Przed przeczytaniem albumu „Hellboy animated: Czarne zaślubiny i inne opowieści” byłem gotów stanąć na ubitej ziemi i skopać rzyć każdemu, kto by ośmielił się stwierdzić, że ten tom opowieści o Piekielnym Chłopcu wygląda lamersko. Pomyliłem się jednak sromotnie, bo ten komiks nie tylko wygląd, ale i treść ma lamerską.
Gwałcą Hellboya
[„Hellboy Animated” - recenzja]
Przed przeczytaniem albumu „Hellboy animated: Czarne zaślubiny i inne opowieści” byłem gotów stanąć na ubitej ziemi i skopać rzyć każdemu, kto by ośmielił się stwierdzić, że ten tom opowieści o Piekielnym Chłopcu wygląda lamersko. Pomyliłem się jednak sromotnie, bo ten komiks nie tylko wygląd, ale i treść ma lamerską.
Historia powstania serii „Hellboy animated” jest długa i poplątana. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy Ted Stones wpadł na pomysł zrealizowania serii filmów animowanych o Piekielnym Chłopcu. Podobno po zaprezentowaniu go producentom ci kręcili nosami, bo projekt był „zbyt różny od Simpsonów”. Po tej porażce za bary z problemem wziął się sam Guillermo del Toro, dzięki uporowi którego Hellboy ukazał się w formie filmów DVD. Na ich postawie wydano cykl albumów pod zbiorczym szyldem „Hellboy animated”, a w obręb polskiego wydania weszły aż trzy tomy: „Czarne zaślubiny”, „Sądny dzwonek” oraz „Menażeria”. Mówiąc w skrócie: komiks ten powstał na podstawie kreskówki, która powstała na podstawie komiksu Mignoli. Co więc otrzymujemy? Mętne popłuczyny po mistrzu i piątą wodę po kisielu.
Najciekawsze opowieści z tego albumu to jednocześnie historie najkrótsze, które przypominają rozbudowane anegdoty. Dwie z nich dotyczą młodości Piekielnego Chłopca, w czasie której Hellboy nie raz zalazł swoim opiekunom za skórę. „Piramida śmierci” oraz „Mechaniczny potwór” opowiadają o fascynacji dorastającego Reda postacią Homara Johnsona – superbohatera walczącego ze złem i występkiem, którego symbolem są niebieskie szczypce. Piekielny Chłopiec po obejrzeniu kolejnego odcinka jego przygód uzbrojony w pieczątkę, za pomocą której stempluje czoła ludzi znakiem Homara, rusza ratować świat. Jednak jego kariera kończy się dość szybko. Oba shorty zbudowane zostały na zasadzie zestawienia kadrów z życia Homara i Hellboya, co robi znakomite wrażenie i sugestywnie wskazuje jak media oddziałują na nieukształtowaną psychikę dzieci. Siłą tych opowieści jest zwłaszcza autoironia i znaczny dystans w stosunku do postaci Piekielnego Chłopca. Mimo że Red wygląda na rysunkach jak krasnal z gumowymi czułkami, zabawa jest przednia.
Ostatnią opowieścią, która wywołuje jakieś pozytywne odczucia, jest kilkustronicowa historia „Małe zwycięstwa”, umieszczona na samym końcu albumu. Autorzy otwarcie wyśmiewają w niej źródła, na których ufundowane są wszystkie opowieści o Hellboyu i kpią z praktyki Mignoli, jaką jest nawiązywanie do wszystkich mitologii, które mu tylko wpadną w ręce. Niestety w tym miejscu kończą się dobre pomysły – inne opowieści są na poziomie dość marnym.
Tytułowe „Czarne zaślubiny” wrzucają czytelnika w sam środek akcji, a z powodu rwanej narracji trudno ogarnąć, o co w ogóle toczy się gra. Fabuła tej historii to kogel mogel motywów znanych z albumów, które wyszły spod ręki Mignoli, jednak w tym przypadku jest ona jedynie przyczynkiem do obicia kilku pysków i wybicia kilku zębów. Najciekawsze jednak są rysunki, dzięki którym możemy podziwiać wizerunek Hellboya we wszystkich możliwych mutacjach. Red raczej nie jest do siebie podobny, ale za to na niektórych kadrach wygląda jak swój brat, na innych jak swój ojciec, ale i tak najczęściej przypomina swojego dziadka. Albo rysownik nie mógł się zdecydować, jak Piekielny Chłopiec powinien wyglądać, albo wielokrotnie się wyłożył.
Przyzwoitą fabułę ma historia pod tytułem „Menażeria”, w której powraca problem stanowiący clou opowieści o Hellboyu – pytanie o granice człowieczeństwa. Autorzy do jednego gara wrzucili mitologię, astronomię, alchemię i historię, po czym mieszali tak długo, aż powstało coś na kształt spójnej opowieści. Nie ma się co jednak spodziewać przełomu – „Menażeria” to historia z ambicjami, ale stereotypowa i trochę banalna. Ani Piekielny Chłopiec nie zostaje pokazany w nowym świetle, ani światło nie pada na nowe fakty z jego życiorysu.
Dla polskiego czytelnika szczególnie ciekawie brzmi zapowiedź z okładki, że w opowieści „Sądny dzwonek” Hellboy trafia do Polski. W tej historii udział biorą: dziaduniu, poszukujący wnuczki, Jan Twardowski we własnej osobie i smok wawelski, wyglądający jak szczerbaty Cthulhu (ma mnóstwo zielonych macek i wystające, wyszczerbione siekacze). Zestaw ten jest dość kuriozalny i o kuriozum ociera się sama opowieść, która sprowadza Piekielnego Chłopca do kombajnu wybijającego zęby. Prócz rozrywki na kilka chwil opowieść nie oferuje nic więcej.
„Hellboy animated: Czarne zaślubiny i inne opowieści” może zadowolić bardzo niewielu. Jeśli ktoś nie miał styczności z Piekielnym Chłopcem, komiks go nie zachwyci, bo odbiorca nie odkryje mnóstwa nawiązań, a postaci wydadzą się obce i z Księżyca wzięte. Jeśli natomiast album ten trafi w ręce odbiorcy zaznajomionego z opowieściami o Redzie, odebrany zostanie jako gwałt na Hellboyu. Jeśli więc, Czytelniku, nie należysz do żadnej z tych grup, ten komiks jest dla Ciebie.
