Komiksów z Batmanem wyszło w Polsce od groma, jednak niewiele z nich jest naprawdę godnych uwagi. Podczas wspominania zeszytowych czasów wydawnictwa TM-Semic na myśl od razu przychodzą trzy konkretne opowieści, stworzone przez absolutną pierwszą ligę amerykańskiego (i światowego) komiksu…
Mroczny Rycerz: M jak… Moore, McKeever i Mignola
[ - recenzja]
Komiksów z Batmanem wyszło w Polsce od groma, jednak niewiele z nich jest naprawdę godnych uwagi. Podczas wspominania zeszytowych czasów wydawnictwa TM-Semic na myśl od razu przychodzą trzy konkretne opowieści, stworzone przez absolutną pierwszą ligę amerykańskiego (i światowego) komiksu…
„Zabójczy żart” Alana Moore’a i Briana Bollanda, „Machiny” Teda McKeevera oraz „Sanctum” Mike’a Mignoli i Dana Rasplera to niewątpliwie opowieści wybijające się ponad średnią zeszytowej serii o przygodach herosa z wizerunkiem nietoperza na klacie. Wyróżniają się zarówno bardzo dobrym rysunkiem, jak i niebanalną fabułą wydającą się nie do końca wpasowywać w ogólny klimat cyklu. Ale w końcu za komiksami tymi stoją artyści o własnym stylu, często pozostający poza obrębem zainteresowań statystycznego odbiorcy przygód Batmana.
„Zabójczy żart” („Batman” 1/91) jest opowieścią trudną, skupiającą się na postaci Jokera – chyba najciekawszego i najbardziej charakterystycznego przeciwnika Batmana. Scenarzysta próbuje dociec powodów szaleństwa superłotra, wracając do wydarzeń z życia bohatera przed przemianą w demonicznego żartownisia. Pełna problemów egzystencja życiowego nieudacznika, osobiste dramaty i przygniatająca odpowiedzialność za rodzinę, poczucie niezrealizowania własnych ambicji i bycie ciągle niedocenianym spychają sfrustrowanego bohatera na drogę występku, gdzie czeka go smutny finał. Gdy staje się Jokerem, jest wreszcie kimś, jest „jakiś”, choć przejaskrawiony do granic (a właściwie poza granice) możliwości. Przedtem był nikim, popychadłem wykorzystywanym przez opryszków, bezimiennym (w komiksie ani razu nie pada jego prawdziwe imię ani nazwisko), nic nieznaczącym i niczym niewyróżniającym się z tłumu człowiekiem. Moore serwuje nam opowieść o szaleństwie, którym Joker próbuje „zarazić” innych – nic go nie powstrzyma. Co znamienne dla prac scenarzysty, komiks został bardzo misternie skonstruowany. Każdy detal jest ważny, wszystko, co przedstawione, ma swoje znaczenie. Na uwagę zasługują na pewno bardzo sprawne połączenia niektórych plansz, gdzie ostatni kadr jednej strony ma podobną kompozycję do pierwszego kadru strony następnej. Dodatkową zaletą jest hiperrealistyczny rysunek Bollanda wzbogacony o żywą paletę barw mającą podkreślać szalony klimat komiksu.
„Sanctum" („Batman” 12/94) Mignoli i Rasplera z kolorami Marka Chiarello to opowieść licząca dwadzieścia pięć plansz, która jest „pierwszą historią Mignoli z Hellboyem, ale bez Hellboya, do czego Mignola sam się przyznaje we wstępie do albumu »The Art of Hellboy«”, że posłużę się
słowami kolegi Kolca. I to jest bardzo czytelne, bowiem w „Sanctum” pojawia się dużo elementów, na których później opierają się fabuły z piekielnym chłopcem. Tajemnicze rytuały szaleńców, parający się magią dżentelmeni, sceneria opuszczonych dworów i skąpanych w mroku cmentarzy, grunt zapadający się pod nogami, milczące postacie przyglądające się bohaterom czy wreszcie wyskakujące znienacka ogromne macki przedwiecznych. Autorzy nie zaserwowali typowej dla przygód Batmana konfrontacji z superłotrem czy jakimiś bandytami, tu jest to, z czym najczęściej mierzył się Hellboy. Przeciwnikiem jest osobnik owładnięty pożądaniem mocy i wiedzy, który staje się wrotami na świat dla pierwotnych mocy, istot wykraczających poza ludzkie rozumienie. A wszystko jest ukazane w charakterystycznym, pełnym czarnych plan stylu Mignoli, z często umownie traktowanym tłem. Co ciekawe, w tym numerze „Batmana” znalazła się też druga historia pt. „Amerykański brzydal” (scenariusz: Alan Grant, rysunek: Dan Jurgens, tusz: Dick Giordano) będąca całkowitym przeciwieństwem „Sanctum”. Kolorowa, przewidywalna historyjka z morałem, o tym, jak „zły” rząd zleca „złym” naukowcom eksperymenty na ludziach w celu stworzenia idealnej maszyny do zabijania.
„Machiny” („Batman” 2/97) autorstwa Teda McKeevera to komiks zupełnie niemieszczący się stylistycznie w formule zeszytów z Batmanem. Jak głosi plotka, w momencie publikacji nie znalazł poklasku polskiej publiczności, wręcz przeciwnie – wzbudził zdecydowany sprzeciw czytelników miesięcznika. Podejrzewam, że głównie dlatego, iż komiks ten jest dość odległy w stylistyce graficznej od realistycznie rysowanych przygód Bruce’a Wayne’a. Estetyka brzydoty stosowana przez McKeevera bardzo dobrze pasuje do opowiadanej historii, skupionej na pokazaniu moralnej zgnilizny toczącej współczesną metropolię, jaką symbolizuje Gotham City. Postać Batmana jest przez większą część komiksu zepchnięta na dalszy plan, a autor koncentruje się na prezentowaniu motywów działania człowieka, który postanawia wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Gdy dochodzi do jego konfrontacji z Batmanem, ten drugi widziany jest najpierw jako mroczny demon, później jako rycerz w błyszczącej zbroi urastający do rangi świętego, by w końcu być postrzeganym jako zwykły człowiek niepozbawiony słabości, ale jednak starający się na miarę własnych możliwości zmieniać świat. „Machiny” są bardzo konsekwentnie zbudowane od strony narracyjnej, gdzie dominują pierwszoosobowe wynurzenia głównego bohatera, który opisuje i interpretuje. Jednocześnie obrazy rzeczywistości mieszają się z wizerunkiem świata widzianego oczami pierwszoplanowej postaci. Dzięki temu opowieść jest bardzo interesująca i wciągająca.
Oczywiście znakomitych komiksów z Batmanem pojawiło się u nas więcej. Warto wspomnieć choćby „Batman: Rok pierwszy” Franka Millera i Davida Mazzucchellego czy utrzymany w konwencji komediowej crossover „Batman/Lobo” (Grant, Simon Bisley). Jednak to te trzy zeszyty wywarły na mnie największe wrażenie, jako historie niebanalne, precyzyjnie skonstruowane, płynnie opowiedziane i świetnie narysowane. Myślę, że zasługują na ponowne polskie wydanie w dużo lepszej formie edytorskiej, może w jakiejś kolekcji „The Best of Batman”? Tym, którzy tych komiksów nie znają, a chcieliby zapoznać się z opowieściami o człowieku nietoperzu na naprawdę wysokim poziomie, polecam przegrzebać sterty z komiksami w najbliższym antykwariacie lub spróbować upolować te tytuły na allegro. Naprawdę warto!
