Skazani na niszowość?O publicystyce, komiksach, magazynach i małych futerkowych zwierzętach rozmawiamy z Michałem Błażejczykiem, redaktorem naczelnym „Zeszytów Komiksowych”.
Michał ‘Błażej’ BłażejczykSkazani na niszowość?O publicystyce, komiksach, magazynach i małych futerkowych zwierzętach rozmawiamy z Michałem Błażejczykiem, redaktorem naczelnym „Zeszytów Komiksowych”. Tomasz Kontny: „Zeszyty Komiksowe” wystartowały ponad trzy lata temu, w marcu 2004 r. i wciąż pozostają produktem ambitnym, niszowym. Rzuć trochę światła na genezę projektu… Michał Błażejczyk: Trochę mi niezręcznie mówić o tym w „Esensji”, bo „Esensja” odegrała pewną rolę w genezie „Zeszytów”… Pisałem dla „Esensji” prawie od początku, od 2001 roku, i stopniowo coraz mniej widziałem siebie w tym piśmie, nie szło ono w kierunku, którego oczekiwałem. To po pierwsze. Po drugie, to było po kilku dyskusjach z Arturem Długoszem, który planował rozpocząć wydawanie papierowej „Esensji” (nie wiem, czy nie zdradzam tu jakiejś pilnie strzeżonej tajemnicy). Ten pomysł na papierowy magazyn jakoś zagnieździł się w mojej głowie. Po trzecie, nie byłem też usatysfakcjonowany z możliwości, jakie dawało mi prowadzenie własnej strony internetowej, która wtedy nazywała się Lagafium. Nosiłem się z tym pomysłem przez kilka miesięcy, znalazłem drukarnię cyfrową, zrobiłem kosztorys i uznałem, że warto spróbować… TK: Skąd wzięła się nazwa magazynu? Czy świadomie nawiązuje do „Zeszytów Literackich”? MB: Jak najbardziej :-) TK: Czy chcesz uczynić z „ZK” czasopismo publicystyczne, czy takie skupiające się na tekstach naukowych? MB: Zdecydowanie to pierwsze, choć zależy mi raczej na poważnej publicystyce, o tekstach, które coś wnoszą, a nie są tylko czyimś strumieniem świadomości na jakiś temat. Teksty naukowe trafiają do Składnicy Komiksowej na stronie „Zeszytów”, publikuje je też Krzysiek Skrzypczyk w swoich „Antologiach”, i to pewnie wystarczy. Nie chcę, żeby „Zeszyty” były pismem teoretyków komiksu, tylko głębiej zainteresowanych czytelników. ‹Zeszyty Komiksowe 1, marzec 2004›![]()
TK: „ZK” są w tym momencie jedynym publicystycznym magazynem komiksowym ukazującym się na rynku. Czy czujesz się spadkobiercą „AQQ”, „Areny Komiks” czy „KKK”, które sobie zwyczajnie nie poradziły? MB: Spadkobiercą? Raczej nie, bo „Zeszyty” mają całkiem inną formułę niż wcześniejsze pisma komiksowe. Zresztą kiedy pomysł na „Zeszyty” przechodził z fazy projektu do realizacji, zarówno „KKK”, jak i „AQQ” wciąż były na rynku – chociaż kiedy pierwszy numer się ukazał, oba już zniknęły. To był naprawdę ciekawy zbieg okoliczności :-) Ale jesienią 2003 r. chodziło m.in. o to, żeby od istniejących pism się odróżnić. Inna sprawa, że model „KKK” i „AQQ” nigdy mnie nie pociągał. „KKK” chciało być magazynem dla każdego fana i chciało nie tylko wychodzić na zero, ale zarabiać, a to moim zdaniem nie są realistyczne oczekiwania w polskich warunkach. „AQQ” z kolei było pismem z innej epoki, przedinternetowej, i nie zdołało się dostosować. Ale oczywiście, biorąc pod uwagę renomę „AQQ”, wszelkie porównania „Zeszytów” do tego pisma bardzo mnie cieszą. TK: „ZK” cieszą się licznym gronem współpracowników i autorów tekstów. Jak udało ci się sformować taki szeroki i