Książkę Egana postawiłem na półce obok "Zamieci" i "Diamentowego wieku" Neala Stephensona, "Krainy baśni" Paula J. McAuleya oraz "Wurta" Jeffa Noona. Jeśli lubicie te klimaty (czyli anglosaską SF z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych), to nie należy się dwa razy zastanawiać, tylko kupować. Tym bardziej, że wydaje mi się, iż przy kolejnej lekturze "Stan wyczerpania" nic nie straci, a być może zauważę coś, co mi umknęło za pierwszym razem. Nie należy się bać języka tej książki - wbrew pozorom jest to rzecz napisana bardzo jasno i przejrzyście - bez żadnych odlotów w pseudonaukowy bełkot.
Opowieść o tym, jak ludzi w anioły przerobić
[Greg Egan „Stan wyczerpania” - recenzja]
Książkę Egana postawiłem na półce obok "Zamieci" i "Diamentowego wieku" Neala Stephensona, "Krainy baśni" Paula J. McAuleya oraz "Wurta" Jeffa Noona. Jeśli lubicie te klimaty (czyli anglosaską SF z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych), to nie należy się dwa razy zastanawiać, tylko kupować. Tym bardziej, że wydaje mi się, iż przy kolejnej lekturze "Stan wyczerpania" nic nie straci, a być może zauważę coś, co mi umknęło za pierwszym razem. Nie należy się bać języka tej książki - wbrew pozorom jest to rzecz napisana bardzo jasno i przejrzyście - bez żadnych odlotów w pseudonaukowy bełkot.
Greg Egan
‹Stan wyczerpania›
Przynajmniej od czasów "Podróży Guliwera" Jonathana Swifta, powieści fantastyczne często stanowią pretekst, by krytycznie spojrzeć na cywilizację Zachodu. Chodzi o to, by pokazać, że to, co wydaje się nam normalne i zwykłe, wcale takim nie jest. Że otacza nas (w dużej mierze) zbiór przygodnych reguł, z których część na dobrą sprawę jest idiotyczna i śmieszna. Przed Guliwerem można to znaleźć w całkowicie niefantastycznych "Listach perskich" Monteskiusza, a w SF na przykład w książkach Kurta Vonneguta czy Stanisława Lema. Można powiedzieć, że fantastyka przypomina pod tym względem antropologię, z tym, że antropolodzy opisują (a raczej opisywali) nie obce cywilizacje, fantastyczne krainy czy przyszłość, ale "prymitywne plemiona". Cel często był jednak ten sam. Również "Stan wyczerpania" Grega Egana można w dużej mierze zaklasyfikować do tego nurtu. Te fragmenty, w których opisuje on naszą współczesność jako wiek barbarzyństwa pod względem reguł zachowania, stosowanych używek ("Kilka razy próbowałem kofeiny i choć wydawało mi się, że jestem po niej skoncentrowany i pełen energii, paprała mi się zdolność dokonywania osądów. Powszechne używanie kofeiny w XX wieku dużo mówi o tamtych czasach") i wielu innych spraw, wydały mi się szczególnie frapujące. Wiąże się z tym inna sprawa. To jedna z tych nielicznych książek SF, gdzie bohaterami nie są mentalnie współcześni nam ludzie rzuceni w przyszłość (SF) czy quasi-średniowiecze (fantasy). Widać, że autor starał się stworzyć bohaterów, którzy są inni od ludzi nam współczesnych (choć nie za bardzo, gdyż rzecz rozgrywa się zasadniczo w połowie XXI wieku).
Narratorem (narracja poprowadzona jest w pierwszej osobie) i zarazem głównym bohaterem książki jest Andrew Worth, dziennikarz naukowy po różnych przejściach, który mając dość babrania się w tanich sensacjach o nadużyciach biotechnologii, wyjeżdża na kongres naukowy, aby zrobić program dokumentalny o Violet Masali, laureatce Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki kwantowej. W trakcie kongresu ma odbyć się zasadnicza dyskusja dotycząca unifikującej fizykę Teorii Wszystkiego. Dość szybko okazuje się, że teoria ta może mieć jak najbardziej praktyczne implikacje i nagle Worth znajduje się w centrum rozgrywki, która może zadecydować o losach świata.
