„Widma” to jak dotąd najambitniejsza powieść Łukasza Orbitowskiego, imponująca rozmachem i brawurą. Znawca i popularyzator popkultury maści wszelakiej proponuje w niej wciągającą zabawę w zmyślanie – tego, jak mogłaby wyglądać historia Polski, gdyby tylko poprzestawiać kilka jej elementów. Intrygujący popis wyobraźni, nie zawsze trzymanej w ryzach.
Polska inna, a jednak ta sama
[Łukasz Orbitowski „Widma” - recenzja]
„Widma” to jak dotąd najambitniejsza powieść Łukasza Orbitowskiego, imponująca rozmachem i brawurą. Znawca i popularyzator popkultury maści wszelakiej proponuje w niej wciągającą zabawę w zmyślanie – tego, jak mogłaby wyglądać historia Polski, gdyby tylko poprzestawiać kilka jej elementów. Intrygujący popis wyobraźni, nie zawsze trzymanej w ryzach.
Historyczna układanka rozłożona na kartach najnowszej książki autora „Świętego Wrocławia” ma swój początek pierwszego sierpnia 1944 roku. Warszawa szykuje się do powstania, polscy konspiratorzy gromadzą broń i w podnieceniu wyczekują sygnału na rozpoczęcie zmagań. Dochodzi do pierwszej konfrontacji, obie strony celują do siebie z karabinów i… nic się nie dzieje. Jakby za sprawą rzuconej klątwy naboje nie chcą opuścić magazynków, granaty nie wybuchają, czołgi i miny okazują się niegroźne – skonsternowani Polacy i Niemcy dębieją, nikt nie wie jak się zachować w tych niespodziewanych okolicznościach.
Warszawa wychodzi z wojny bez szwanku, nie zostaje zniszczona w wyniku walk – jedynie nieliczni Polacy są świadkami podniebnego spektaklu, batalii stoczonej pomiędzy oddziałami aniołów i demonów, bijących się ponad głowami niedoszłych powstańców o losy narodu. Wtedy też rodzi się legenda Cudu Dnia Pierwszego, mistycznego wydarzenia, czczonego z religijno-mesjanistycznym zapałem, które otwiera nowy rozdział w historii Rzeczypospolitej Polskiej. Nowy, ale wcale nie tak inny, jak można by się tego spodziewać.
„Widma” to powieść roztaczająca wizję alternatywnego biegu dziejów, w specyficzny sposób adaptująca cechy fantastyki historycznej. To książka oparta z jednej strony na dogłębnym researchu zapewniającym przekonujące odmalowanie realiów powojennej Polski, a z drugiej – za sprawą wytrychów typowych dla fantastyki – modelująca świat przedstawiony wedle autorskich pomysłów, jego wyobrażeń o tym, co zmieniłoby się w Polsce, a co pozostałoby takie samo. Warszawa wychodzi cało z wojny za sprawą paktu z diabłem (choć nie do końca – nie będę zdradzał więcej) zawartego przez młodą Basię Drapczyńską, fakt mający kolosalne znaczenie dla stolicy – dla kraju jednak mniejsze, w powojennym układzie politycznym Polska zostaje bowiem państwem komunistycznym. Wszelkie zmiany dokonane w historii mają wymiar kosmetyczny, będąc wynikiem „nowych” okoliczności, np. Nowa Huta powstaje na obrzeżach Warszawy, a sprezentowany miastu Pałac Kultury nie zostaje wybudowany w centrum, ale w innej lokalizacji. Polska lat 50. to nadal państwo dotknięte reżimem komunistycznym, stalinowskim terrorem odmalowanym w najczarniejszych barwach. Orbitowski przedstawia interesujące podejście do historii alternatywnej jako konwencji literackiej; nawet zmiana tak istotnego wydarzenia (powstanie nie dochodzi do skutku) nie wykoleja następstwa dziejów, wszystko toczy się narzuconym rytmem. W tym przeświadczeniu zawarta jest spora doza pesymizmu, albo realizmu właśnie, ujętej w formę fabularną argumentacji na rzecz poglądu, że jakakolwiek zmiana biegu historii zawsze okaże się pozorna i koniec końców ułomna – w tym sensie „Widma” odczytać można jako powieść antygdybologiczną, uspokajające zapewnienie, że nie ma się co miotać, zaklinać historii, snuć wizje i kłócić się o niedoszłe scenariusze; wszystko to na nic.
