Po trzy: Ludzie w książkach żyjąZapraszam do lektury i przekonania się, o co mi chodzi, gdy piszę, że dzisiejszy odcinek poświęcam fantastyce z ludzką twarzą.
Beatrycze NowickaPo trzy: Ludzie w książkach żyjąZapraszam do lektury i przekonania się, o co mi chodzi, gdy piszę, że dzisiejszy odcinek poświęcam fantastyce z ludzką twarzą. Pomysły na kolejne części tego cyklu pojawiały się dwojako. Albo od razu miałam komplet utworów, które zamierzałam omawiać (tak było w przypadku pierwszych trzech części i niektórych dalszych), albo też wypisywałam sobie na kartce tytuły książek, które szczególnie dobrze wspominam i zastanawiałam się, według jakiego klucza je podobierać. W drugim przypadku czekałam tak długo, aż nagle coś „zaskakiwało” i nabierałam przekonania, że właśnie takie zestawienie będzie najlepszym rozwiązaniem. Dzisiejszy odcinek powstał właśnie w ten drugi sposób. Co zatem łączy „bohaterów” tej części cyklu, poza tym, że to świetne książki? Pewien ludzki, wymiar opowiadanych historii oraz zdolność do wywoływania głębokich emocji. Nie nazwałabym tych pozycji utworami obyczajowymi z wątkami nadnaturalnymi, bo jednak warstwa fantastyczna jest tak samo ważna, wciąż chodzi o to, by zabrać czytelnika w podróż do innego świata. W tym innym świecie żyją jednak ludzie z krwi i kości, których losy nie są czytelnikowi obojętne. Okazuje się też, że tym, co porusza najbardziej, są kwestie nam bliskie – nie wyprawa na koniec świata przeciwko Złemu Lordowi, ale powikłane relacje rodzinne, lęk przed starością, pomoc bliźniemu. Wspólne dla tych książek jest też humanistyczne przesłanie. Są oryginalne, ale nie na sposób efekciarski. Wszystkie też zostały wydane po raz pierwszy jeszcze w ubiegłym wieku. Najnowse polskie wydanie „Przystani wiatrów” zawdzięczamy popularności „Gry o tron”. Ktokolwiek jednak spodziewa się czegoś zbliżonego do opus magnum George’a R.R. Martina, srodze się zawiedzie, bo to zupełnie inny rodzaj opowieści. Co wcale nie oznacza, że mniej wartościowy – jeśli mam być szczera, pozycja ta przypadła mi do gustu o wiele bardziej niż cykl o Siedmiu Królestwach. Zresztą, wspominanie tylko o Martinie jest krzywdzące w sytuacji, gdy książka ma dwóch autorów (inna sprawa, że twórczość Lisy Tuttle nie jest u nas bliżej znana). „Przystań wiatrów” jest właściwie zbiorem trzech mikropowieści (z których pierwsza ukazała się w 1975 na łamach czasopisma Analog1)), opatrzonych prologiem i epilogiem. Wypadałoby zaklasyfikować ją jako science fiction, choć jest dosyć odległa od tego, co kojarzy nam się z tym terminem. Akcja toczy się na innej planecie, skolonizowanej przez przybyszów z Ziemi, tyle że poziom techniczny stworzonej przez nich cywilizacji bliższy jest temu, co zazwyczaj spotykamy na kartach powieści fantasy. Nowy świat okazał się wielkim oceanem, na którym rozrzucone są niewielkie wysepki. Surowe warunki nie ułatwiają życia, a brak surowców naturalnych (zwłaszcza rud metali) ogranicza rozwój technologiczny. Szczególną rolę w społeczeństwie wyspiarzy odgrywają posłańcy, latający na skrzydłach, których szkielety stworzono z metalu odzyskanego ze statku kolonizacyjnego. Nikt już nie potrafi wytwarzać tego materiału, więc zarówno skrzydła są cenne, jak i funkcja ich dysponenta – szacowna. „Przystań wiatrów” to przede wszystkim historia Maris, przybranej córki posłańca, która wbrew prawu, zgodnie z którym jest to stanowisko dziedziczne, zapragnęła