Powieść Żadana to solida porcja ociekającej testosteronem prozy – niebezpieczne przygody, zemsta na własną rękę i stepy bezprawia. Ten wschodni western jednak nie tylko siłą męskiego ramienia stoi. Brutalność idzie tu pod rękę z wrażliwością, proza życia na marginesie – z liryzmem narracji.
Gdzie leży Woroszyłowgrad?
[Serhij Żadan „Woroszyłowgrad” - recenzja]
Powieść Żadana to solida porcja ociekającej testosteronem prozy – niebezpieczne przygody, zemsta na własną rękę i stepy bezprawia. Ten wschodni western jednak nie tylko siłą męskiego ramienia stoi. Brutalność idzie tu pod rękę z wrażliwością, proza życia na marginesie – z liryzmem narracji.
Serhij Żadan
‹Woroszyłowgrad›
Herman – choć kawaler, to sprawiający wrażenie mężczyzny niezwykle ustatkowanego – pewnego dnia dowiaduje się, że jego brat wyjechał na zachód, do Amsterdamu. Cała odpowiedzialność za rodzinny interes – stację benzynową – spada na barki Koczy, który namawia Hermana do przyjazdu i zatroszczenia się o spuściznę brata. Ten ostatecznie ulega jego namowom i wyrusza na wschód, w kierunku ukraińskich rubieży, z dala od uporządkowanego życia, stałej pensji i monotonii miejskiej egzystencji.
Dojechawszy do celu, dowiaduje się, że Kocza wezwał go nie tylko, by pomógł mu w prowadzeniu interesu i ogarnięciu biurokracji. Stację benzynową nawiedzają bandyckie szajki, a grubsze ryby chcą zająć tereny byłego lotniska należącego do przyjaciół Koczy. Herman zostaje wciągnięty w miejscowe porachunki, zawiązuje nowe przyjaźnie i odnawia stare (wszak trafia do miejsca, gdzie się wychował); podróż, która miała trwać tydzień i być pretekstem do wakacji, zamienia się w długą i wyczerpującą walkę o honor własny i szacunek przyjaciół.
Z powieści Żadana wyłania się Ukraina o co najmniej dwóch twarzach: obok bezdroży w rękach niegrzecznych chłopców widzimy mityczne multikulturowe stepy.
W wizji pierwszej poznajemy pustkowia jako miejsce, gdzie nie sięgają macki prawa postkomunistycznego państwa. Jest to przestrzeń jak z amerykańskiego westernu. Nad wszystkim nie czuwa szeryf, a sprawiedliwość wymierza się na własną rękę. Gdy zawodzą słowa i groźby, sięga się po przemoc, by chronić rodzinę i przyjaciół. O honor zaś walczy się na boisku, grając w piłkę nożną. Nie jest to futbol wypieszczony i techniczny, raczej męska rzeźna w błocie, gdzie wślizgi i łokcie spełniają donioślejszą rolę niż dokładne podania, a sporne faule i spalone rozstrzyga się w pojedynku na pięści.
Ukraina jako mityczny step to wizja tyleż ciekawa, co przesiąknięta swego rodzaju fantazją i legendą. Jest to punkt przecięcia kilku kultur. Prezbiter przypomina bardziej pogańskiego znachora zaklinającego rzeczywistość i leczącego chorych niż stereotypowego proboszcza; grupy nomadów ze wschodu przemierzają opustoszałe gościńce, ich cześć dla wodza-kobiety ociera się o starożytny kult matki; są tu także trzęsący okolicą Romowie i ich jowialny sposób bycia. Wizję wschodniej Ukrainy jako multikulturowego tygla dopełnia opowieść w ostatnich partiach książki – historia o przybyłych do wschodniej Europy muzykach z USA, którzy w początkach XX wieku zaszczepili w mieszkańcach tych rejonów miłość do jazzu.
Żadan ma talent do pisania opowieści z zębem, umiejętnie buduje napięcie, tworzy nietuzinkowych bohaterów, którzy szybko zjednują sympatię czytelnika. I to nie wszystko. Fabułę rodem z książek o sycylijskiej mafii potrafi połączyć z poetyckością narracji na tyle sprawnie, by nie zatracić ciągłości akcji na rzecz napuszonego języka. Oczywiście chwaląc tu Żadana, trzeba wspomnieć o tłumaczu. Nawet bez zestawiania z oryginałem można zauważyć, że Michał Petryk wykonał kawał dobrej, translatorskiej roboty.
Wypadałoby w końcu odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule. Gdzie leży Woroszyłowgrad? Takie miasto już nie istnieje. Wraz z upadkiem Związku Radzieckiego zmieniło nazwę na Ługańsk. I może według tego klucza należy spojrzeć na głównych bohaterów. Jest to pokolenie, które młodość spędziło jeszcze w czasach ZSRR, a wraz z jego upadkiem zaczęło układać życie na nowo, jednocześnie nie zapominając, że tamten czas i tamte miejsca są nierozerwalnie związane z nimi samymi, że są i będą ich częścią do samego końca.
„Dziwne – mówi jedna z bohaterek powieści, opowiadając o pocztówkach z Woroszyłowgradu – nawet nie ma takiego miasta (…) wszystko to jakby nie mnie się zdarzyło. Jakby w innym życiu, z innymi ludźmi. Inne miasto, inny kraj, zupełnie inni ludzie. Może te obrazki to właśnie jest moja przeszłość. Coś takiego, co mi zabrano i zmusza się mnie, żebym zapomniała. A ja nie zapominam, dlatego że to naprawdę część mnie. Możliwe nawet, że lepsza część”.

Następna "recenzja" - streszczenie książki. Dzięki serdeczne.