Co się stanie, co odkryjemy, gdy odsłonimy swe drugie ja? Bohatera czy potwora? Współczesna „logika memów” nasuwa od razu łatwe odpowiedzi. „Tajne imperium” stanowi wyrazisty sprzeciw wobec takiego prostactwa. To komiks, który naprawdę daje do myślenia. Daje wiele.
Tomasz Nowak
Imperium po drugiej stronie lustra
[Daniel Acuña, Steve McNiven, Rod Reis, Jesús Saiz, Andrea Sorrentino, Nick Spencer, Leinil Francis Yu „Tajne imperium” - recenzja]
Co się stanie, co odkryjemy, gdy odsłonimy swe drugie ja? Bohatera czy potwora? Współczesna „logika memów” nasuwa od razu łatwe odpowiedzi. „Tajne imperium” stanowi wyrazisty sprzeciw wobec takiego prostactwa. To komiks, który naprawdę daje do myślenia. Daje wiele.
Daniel Acuña, Steve McNiven, Rod Reis, Jesús Saiz, Andrea Sorrentino, Nick Spencer, Leinil Francis Yu
‹Tajne imperium›
Kapitan Ameryka, dowodzący „największym światowym mocarstwem”, konsekwentnie realizuje swój plan. Udało mu się już odciąć „serce” tegoż mocarstwa, skrywając Nowy Jork pod kopułą Darkforce. Teraz jeszcze pozostaje odciąć superbohaterów, wpędzając ich we własną pułapkę. Wówczas już tylko pozostaje przyjąć hołdownicze dary od dotychczasowych wrogów, klęczących przed potęgą Hydry – i stworzyć nowy, wspaniały świat.
Spencer konsekwentnie, od początku swego runu unika zaszufladkowania. Opisuje co prawda ów nowy świat jako wrogi, „faszystowski”. Jednocześnie wszak wkłada w usta Capa stwierdzenie, że „nie chce stworzyć państwa policyjnego” i ukazuje jego troskę o przyjaciół. W pewnej chwili jednak nawet u Steve’a górę bierze wykrzywione „poczucie obowiązku”. Wkracza na drogę bez odwrotu, na której głównym narzędziem sprawowania władzy staje się głównie tępa siła. Wtedy staje się jasne, że jedyną drogą do pokonania wszechogarniającego zła pozostaje otwarta konfrontacja.
Na koniec pozostają jednak proste jedynie z pozoru, postawione dobitnie pytania. Oczywiście można je na współczesną modłę, w posłuszeństwie wobec zerojedynkowego algorytmu, zamieść pod dywan i udawać, że nic się nie stało. Spencer robi bardzo wiele, aby było inaczej. Nawet w finałowym zeszycie „Omega” punktuje jeszcze raz całą listę słabości „wolnego świata”, w rzeczywistości poddanego władzy zadufanego w sobie, oligarchicznego systemu, opartego podobnie na sile, ale skupionego na sobie w oderwaniu od rzeczywistości zwykłego człowieka. Sieje niepokój na tyle, na ile może, nie łamiąc wszechmocnych zasad politycznej poprawności.
Znów mąci, zwodzi, zadaje niewygodne pytania. Nie sposób uznać wszystkich za nonsensowne. Nie wszystkie też wiodą na „ciemną stronę”. Szybciej wiedzie na nią zaprzaństwo i przekonanie o istnieniu jedynie słusznej drogi. Każda, choćby najbardziej szczytna w założeniach, posiada wady, które władający Hydrą Rogers bezlitośnie obnaża, pozostawiając wyznawców w rozterce. Oczywiście myślących wyznawców. Ślepi nadal tego nie dostrzegą.
To właśnie niejednoznaczność świata pod rządami Hydry ujawnia degrengoladę tego drugiego, „lepszego”, upojonego własną miałkością. W ostateczności też implikuje zdarzenia, które powinny wywrzeć niezatarte piętno na Marvelowych superherosach. Już samo to może stawiać „Tajne imperium” w czołówce jego wydarzeń. Warto prześledzić je same, jak i wiodąca do niego drogę, by samemu nie dać się tak łatwo ponosić owczemu pędowi.
Obszerność tomu, blisko 500 stron, pozwoliła dogłębnie prześledzić rozmaite wątki. Wcześniej, w cyklu „Kapitan Ameryka. Steve Rogers”, śledziliśmy krok po kroku dochodzenie Hydry do władzy i postępujący rozkład niezdolnego do zdecydowanej reakcji, niewydolnego wobec zagrożeń i kryzysów systemu politycznego. Teraz, poniewczasie, zgłębiamy refleksje wszystkich, którzy ponieśli porażkę tegoż systemu uczepieni. Podobnie jak właśnie w „Kapitanie Ameryce”, akurat tutaj te autoanalityczne wywody mają głęboki sens i uzasadnienie. Niepokojące jest może tylko to, że samobiczowanie nie zawsze przynosi konstruktywną czy też właściwą, a więc poszerzoną refleksję.