latać. W kolejnych mikropowieściach-odsłonach czytelnik „spotyka ją” ją na rozmaitych etapach życia: jako młodą, pełną marzeń dziewczynę, kobietę – najpierw dorosłą, u szczytu sławy, później starzejącą się, borykającą ze skutkami wypadku, który zmusił ją do porzucenia tego, co kochała najbardziej, wreszcie staruszkę na łożu śmierci. W pamięć zapadają także sylwetki innych posłańców, krewnych Maris i pozostałych bliskich jej osób. W trakcie życia lotniczki dokonują się zmiany społeczne, niosące ze sobą nowe możliwości, ale też mające swoją ciemną stronę. Jest więc „Przystań wiatrów” opowieścią o ludzkim życiu – upływie czasu, borykaniu się z przeciwnościami losu, zmianie zachodzącej w świecie. Jest portretem człowieka, który poświęcił się bez reszty swojej pasji z wszystkimi tego konsekwencjami. Jest zarazem kameralna, skupiona na grupce bohaterów, ale też pełna przestrzeni – oszczędne, lecz wyraziste opisy kreślą przed oczyma czytelnika surowe, a zarazem piękne pejzaże. Łączy realizm opisu (ludzkich relacji, poważnych problemów ze zdrowiem, starości i śmierci bohaterki) ze snem o lataniu. ![]()
Wyszukaj / Kup Spojrzeć w oczy wędrowca spotkanego na rozstajach Najbardziej znanym utworem Petera S. Beagle’a jest „Ostatni jednorożec” – podejrzewam, że ze względu na animowaną ekranizację. Jeśli o mnie chodzi, doceniam wdzięczny styl wyżej wzmiankowanej powieści, ale dwie później napisane książki, połączone wspólnym uniwersum mam za wielokrotnie lepsze. „Pieśń karczmarza” (lub też „Pieśń oberżysty”, w zależności od tłumaczenia) uważam za jedną z najoryginalniejszych powieści fantasy, jakie znam. Jej dopełnieniem jest zbiór opowiadań z tego samego świata pt. „Olbrzymie kości”2). Może to zabrzmi górnolotnie, ale uważam te utwory za znakomitą literaturę, piękną w stylu i ważką w treści. Zadziwia to, jak – zwłaszcza w powieści – Beagle wziął tradycyjne motywy fantasy i stworzył z nich coś zupełnie odmiennego. „Pieśń karczmarza” została skonstruowana z rozdziałów, których narratorami jest dziesięć bardzo różnych od siebie postaci – od tytułowego karczmarza, po lisa-odłamek bóstwa. Wszystkie przemawiają własnym, odrębnym głosem. Podobnie zresztą zostały pomyślane utwory z „Olbrzymich kości”, tyle że tam każdy z nich (z wyjątkiem jednego, gdzie narrator jest trzecioosobowy) ma swojego opowiadacza. ![]()
Wyszukaj / Kup Zbiór opowiadań jest różnorodny – znajdzie się tu humorystyczna baśń, sarkastyczna opowieść dyrektora teatru wplątanego w rodzinno-polityczną intrygę, przejmująca historia barda, który zdecydował się zmierzyć z własną, niewesołą przeszłością, czy smutny opis ostatnich dni wymierających olbrzymów. W najdłuższym utworze Beagle powrócił do pary bohaterów z „Pieśni karczmarza” – przedstawił ich po latach od opisanych w powieści wydarzeń, jako steranych, ale przecież nie znudzonych życiem ludzi. Wprawdzie „Pieśń…” doczekała się dwóch wydań w różnych tłumaczeniach, jednak miało to miejsce wiele lat temu. Zatem pozwolę sobie o apel w nadziei, że może ktoś z przedstawicieli branży przeczyta ten artykuł – drodzy Wydawcy, rozważcie możliwość wznowienia powieści, najlepiej w jednym tomie z opowiadaniami. Szkoda, żeby tak wartościowe utwory były nieosiągalne. A egoistycznie rzecz ujmując, chętnie ozdobiłabym nimi swoją biblioteczkę. ![]()