zróżnicowany skład zespołu? MB: Wbrew pozorom jest w Polsce sporo osób, które chcą pisać o komiksie – dowodem na to jest zainteresowanie Skrzypczykowymi Sympozjami. Tyle że wiele tych osób nie jest w żaden sposób związanych ze „środowiskiem”, a niektórzy mają nawet na nie alergię. Pierwsze kontakty zdobyłem przez osoby związane z uczelniami, a potem to już się potoczyło – ten znał kogoś, tamten kogoś innego… „Zeszyty” mają taki profil, który odpowiada wielu osobom spoza środowiska, zainteresowanych komiksem. ‹Zeszyty Komiksowe 2, październik 2004›![]()
TK: Czy pisanie do „ZK” wiąże się już z jakimś prestiżem i to autorzy sami garną się do ciebie, czy może nadal trwa pospolite ruszenie – od tematu do tematu? MB: Na początku to było właśnie „pospolite ruszenie”, ale od jakiegoś czasu coraz więcej ludzi zgłasza się z pomysłami, przysyła prace naukowe, prosi o konsultacje. Na taki, a nie inny temat siódmego numeru namówił mnie np. Tomek Kołodziejczak, który jest kolekcjonerem „Przygody”. Zabawnie było też z tekstem o przestrzeni w „Mikropolis”, który poszedł w numerze szóstym – Tomka Piętowskiego wcześniej nie znałem i całkiem przypadkiem zamejlował do mnie jesienią, że napisał był pracę zaliczeniową na ten temat… Ogólnie jakoś się kręci. Żałuję tylko, że wielu świetnych autorów jakoś straciłem z oczu, np. Konrada Grzegorzewicza, Pawła Szarka albo Maćka Sokala… TK: Ostatni numer „ZK” poświęciłeś monografii Krzysztofa Gawronkiewicza. Skąd ten pomysł? Czy zamierzasz kontynuować publikowanie monografii kolejnych uznanych polskich twórców, czy przeciwnie, Gawronkiewicz to wciąż ewenement na polskim rynku, więc i poświęcony mu numer „ZK” był wyjątkiem? MB: Nie, mam nadzieję, że to nie był wyjątek. Na zrobienie numeru-monografii namawiało mnie kilka osób już od jakiegoś czasu, była tylko kwestia, o kim miałby taki numer być. Wydaje mi się, że jeśli się osobę – przedmiot monografii dobrze dobierze i uzyska jej przychylność, to taki numer może być dla fanów bardzo interesujący. W przypadku Krzyśka Gawronkiewicza to się chyba sprawdziło. Jestem bardzo zadowolony, że Krzysiek mi przysłał tyle niepublikowanych wcześniej materiałów i w ogóle włożył dużo wysiłku w pomaganie mi. ‹Zeszyty Komiksowe 3, marzec 2005›![]()
Myślę, że będą dalsze monografie, tylko trzeba dobrze dobrać temat. Nadają się do tej roli obiecujący twórcy młodszego pokolenia, ale popularni „klasycy” też, tym bardziej że o wielu z nich nigdy nie powstało żadne poważniejsze opracowanie. Tak jest np. z Wróblewskim, o którym będzie w „ZK” #7 dłuższy tekst, pierwszy tak długi, o ile wiem. A odnośnie twórców młodszego pokolenia myślałem np. o Śledziu i „Produkcie”… Zobaczymy. TK: Wiemy już, że z komiksów nie da się wyżyć, pewnie tym bardziej jest trudno finansować magazyny komiksowe. Jak radzisz sobie z utrzymaniem na rynku tak niszowego produktu jak „ZK"? MB: Na samym początku komiksowi znajomi mówili mi: „Musisz nastawić się, żeby to ci przynosiło zysk, bo inaczej daleko nie zajedziesz”. A prawda jest dokładnie odwrotna – gdybym się spodziewał zysków, nie zajechałbym pewnie nigdzie! Magazyn taki jak „Zeszyty” jest w polskich warunkach skazany na niszowość, na wąskie grono odbiorców i niskie nakłady. Jeśli kogoś