I chociaż pierwszy tom „Zamieci”, komiksu autorstwa Grega Rucki i Steve’a Liebera, zaczyna się niemal jak „The Thing” Johna Carpentera, to jednak znacznie mu bliżej do innego filmu – „Arctic Blue” Petera Mastertona z Rutgerem Hauerem w roli głównej. Z tą różnicą, że zamiast na nieżyczliwej Alasce, akcja rozgrywa się na jeszcze mniej przyjaznej ludziom Antarktydzie. Poza tym wszystko dzieje się dokładnie tak, jak to powinno być w mięsistym kryminale.
Na nieludzkiej ziemi…
[Steve Lieber, Greg Rucka „Whiteout #1: Zamieć” - recenzja]
I chociaż pierwszy tom „Zamieci”, komiksu autorstwa Grega Rucki i Steve’a Liebera, zaczyna się niemal jak „The Thing” Johna Carpentera, to jednak znacznie mu bliżej do innego filmu – „Arctic Blue” Petera Mastertona z Rutgerem Hauerem w roli głównej. Z tą różnicą, że zamiast na nieżyczliwej Alasce, akcja rozgrywa się na jeszcze mniej przyjaznej ludziom Antarktydzie. Poza tym wszystko dzieje się dokładnie tak, jak to powinno być w mięsistym kryminale.
Steve Lieber, Greg Rucka
‹Whiteout #1: Zamieć›
Okładka komiksu, choć wyjątkowo ascetyczna, jest znakomitą dlań reklamą. Z dwóch powodów. Po pierwsze – narysował ją Frank Miller (i od razu znać rękę mistrza), po drugie – świetnie wprowadza w klimat opowieści, której akcja rozgrywa się na Antarktydzie, często nazywanej przez bohaterów „Zamieci” po prostu Lodem. Antarktyda, jak powszechnie wiadomo, jest strefą zdemilitaryzowaną, z założenia wolną również od działalności wszelkich agencji wywiadowczych. Życie na lodowcu koncentruje się zaledwie w kilku miejscach – między innymi w bazach naukowych podległych Stanom Zjednoczonym (Stacja Amundsena-Scotta), Wielkiej Brytanii (Stacja Wiktorii) oraz Rosji (Stacja Wostok). Nie znaczy to jednak, że rządy wyżej wspomnianych państw nie przejawiają ochoty na infiltrowanie działań potencjalnych rywali. Inna sprawa, że wszędzie tam, gdzie pojawiają się ludzie, pojawia się także zbrodnia. Nie może więc zabraknąć jej również na „spodzie świata”. Zamordowany zostaje jeden z członków ekspedycji naukowej. Tuż obok zwłok znajdują się odwierty, sugerujące, że z lodu pobrano kilka próbek. Co odnaleziono? Śledztwo w tej sprawie przeprowadzić ma szeryf Carrie Stetko, odpowiedzialna za przestrzeganie porządku na stacji McMurdo.
Płeć szeryfa nie powinna nas zmylić. Stetko nie grzeszy urodą, ma za sobą nieszczęśliwie zakończony związek, można się więc domyślać, że na Antarktydzie szuka nie tyle szczęścia, co raczej zapomnienia. Pani szeryf to typowy dla amerykańskiego kina policyjnego twardziel (tyle że w przysłowiowej spódnicy), posiadający wszystkie cechy Brudnego Harry’ego – jest cyniczna, zdeterminowana i nieustępliwa, gotowa dociec prawdy, nawet jeżeli będzie musiała zapłacić za to bardzo wysoką cenę. Czasami tylko daje o sobie znać jej kobieca natura, co zresztą stara się skrzętnie ukrywać przed mężczyznami. Sprawa tajemniczego morderstwa ma dla Stetko ogromne znaczenie. Antarktyda i wszyscy przebywający na jej terenie naukowcy przygotowują się bowiem do nadejścia zimy (cokolwiek to w takim miejscu oznacza), kiedy to temperatura spadnie do minus kilkudziesięciu stopni, a porywisty wiatr będzie wzniecał potężne zamiecie. Jeśli do tej pory nie uda się kobiecie rozwiązać zagadki, najprawdopodobniej nie rozwiąże jej już nigdy. I w konsekwencji straci pracę, co będzie się dla niej wiązać z powrotem do Stanów Zjednoczonych, skąd uciekła właśnie na Lód.
Na pozór nie ma w „Zamieci” niczego rewelacyjnego. Ot, kolejna sensacyjna historyjka, w której mamy zbrodnię i twardego glinę, który nie cofnie się przed niczym, aby wpakować zbrodniarza za kratki. Amerykańskie kino pełne jest przecież takich opowieści! A jednak komiks Grega Rucki i Steve’a Liebera niesamowicie wciąga, zasysa wręcz czytelnika – i to od pierwszego do ostatniego kadru. Przyczyn tego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Na pewno decyduje o tym bohater (czy też bohaterka) z krwi i kości. Nie jakaś głupawa blondynka typu szefowej agencji ochrony z serialu „VIP” (którą gra Pamela Anderson), ale złamana przez życie, nie stroniąca od jego ciemnych stron, zapewne nieślubna córka Harry’ego Callahana. O oryginalności komiksu stanowi również miejsce akcji – bardziej ekstremalnego na Ziemi wybrać już chyba nie było można… Nie jest to jednak przypadek ani silenie się na przesadną oryginalność. Antarktyda odgrywa w tej opowieści bardzo istotną rolę. Nie tylko jako tło, wręcz przeciwnie – jest pełnoprawnym bohaterem „Zamieci”. W zależności od sytuacji – śmiertelnym wrogiem bądź sprzymierzeńcem. Ten komiks nie mógłby się dziać na Alasce czy na Grenlandii, panujące tam warunki są po prostu zbyt przyjazne człowiekowi, a to popsułoby efekt, który chciał osiągnąć scenarzysta.
„Zamieć” jest komiksem czarno-białym. Inaczej być zresztą nie mogło. Jakikolwiek dodatkowy kolor – poza odcieniami szarości – popsułby klimat opowieści, zanurzony w klasycznym jankeskim czarnym kryminale. Myląca jednak odrobinę może być wspomniana już powyżej okładka Franka Millera. Kto bowiem będzie się spodziewał rysunków typowych dla „Sin City”, nieco się zawiedzie. Pod względem graficznym komiks Rucki i Liebera jest zdecydowanie bliższy europejskiemu realizmowi (reprezentowanemu chociażby przez naszego rodaka Grzegorza Rosińskiego bądź Enkiego Bilala we wczesnych jego albumach). Absolutnie jednak nie należy traktować tego jako zarzut. Steven Lieber wyszedł obronną ręką z bardzo trudnego zadania. Jego wizja Antarktydy przekonuje i to do tego stopnia, że niekiedy ciarki mogą przejść z zimna po grzbiecie. A sama historia? Jak w klasycznym kryminale, musi zakończyć się ukaraniem winnych zbrodni. Tyle że po drodze czeka nas jeszcze kilka ostrych haczyków i niespodziewanych skrętów akcji. Greg Rucka zadbał o to, abyśmy do ostatniej strony z wielkim zainteresowaniem śledzili przygody niezłomnej pani szeryf.
„Zamieć” zasłużenie odniosła za Oceanem sukces. Efekt tego był zaś taki, że autorzy komiksu otrzymali zamówienie na jego ciąg dalszy. Przygotujmy się więc: „Carrie Stetko will return in Whiteout 2”. Oby jak najszybciej!