Wyszukaj / Kup Porozmawiać z bliskimi, zanim będzie za późno Orson Scott Card jest autorem wyjątkowo nierównym. Dzisiaj oczywiście będę pisać o tej spośród jego książek, którą uważam za najlepszą. „Mówca umarłych” jest drugim tomem cyklu o Enderze, ale całkowicie różni się charakterem od części pierwszej i stanowi osobną całość. Podobnie, jak za „Grę Endera”, Card został za tę powieść uhonorowany Hugo i Nebulą. W porównaniu z dwoma wyżej omawianymi pozycjami w „Mówcy umarłych” najwięcej się dzieje, najwięcej też pomysłów zmieściło się w stosunkowo niewielkiej (jak na obecne standardy) objętości tekstu. „Mówca umarłych” zwraca uwagę bogactwem wątków i szczegółów stworzonego uniwersum. Na kartach powieści pojawiają się dwie obce rasy – jedyna ocalała z wojny z Robalami, Królowa Kopca oraz istoty zwane prosiaczkami, dla których autor wymyślił skomplikowany system rozmnażania i przemiany pokoleń. Istotnym wątkiem jest historia ludzkiego osadnictwa na planecie zwanej Lusitanią (będącej macierzystym światem prosiaczków). Znalazło się też miejsce dla samoistnie powstałej S.I., śmiertelnie groźnego wirusa i machinacji międzyplanetarnego rządu. Tak samo ważny jest jednak wątek smutnych losów rodziny jednej z mieszkanek Lusitanii – Novinhy, która kierowana dobrymi intencjami zrujnowała życie sobie i bliskim. Card opowiada także o nastrojach wewnątrz kolonii, animozjach, zaszłościach, uprzedzeniach, stosunku osadników do prosiaczków i przybysza spoza planety, jakim jest Ender. Jeśli zaś o samego Endera chodzi, ten boryka się z poczuciem winy za zniszczenie Formidów, po latach postrzegając wojnę jako wynik kolosalnego nieporozumienia. Ciekawym pomysłem jest tytułowa funkcja Mówcy Umarłych, człowieka, którego rolą jest jak najdokładniej i najprawdziwiej przedstawić życie zmarłego. Zastanawiam się, czy to nie zbyt naiwna wizja – bo czy można odkryć prawdę o drugim człowieku? I czy ta prawda istotnie wyzwoli? Card zdaje się wierzyć, że tak, ja jestem jednak skłonna wyobrażać sobie sytuację, gdy uprzedzeni słuchacze z zainteresowaniem wysłuchują jedynie o brudach i grzeszkach zmarłego, a potem myślą, jak wykorzystać zdobyte informacje, by zaszkodzić, lub uzyskać coś od jego rodziny. Albo po prostu – wypowiedziana prawda okaże się tylko dodatkowym bólem (wyobraźmy sobie taki prosty przykład, jak wdowa żywiąca jak najlepsze wspomnienia o zmarłym mężu, dowiadująca się na pogrzebie, że ten całe lata ją zdradzał i to z różnymi kobietami). Choć sama idea jest dla mnie w pewien sposób szlachetna. „Mówca Umarłych” wydaje mi się przede wszystkim powieścią o potrzebie i wartości komunikacji. O tym, że jeśli obie strony wykażą dobrą wolę, możliwe jest porozumienie. O tym, że jego brak może doprowadzić do katastrofy. Także o tym, że owszem, przeszłości nie da się zmienić, ale trzeba w pewnym momencie pogodzić się ze sobą samym i żyć dalej. Może gdzieś obok jest podobnie zagubiony i nawiedzany przez wspomnienia człowiek i razem z nim będzie lżej. W powieści pojawiają się również wątki religijne – jak choćby rozważania na temat Ewangelii, poprzedzające jeden z rozdziałów. Za odważny uważam opis tego, jak prosiaczki zainteresowały się chrześcijaństwem i próbowały je przeszczepić na grunt własnej, bardzo odmiennej, biologii i kultury3). Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji „Mówcy…” poznać, szczerze polecam, zwłaszcza, że można ją czytać niezależnie od pozostałych tomów cyklu. ![]() 24 grudnia 2017 1) Pełna nazwa to „Analog science fiction and fact”.