Inne mankamenty?… No pewnie! Nie ma opcji, aby przy tych rozmiarach historii wszystko było idealnie. Bolesne okazuje się przede wszystkim zderzenia z grafiką. Dwudziestokilkuosobowy kolektyw zaangażowanych rysowników, inkerów i kolorystów nadało poszczególnym zeszytom indywidualny charakter, jednocześnie różnicując je znacząco. Tak mocno, że potrafi to utrudnić odbiór. Nie zawsze bowiem udaje się zachować balans pomiędzy pragnieniem stworzenia czegoś oryginalnego a zachowaniem czytelności.
Sąsiadują tu ze sobą typowo superbohaterskie „postery” i omalże „grudge’owe” grafiki rodem z undergroundowych zinów. O ile zróżnicowanie pomiędzy scenami w realu, a rozgrywającymi się wewnątrz świadomości jest naturalnie zrozumiałe, o tyle eksperymenty formalne, szczególnie podczas starć ucieszą głównie koneserów awangardy, znudzonych masową sztampą. Zwykłych „czytaczy” nie bardzo ucieszą.
W pewnej chwili następuje ostry splot wydarzeń z tym, co dzieje się w serii „Kapitan Ameryka”. Niby to oczywiste, bo przecież „Tajne imperium” jest jej „wynikiem”. Jednak drugi tom perypetii Capa warto mieć pod ręką, bo mocno poszerza kontekst podczas lektury równoległej.
To wszystko nie powinno przesłonić faktu, że „Tajne imperium” samo w sobie stanowi świetny zbiór, świetny finał runu i świetne wydarzenie. Można rzec nawet, że najlepsze dotąd w świecie NOW 2.0. Świat superbohaterów dotąd poruszał serca i grał na czułych strunach emocji. Potem wszedł w innerspace i położył herosów na kozetce. Wielka polityka, zwłaszcza ta skorumpowana oraz kształt współczesnego społeczeństwa przewijały się w tle „od zawsze”. Tym razem wysunęły się na plan pierwszy i zmąciły porządek uniwersum Marvela.
Jako że wojna pociąga za sobą ofiary, tu też ich nie braknie, także w gronie superbohaterów. Ciekawe czy wydawcy starczy ikry, aby je podtrzymać? Aby w ogóle sprawić, że wstrząs, jakim dla jego MU było powołanie tajnego imperium, będzie jakoś rzutować na następne wydarzenia? Bo powinien.
Tak, jest coś takiego w imperiach, że pociągają, budzą wyobraźnię, marzenia o idealnym państwie. Ta wizja sprawia, że obraz ten jawi się jeszcze bardziej nęcący. Dając jednak do myślenia, zachowuje dystans i wcale nie jest w swych osądach jednoznaczna. To największa siła wydarzenia, które pozostawi, miejmy nadzieję, niezatarty ślad. Tak w świecie Marvela, jak i jego czytelników.
Wydarzenia przynoszące zmiany, ukazujące niejednoznaczny świat. Śmiałe tezy i niewygodne pytania wplecione w uniwersum, którego największym wyzwaniem było dotąd dzielenie włosa na czworo. Wiadomo, jak to wszystko musi się skończyć, ale Spencerowi udaje się do końca utrzymać napięcie. Do tego stopnia, że niepokoje pozostają nawet po zakończeniu lektury. Imponująca, edukacyjna robota u podstaw współczesnego świata cierpiącego coraz chętniej na umysłowe prostactwo. Wydarzenie przez duże „W”. Oby wywarło godny siebie, niezatarty wpływ na uniwersum, które odtąd nie powinno być już takie samo.
Plusy:
- obszerność tomu pozwalająca rozwinąć i dopełnić wszystkie najważniejsze wątki
- niejednoznaczność świata przedstawionego
- odważne ukazanie w zwierciadle obłudy i miałkości współczesnej nam rzeczywistości
- ogromna dawka pytań niewygodnych dla „wyluzowanych” intelektualnie
- zmiany w Marvelowym uniwersum, które powinny rzutować na jego dalszy losy
Minusy:
- bardzo zróżnicowana grafika poszczególnych zeszytów, utrudniająca czytelność
- silny związek z serią „Kapitan Ameryka”, bez znajomości której tom pozostaje „niepełny”
