego czasu o wiele większy. I nie mówię tu o zaletach artystycznych, co do których można mieć pewne wątpliwości. Broniewski zaczął pisać „Pamiętnik” w wieku lat dwudziestu, dlatego intelektualne perełki mieszają się tu ze sztubackimi wybrykami. Chodzi raczej o pewien potencjał wywrotowy tej książki. Środowiska opozycyjne w latach 80. domagały się publikacji całego „Pamiętnika”, ponieważ wierzyli, że zawiera on treści mogące zostawić rysę na idealizowanym wizerunku Broniewskiego.
Broniewski był znany przez dekady z wierszy takich jak „Zabrze” (w którym pod „oskardem robotnika pada kapitalizm i nadchodzi wolność”) czy „Pokłon rewolucji październikowej” (który w formie pieśni powracał przy okazji rocznic obalenia rosyjskiego caratu). Do bycia ikoną komunistycznej literatury sam nie pretendował, to bardziej system chciał go przeciągnąć na swoją stronę, uczynić piewcą nowego ustroju. Jego karta musiała być czysta (sic! – czysta, rzecz jasna, według PRL-owskich standardów). Władzy zależało na tym, by nie wyszedł na jaw ambiwalentny stosunek Broniewskiego do ZSRR i komunizmu.
Legenda zrodziła się na skutek działania cenzury. Publikację „Pamiętnika” wstrzymywano przez laty z powodu jego kontrowersyjnej treści. Poeta pisał w nim na przykład o swoim udziale w wojnie bolszewickiej, w czasie której, rzecz jasna, walczył po stronie II Rzeczpospolitej. Frapującymi też na pewno okazałyby się cytaty takie jak ten: „[…] rozmawialiśmy o stosunkach ukraińsko-bolszewickich. Nasłuchałem się o najokropniejszych mordach, o dobijaniu rannych, o rozstrzeliwaniu karabinem maszynowym, o rzeziach chłopskich. Zaczynam się przekonywać, że bolszewicy i Petlura operują rzeczywiście najniższymi instynktami ludzkimi”.
Zakaz druku niektórych części „Pamiętnika” otwierał możliwość dopowiadania i domyślania się, co też musiało zostać ukryte. Dlatego oczekiwania czytelników najczęściej przerastały to, co rzeczywiście można w „Pamiętniku” znaleźć.
Broniewski tytułuje książkę „Pamiętnikiem”, jednak nie jest ona pisana z perspektywy czasowej. Notatki zapisywane były dzień po dniu, co jednoznacznie wskazuje, że gatunkowo należy uznać książkę poety za dziennik. Wyłania się z niego postać poety-żołnierza. Walczą w nim dwie osobowości: pisarza i bojownika. W tym pojedynku nie ma przegranych, zmienia się tylko sytuacja życiowa Broniewskiego. „Idę do wojska (niech szlag trafi) pełen rezygnacji względem moich tak ślicznie zapowiadających się studiów. Przekonałem się, że we mnie jest dwóch ludzi: jeden to ja, który ma dosyć wszelkiego stania na baczność, salutowania itp. idiotyzmów, drugi to także ja, który sobie śpiewa pod nosem: altruizmu trochę, ufermo!”. Broniewski pokazuje również, że jedna postawa nie wyklucza drugiej. Można bojować piórem i pojedynkować się rymami (autor „Bagnetu na broń” specjalizował się w poezji tyrtejskiej). Można również jeździć na wojnę i czerpać z tego niepoślednie pożytki literackie; wykorzystać doświadczenie i talent, by opowiedzieć o okrucieństwie wojny tym, którzy jej nie widzieli.
Prócz wojny, dziennik wypełniają zapiski dotyczące kolejnych podbojów miłosnych Broniewskiego. Czytelnik ma okazję zaznajomić się z opisem rozkosznych chwil z Zofią Dżałułaje, flirtem z Zuzanną, który okazuje się tylko snem, a także przeczytać fragmenty płomiennych listów do Marysi vel „Margaryty”. Znajduje się tu także opis wielkiej namiętności do tajemniczej kobiety nazywanej „Białą”. Broniewski jest nią zauroczony, pisze, że „ma w sobie coś świętego”; darzy ją miłością platoniczną, nie żywiąc nadziei, że kiedykolwiek dozna szczęścia choćby dotknięcia tej dziewczyny. Niezwykle interesujące jest to, że poeta nie widział przeszkód w połączeniu czystej miłości do „Białej” oraz licznych, krótkich, burzliwych i jak najbardziej cielesnych romansów z innymi kobietami. Co więcej, zdaje się, że miłość do „Białej” wyrastała ponad ziemskie sprawy i nie miała nic wspólnego z innymi związkami. Pytanie czy był to cynizm, czy szczere przekonanie, zostawiam bez odpowiedzi.
W dzienniku znajduje się również mnóstwo pomysłów na wiersze i prób poetyckich. Sam autor określił swój zeszyt jako: „śmietnik umysłowy, drzewo wiadomości dobrego i złego, myśli swoje i cudze, rzeczy głupie i poniekąd dobre, samoanaliza i samo karykatura, małpie zwierciadło”. I rzeczywiście, obok spójnych narracji trafiają się tu fragmenty wyrwane z kontekstu. Pojawiają się także liczne nazwiska i wydarzenia historyczne, które nie wszystkim czytelnikom wydadzą się znajome. Na szczęście wydanie „Pamiętnika” jest wydaniem krytycznym. Duża liczba przypisów i zdjęć, a także kompetentny wstęp do lektury z pewnością pomagają zorientować się i w życiorysie autora, i w sytuacji politycznej II Rzeczpospolitej. Wszystko opracował Maciej Tramer. I im bardziej jestem sceptyczny co do notatek Broniewskiego (nie myślał o druku, pisał dla siebie, to dużo tłumaczy), tym bardziej doceniam pracę Tramera, który przez wszystkie wypociny poety musiał się przebić, każdy fragment zanalizować i wytłumaczyć. A to wyszło mu doskonale.