2) Choć lepszym tłumaczeniem tytułu oryginalnego byłyby „Kości olbrzymów”.
3) Cudne są rozważania na temat tego, czy tzw. małe matki mają duszę. Dla nieznających książki, a zastanawiających się, o co chodzi, wyjaśnienie – otóż o ile prosiaczki w najczęściej spotykanej przez ludzi formie to młode osobniki męskie, w ich cyklu życiowym występują samice. Tyle że są, jak nazwa wskazuje, niewielkie, żyją krótko, mają bardzo uproszczony układ nerwowy, nie posiadają samoświadomości i – co dość makabryczne – potomstwo powstające w ich ciałach wygryza się na zewnątrz, przy okazji zjadając i zabijając matkę. Przypasowanie tego do chrześcijańskiej wizji świata wydaje się nieco karkołomne. Zanim jednak zaczniemy się śmiać, napiszę tak – u eukariotycznych jednokomórkowców rozmnażających się płciowo występują naprzemiennie fazy haploidalne (czyli takie, w czasie których komórka zawiera komplet pojedynczych chromosomów) i diploidalne (kiedy komórka zawiera komplet par chromosomów). Czasem żadna z faz nie dominuje, czasem jedna z nich trwa bardzo krótko. Organizmy wielokomórkowe także mają przemiany pokoleń, przy czym tendencja często była taka, by jedna faza bardzo znacząco dominowała nad drugą. Ale – o drzewach mówimy, że to, co widzimy jako drzewo, to sporofit, czyli pokolenie diploidalne, zaś pyłek to zredukowany gametofit męski (czyli pokolenie haploidalne; zredukowane gametofity żeńskie znajdują się wewnątrz zalążni, będącej elementem kwiatu). Jakoś jednak nie mówimy o sobie, że my jesteśmy pokoleniem diploidalnym, zaś plemniki i komórki jajowe – pokoleniem haploidalnym. A teoretycznie można by tak rzecz ująć. Nikt też się nie zastanawia, czy plemniki mają dusze, bo religia poprzedziła wiedzę biologiczną. Prosiaczki mają trudniej. Co oczywiście nie znaczy, że u nas etyka wywiedziona z religii nie zderza się boleśnie z konsekwencjami rozwoju medycyny. |
Prószyński idzie w omnibusy, to może i Beagle się doczekamy...
seczytam.blogspot.com
Dziękuję za dobre słowo.
Fajnie byłoby doczekać się Beagle'a - ale właśnie tych powyższych a nie jednorożców (chyba, że byłoby i to i to). Kupiłabym chętnie dla siebie i może jeszcze paru osobom na prezent. Z drugiej strony Beagle jest o wiele mniej znany niż LeGuin, czy Eddings.
"chyba, że byłoby i to i to"
I to, i to. I jeszcze więcej - wielu dzieł Beagle u nas nie wydano. Spokojnie Prószyński uzbierałby na dwa, a może trzy omnibusy. Ja biere :D
"Ostatni jednorożec" i "Sonata jednorożców" to tak przereklamowane badziewia, że aż ciężko uwierzyć, że Oberżystę napisał ten sam autor.
Jeszcze co najmniej jedna jego książka ukazała się po polsku, ale recenzje miała tak krytyczne, że jakoś jej nie szukałam.
Inna sprawa, że "Ostatniego jednorożca" i "Pieśń oberżysty" dzieli 25 lat. To szmat czasu (tak, widzę, że "Sonatę..." pisał parę lat po "Pieśni..." z kolei, ale pytanie,c zy z przekonaniem, czy mu powiezieli "weź, napisz jeszcze raz coś takiego, bo tamto się sprzedało")
Poza tym - są autorzy, którzy piszą w miarę równo, czasem odbijając w górę i w dół, ale są też tacy, którym trafiają się rzeczy świetne i słabe (akurat w przypadku Beagle'a znam 4 książki z - jak widzę na wiki - ponad 30, to za mało, bym wyrokowała, do której kategorii należy)
Większość czytelników fantastyki zna takie powieści H. G. Wellsa jak „Wojna światów” czy „Wehikuł czasu”. Ojciec science fiction napisał jednak o wiele więcej znaczących książek, z których nie każda została dotychczas przetłumaczona na polski. Przyjrzyjmy się jednej z takich prac mistrza.