Tak zarysowany świat zaludnia Orbitowski galerią postaci po części zmyślonych, a po części prawdziwych. Poza wszystkim „Widma” to naprawdę solidna powieść obyczajowa, napisana z werwą i dojrzałością opowieść o tym, jak pokręcone mogą być biografie ludzi wrzuconych w wir historycznych przemian. Smaczku dodaje fakt, że pisze autor o pokoleniu, które prawie w całości zginęło podczas powstania. Na pierwszy plan wysuwa się związek Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i jego żony Basi, odmalowane w ciemnych barwach studium rozpadu miłości; pozwalając im przeżyć wojnę, Orbitowski dokonuje swoistej reinterpretacji legendy młodego poety. Baczyński nie potrafi odnaleźć się w nowej szarej rzeczywistości Polski Ludowej – ze świetnie zapowiadającego się poety przemienia się Krzyś w zagubionego, przygnębiająco karykaturalnego pisarza dłubiącego w estetyce socrealistycznej, przez lata pracującego nad stworzeniem przejmującej powieści o losie ludu pracującego. Basia z kolei prowadzi w mieszkaniu bibliotekę osiedlową, próbując utrzymać w ryzach szalejące ego męża, człowieka złamanego, wieczorami topiącego smutki w kielichu w towarzystwie literackiej śmietanki Warszawy. Podczas jednej z popijaw Krzyś poznaje Hanię, młodą i atrakcyjną mistrzynię pływacką, w której zakochuje się po uszy. Historia tragicznego trójkąta miłosnego staje się naczelnym wątkiem organizującym fabułę powieści, stanowiąc przy tym największą zaletę „Widm”; jedne z błyskotliwszych fragmentów książki traktują o drugiej największej muzie Baczyńskiego, jego matce Stefanii, i jej beznadziejnej walce o wpływ na życie już niemal czterdziestoletniego poety. W ogóle to właśnie kobiety okazują się właściwymi bohaterkami powieści Orbitowskiego, najpełniej zrealizowanymi postaciami – złożone i wielowymiarowe, naznaczone tragizmem wybranki Krzysia przyciągają uwagę, szczególnie w porównaniu z nijakim Baczyńskim (z czasem coraz bardziej denerwującym – swoją drogą wybitnie udana kreacja bohatera kompletnie niesympatycznego).
Nie mniej ciekawy wątek stanowi para Janka i Wiktora, dawnych kolegów z czasów okupacji, którzy w nowej rzeczywistości odnajdują się po przeciwnych stronach ideologicznej barykady. Pierwszy to męczennik, ofiara bezwzględnego systemu, karmiący się na równi ideałami jak i wizjami dyktowanymi przez popadający w obłęd umysł, drugi zaś świetnie odnajduje się w Polsce powojennej, bezkrytycznie przyjmując rolę oprawcy, brutalnego tropiciela rządowych wrogów; zestawienie idealizmu z konformizmem, choć pozornie może się wydawać zanadto uproszczone i przejaskrawione, z czasem zatrze się, ukazując głębię, dzięki której udaje się Orbitowskiemu ciekawie opowiedzieć o przeróżnych dylematach oraz trudnej walce o zachowanie wartości w zmieniającej się rzeczywistości.
Chociaż są „Widma” bez wątpienia najbardziej złożoną i dojrzałą książką Orbitowskiego, dowodem na jego nieustający rozwój jako pisarza sytuującego się w przestrzeni pomiędzy fantastyką a głównym nurtem (jeśli kogokolwiek bawią tego typu podziały), nie są niestety powieścią doskonałą. Największy zarzut dotyczy niepotrzebnego rozdymania powieści, ujawniającego przez to rozdźwięk pomiędzy częścią pierwszą, obyczajową, w której kreśli autor portrety poszczególnych osobników, oraz drugą, powracającą znów do konwencji fantastyki ubarwionej elementami grozy. Za sprawą działań bohaterów zostaje zerwana umowa, na mocy której Warszawa ocalała z zawieruchy wojennej, czego konsekwencją jest gwałtowna „naprawa” rzeczywistości, sterowane przez niewiadome siły i ku nieokreślonemu celowi przerażające przeobrażenie stolicy, niejako „naprostowanie” jej losu. Tu ujawnia się umiłowanie autora dla estetyki makabry i horroru, niekwestionowany talent do odmalowywania scen grozy (np. przerażający epizod w kanałach) zdaje się jednak brać górę nad wyczuciem – zbytnie epatowanie opisami rozpadającej się Warszawy, przez którą w nieskończoność wędrują bohaterowie, nie współgra z ogólną tonacją powieści. Szczególnie czytając końcowe fragmenty powieści, ostatnie sto stron, odczuwałem niezrozumiały do końca dysonans. Świetnie poprowadzone poszczególne wątki (osobistych konfliktów, miłości i zdrady, szaleństwa i wierności) dzięki którym bohaterowie wyrwali się z szablonów i stereotypów, po nagłym wtłoczeniu tychże postaci w zgraną (bądź co bądź) konwencję, zatracił sens i głębię. Fabuła zbytnio ciąży ku popkulturowej schematyczności (choćby obowiązkowa konfrontacja ze sprawcą całego złą), co prawda świadomie zastosowanej, ale jednak niewspółgrającej z pierwszą połową książki. Na szczęście samo zakończenie sprawnie łączy rozproszone wątki, oprócz rozwiązania akcji proponując także głębszą refleksję nad naturą historii, a przede wszystkim specyficznym miejscu, jakie zajmuje Polska. Być może „Widma” zanadto grzeszą brakiem konsekwencji, nadmiarem pomysłów nie w pełni zrealizowanych – ale w końcowej ocenie nie umniejsza to wartości powieści, której ambicje i odwagę należy docenić.

Zapowiada się świetnie, wydaje mi się, że się skuszę.