to nadmiernie frustruje, to powinien poszukać innej dziedziny, w której mógłby się realizować. Model jest więc prosty – tak skalkulować cenę i nakład, żeby być w miarę pewnym, że w ciągu kilku miesięcy, góra roku, cały nakład zejdzie, a marża pokryje wszystkie dodatkowe koszta (czyli przede wszystkim egzemplarze autorskie i gratisowe oraz stoliki na imprezach). I tyle. TK: Obserwujesz polski komiks z kanadyjskiego punktu widzenia. Jakie masz spostrzeżenia dotyczące komiksowej sytuacji Polski na przestrzeni ostatnich kilku lat? MB: Nie powiem nic nowego, mówiąc, że rynek się stabilizuje… Ale z tutejszej perspektywy dostrzegam jedną ciekawą rzecz. Polski rynek jest trudny, bo nie ma u nas solidnej bazy czytelniczej, jak we Francji, w Belgii, Japonii albo USA. Rynek jest więc raczej niszowy i w dodatku istniejąca baza czytelnicza jest bardzo rozproszona między różne style, gatunki, formy. Rezultat jest taki, że nie ma u nas jeszcze chyba żadnego wydawnictwa, które umiałoby naprawdę odnaleźć się na tym rynku, umiało wykorzystać jego niedoskonałości z korzyścią dla siebie. Wydawcy próbują np. kalkować rozwiązania znane z innych krajów, które u nas nie mają szans powodzenia. Albo z innych gałęzi wydawniczych. Przykłady można by mnożyć i skutki na ogół są opłakane. Wyjątkiem może okazać się Kultura Gniewu, zobaczymy, jak będzie im się dalej wiodło… ![]() Natomiast w krajach takich jak Kanada widać, że dodatkowe kilka dziesięcioleci stopniowego rozwoju rynku sprawiło, że z czasem pojawili się ludzie z takim pomysłem na komiksowy biznes, który przystaje do lokalnych realiów – np. taki Chris Oliveros i jego „Drawn & Quarterly”. To się da, ale to wymaga czasu, a w Polsce upłynęło go jeszcze w sumie niewiele. Niestety, takich rzeczy nie uczą na SGH… Ale są już pierwsze jaskółki, że sytuacja zaczyna się zmieniać, wydawcy się uczą, a ci najgorzej dostosowani odpadają. TK: Jak oceniasz polska publicystykę komiksową? MB: Niestety, pod tym względem jest raczej zastój. Portali publikujących na bieżąco niusy wprawdzie przybyło, ale są one swoimi klonami, żaden nie próbuje naprawdę wyjść do ludzi i np. aktywnie zdobywać informacji, monitorować rynku, publikować zestawień, w skrócie – robić czegoś poważniejszego. Internetowe magazyny publicystyczne popadły trochę w marazm i nie rozwijają się zbytnio. Piszą w nich często ludzie, którzy, niestety, nie mają przygotowania merytorycznego np. jeśli chodzi o tak proste sprawy, jak poprawna polszczyzna, unikanie banałów i komercji, rzetelne podejście do źródeł. Ale dobrze, że istnieją, bo przybliżają polskim czytelnikom różne prądy, style i autorów, o których pewnie bez nich by nie usłyszeli. Nie widać tu jednak jakiegoś trendu wznoszącego jeśli chodzi o jakość i pomysłowość, a stare ekipy wypalają się często właśnie wtedy, kiedy zaczynają być bardziej kompetentne. ![]() Inna sprawa, że można odnieść wrażenie, że czytelnicy komiksów coraz częściej za jedyną interesującą ich publicystykę uważają fora internetowe… Taka współczesna demokracja szlachecka ze swoimi warchołami i swoim liberum veto. TK: Oprócz publicystki jesteś scenarzystą komiksowym. Jak sobie radzisz na tym gruncie? Jakie masz plany? MB: To raczej dużo powiedziane, że jestem