Nie będę tu zdradzał szczegółów fabuły, ponieważ siła tej książki tkwi nie tylko w wielu ciekawych pomysłach "gadżetowych" i w opisie tego, jak technologia zmienia interakcje międzyludzkie (także na poziomie fundamentalnym - chodzi o płeć), ale też w świetnie poprowadzonej intrydze kryminalnej. Kluczowe pytania brzmią: kto i dlaczego chce zabić naukowców zajmujących się Teorią Wszystkiego?
Zasadniczo recenzent nie powinien pisać o zakończeniu książki, jednak nie zdzierżę i muszę to zrobić. Powiedzmy sobie szczerze: ostatnie kilka stron "Stanu wyczerpania" jest żenująco słabe. Nagle książka ostra jak brzytew, która chlaszcze ludzkość i którą się zachwyciłem, staje się utopią. Powiem mocniej: staje się książką o oświeceniu narratora i ludzkości (z przepisem jak ludzi w anioły przerobić). Choć tak naprawdę motywy utopijne pojawiają się też wcześniej (opis wyspy, na której odbywa się konferencja naukowa), nie rażą tak, jak te z zakończenia. Trudno. Zawsze można pominąć ostatnie pięć stron tej książki (czyli "Epilog").
Jak wiadomo, w chwili obecnej Egana nazywa się najbardziej interesującym autorem SF. Porównuje się go (przynajmniej w Polsce) do Stanisława Lema. Moim zdaniem, mimo wielu różnic, na bardzo fundamentalnym poziomie można dostrzec więź między tymi pisarzami. Obydwaj są radykalnymi materialistami. Tak u Lema, jak i u Egana, nie ma Boga, a ludzie (jaki i wszystko, co istnieje) to tylko kwanty energii wibrujące w próżni. Oczywiście pojawia się pytanie, czy narrator recenzowanej tu książki wiernie prezentuje poglądy autora? Pamiętajmy, że takie utożsamienie może być ryzykowne. Po części jednak tak właśnie jest. Pozwolę tu sobie na cytat z wywiadu z Eganem (zaczerpnięty z jego strony internetowej): "Gdy zadajemy pytanie "Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?", są ludzie dla których jedyną znaczącą odpowiedzią jest "Bóg". Potrafię zrozumieć dlaczego takie są ich uczucia, ale nie sądzę, żeby to była rzeczywiście odpowiedź na to pytanie". Mnie osobiście takie podejście nie przeszkadza, ale uprzedzam, że liczne tezy stawiane przez Egana mogą budzić sprzeciw (z różnych względów).
Książkę Egana postawiłem na półce obok "Zamieci" i "Diamentowego wieku" Neala Stephensona, "Krainy baśni" Paula J. McAuleya oraz "Wurta" Jeffa Noona. Jeśli lubicie te klimaty (czyli anglosaską SF z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych), to nie należy się dwa razy zastanawiać, tylko kupować. Tym bardziej, że wydaje mi się, iż przy kolejnej lekturze "Stan wyczerpania" nic nie straci, a być może zauważę coś, co mi umknęło za pierwszym razem. Nie należy się bać języka tej książki - wbrew pozorom jest to rzecz napisana bardzo jasno i przejrzyście - bez żadnych odlotów w pseudonaukowy bełkot. Inna sprawa, że jest to książka poważna aż do bólu. Ale czy wszyscy muszą być ironicznymi wesołkami?
Jednym zdaniem: "Stan wyczerpania" to porządna hard SF na wysokim poziomie intelektualnym (pomijając zakończenie) z interesującą intrygą kryminalną. Warto przeczytać, choć to żadna rewolucja, arcydzieło czy coś w tym rodzaju.