więcej »W Polsce zwykło się określać policjantów „glinami” lub pogardliwie „psami”. W krajach anglojęzycznych to „pigs”, czyli po prostu „świnie”. Określenie to sugeruje oczywiście niechęć, odrazę i ma być z założenia obraźliwe. Nazwanie „świnią” Bruce’a Robertsona, głównego bohatera „Brudu”, jest też obraźliwe – tylko, że dla świń. Policjant z edynburskiego posterunku, zajmujący się sprawami kryminalnymi, jest jednym z najbardziej odrażających protagonistów w historii literatury (i filmu). Kim jest ta (...)
więcej »Irvine Welsh, Szkot z Edynburga, zadebiutował dokładnie trzydzieści lat temu powieścią opartą bardzo mocno na swoim własnym życiu. Czyli na wspomnieniach z końca lat siedemdziesiątych, kiedy to heroina była „naturalnym elementem jego otoczenia” i sposobem na życie w Leith, jego rodzimej dzielnicy. Powieść ta, napisana po angielsku, szkocku i miejscami twardą miejscową gwarą z Leith, kojarzona jest u nas przede wszystkim z jej kinową ekranizacją. Mocną i nie pozostawiającą obojętnym.
więcej »Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Do księgarni marsz: Marzec 2019
— Esensja
Przeczytaj to jeszcze raz: Głosy
— Beatrycze Nowicka
Kanon ze smoczej jaskini: Moja własna lista. Część II
— Beatrycze Nowicka
Kanon ze smoczej jaskini: Wewnątrz i poza
— Beatrycze Nowicka
Najlepsze prezenty książkowe na święta 2013
— Esensja
Na skrzydłach innego wiatru
— Beatrycze Nowicka
Do księgarni marsz: Luty 2010
— Esensja
Bohaterowie
— Beatrycze Nowicka
Niedocenione
— Beatrycze Nowicka
Inne strony świata
— Beatrycze Nowicka
I jeszcze jeden tom…
— Beatrycze Nowicka
Transfuzje duszy
— Beatrycze Nowicka
Tropem jednorożca
— Beatrycze Nowicka
Inteligentne i inspirujące
— Beatrycze Nowicka
Za Stumilowym Lasem i Doliną Muminków
— Beatrycze Nowicka
Blask jasnych łun
— Beatrycze Nowicka
Dla niefantastów lubiących wyzwania
— Beatrycze Nowicka
Krótko o książkach: Jednorożec w winnicy
— Miłosz Cybowski
Po Westeros i okolicach
— Dawid Kantor
Przed lodem i ogniem
— Dawid Kantor
Na ubitej ziemi
— Kamil Armacki
Pieśń nad pieśniami
— Kamil Armacki
O rycerzu twardogłowym
— Miłosz Cybowski
Zaprogramowany chłopiec
— Agata Rugor
Skoki czasowe i puszczanie bąków
— Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Lipiec 2013
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Nim zawieją wichry zimy
— Kamil Armacki
Tryby historii
— Beatrycze Nowicka
Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka
Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka
Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka
Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka
Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka
Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka
Z tarczą
— Beatrycze Nowicka
Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka
Bardzo fajny cykl felietonów i bardzo dobre propozycje książkowe. Martin kupił mnie całkowicie sagą, ale jak dotąd stroniłem od jego innych dzieł. Mam nadzieję to kiedyś zmienić i chyba pierwszą pozycją do zapoznania będzie Przystań Wiatrów :)
Co do Carda to w ogóle mnie nie interesował i nawet ekranizację Endera ominąłem szerokim łukiem, właściwie nawet nie wiem dlaczego. Ale Mówca umarłych i prosiaczki prezentują się minimum intrygująco :).