scenarzystą. Robiłem przez parę miesięcy paski społeczno-polityczne w „Trybunie Robotniczej”. Po przerwie i zmianie rysownika to będzie kontynuowane, ale w trochę innej formie i z inną treścią. Podejrzewam, że mało kto ze środowiska te moje komiksy tam czytał. Muszę je kiedyś wrzucić na moją stronę… Planów mam sporo, ale nie mam odpowiedniej ilości wolnego czasu, więc z realizacją planów jest nieco gorzej… Kombinowanie nad scenariuszami to w ogóle fajna sprawa. Szczególnie nad dłuższymi, ale poczekajmy, aż może kiedyś coś faktycznie powstanie… Natomiast pisanie pasków jest dość trudne, ograniczenia formalne są bardzo silne. To taka łamigłówka trochę, jak zmieścić coś ciekawego i z dobrą puentą w czterech obrazkach i paru zdaniach tekstu. TK: Na koniec pytanie obowiązkowe: czego możemy się spodziewać w kolejnych numerach „Zeszytów Komiksowych”? MB: W siódmym będzie mini-antologia „Przygody”, pisma młodzieżowego z lat 50., które publikowało komiksy, plus spory tekst o Wróblewskim i coś o „Tytusie”. Co później – jeszcze nie wiem. Pomysłów jest mnóstwo, trzeba się tylko zdecydować… Chciałbym zrobić kolejną antologię do pary z książką Adama Ruska o komiksie wojennym i powojennym. Chciałbym zrobić numer o graficznej stronie komiksów. Jakąś drugą monografię. Coś o komiksie Europy Środkowo-Wschodniej, o eksperymentach formalnych w komiksie, o komiksach nieznanych lub zapomnianych, o komiksowych sztampach, stereotypach i banałach, o polskim rynku komiksowym, o fenomenie popularności mangi, o tym, jak Internet zmienia komiks, o tym, w jaki sposób graficzność komiksu determinuje podejmowane w komiksach tematy… Pomysły można mnożyć. Mam nadzieję, że autorom starczy sił, a czytelnikom – cierpliwości. TK: Jakiś komentarz na zakończenie? MB: Skoro już wspomniałeś o małych zwierzętach futerkowych… Mamy w domu trzy króliki i chciałem tylko wspomnieć, że to świetne zwierzaki. Moja żona ma o nich całą wielką stronę internetową: www.uszata.com. TK: Dziękuję za rozmowę! ![]() 17 maja 2007 |
Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.
więcej »W tym miesiącu mija czterdzieści lat od ukazania się na łamach Fantastyki pierwszego odcinka „Funky’ego Kovala”, przez wielu uważanego za najlepszy polski komiks sf wszech czasów. Z tej okazji publikujemy wywiad z córkami Bogusława Polcha rysownika całej serii, Pauliną Kędziorą i Patrycją Polch-Lizukow.
więcej »Malin Falch, autorka komiksu „Światła północy”, była już zmęczona. To był jej kolejny wywiad tego dnia, a za chwilę miała udać się na panel dyskusyjny. Do tego przed chwilą wzięła udział w wymagającej sesji zdjęciowej, po której ja bym zamordował kolejną osobę z mediów, która by coś ode mnie chciała. Tym większy szacunek, że na moje pytania odpowiadała cierpliwie i rzeczowo.
więcej »Kurde blaszka!
— Marcin Knyszyński
Podpatrywanie człowieczeństwa
— Marcin Knyszyński
Suprawielki pantechnobarok
— Marcin Knyszyński
Teraz (naprawdę) mamy kryzys
— Marcin Knyszyński
Zielone koszmary
— Marcin Knyszyński
To jest Sparta!!!
— Marcin Knyszyński
Między złotem a srebrem
— Marcin Knyszyński
Ten, którego nadejście zauważasz
— Marcin Knyszyński
Samotni wśród bliskich
— Marcin Knyszyński
Gdy zło zwycięża…
— Marcin Knyszyński
wariat jakiś czy co?