Seria „Legendarna historia Polski” była zamkniętym przedsięwzięciem, zainicjowanym przy współpracy z polonijną Fundacją Kościuszkowską. Jednak sukces cyklu skłonił wydawcę „Sport i Turystyka” do samodzielnego już uruchomienia kontynuacji.
Początki państwa polskiego: Uczyć nie bawiąc
[Mirosław Kurzawa, Barbara Seidler „O Mieszku I i jego synu Bolesławie Chrobrym” - recenzja]
Seria „Legendarna historia Polski” była zamkniętym przedsięwzięciem, zainicjowanym przy współpracy z polonijną Fundacją Kościuszkowską. Jednak sukces cyklu skłonił wydawcę „Sport i Turystyka” do samodzielnego już uruchomienia kontynuacji.
Mirosław Kurzawa, Barbara Seidler
‹O Mieszku I i jego synu Bolesławie Chrobrym›
Już na okładce zeszytu serii
„O Piaście Kołodzieju”, pojawiła się zapowiedź kolejnego komiksu otwierającego jednocześnie nowych cykl, „Początki państwa polskiego”. Jednak na sam komiks przyszło czekać całe cztery lata. Skąd taka przerwa? Możliwe są dwie przyczyny. Pierwsza to przysłowiowe już problemy z realizacją jakichkolwiek planów produkcyjnych w socjalistycznych przedsiębiorstwach Polski Ludowej. Nawet takie wydawnictwa jak Krajowa Agencja Wydawnicza, której właścicielem była sama PZPR, czy właśnie Sport i Turystyka musiały walczyć o przydział odpowiedniej jakości papieru i mocy produkcyjnych w drukarniach. Druga możliwa przyczyna to zidentyfikowany przy starcie "Relaksu" olbrzymi deficyt realistycznych rysowników. A ponieważ rzecz działa się po uruchomieniu Magazynu Powieści Rysunkowych w 1976, to brak odpowiednich artystów był jeszcze bardziej odczuwalny. Grzegorz Rosiński, najbardziej naturalny wybór, dzielił swój czas pomiędzy wspomnianym "Relaksem" a rozwijaniem współpracy z Belgami, co za chwilę zaowocuje „Thorgalem” i wyjazdem na stałe na Zachód. Bogusław Polch, po „okładkowym incydencie” przy „Pilocie śmigłowca”, został całkowicie wchłonięty przez cykl daenikenowski. Najbardziej płodny rysownik tamtego okresu, Jerzy Wróblewski swój czas dzielił pomiędzy wspomnianym "Relaksem" (praktycznie w każdym numerze był co najmniej jeden jego komiks), „Kapitanem Żbikiem” oraz rysowanym dla Świata Młodych „Binio Billem”.

Jak widać, ławka była bardzo krótka i zapewne zdając sobie z tego sprawę, wydawnictwo Sport i Turystyka zdecydowało się na desperacki ruch zatrudnienia Mirosława Kurzawy, grafika nie bardzo czującego komiks i niepasującego do wymagań tego medium. Decydenci wydawnictwa byli na tyle zdeterminowani w kwestii wydania nowej serii, że już na ostatniej stronie „Piasta Kołodzieja” pojawiła się okładka i zapowiedź zeszytu „O Mieszku I i jego synu Bolesławie Chrobrym”.
Problemy logistyczne znajdują swoje odzwierciedlenie w datach związanych z wydaniem pierwszego zeszytu serii. Zamówienie zostało podpisane w roku 1979 i najprawdopodobniej w tym roku Kurzawa rozpoczął pracę, o czym świadczy dosyć niewyraźna sygnatura na dole pierwszej planszy. Wydanie jednak miało miejsce dopiero dwa lata później, w 1981 roku.
Nie była to kontynuacja w pełni znaczenia tego słowa, a raczej wykorzystanie sprawdzonej formuły „kolorowych zeszytów” w funkcji edukacyjnej. „Legendy” dawały scenarzyście duży margines do wykreowania swojej wersji opowieści. W przypadku „Początków państwa polskiego” łatwo się było narazić na zarzuty niezgodności z „obowiązującą” prawdą historyczną, niezależnie do tego, jak bardzo prawdę tę uzasadniały źródła i badania archeologiczne. Zachowano także dwujęzyczność tekstów.
W odróżnieniu od perturbacji z odpowiedzialnością za stronę wizualną komiksu, nie było problemu z wyborem scenarzysty. Roli tej podjęła się ponownie Barbara Seidler. Jedyne, o co poprosiła scenarzystka, to wsparcie i nadzór pracownika naukowego od strony faktów historycznych. Ciekawostką jest, że osoba ta w czasie stanu wojennego została internowana, co nie przeszkodziło w dalszych konsultacjach.
Barbara Seidler podeszła do swojego kolejnego komiksowego zadania poważnie, być może nawet zbyt poważnie. Starając się przedstawić kluczowe wydarzenia z okresu panowania Mieszka I i Chrobrego, uczyniła to kosztem płynności narracji i atrakcyjności całej opowieści. W przypadku pierwszego historycznego władcy Polski, scenarzystka skupiła się na przyjęciu przez niego chrztu i chrystianizacji podległych mu ziem, mimochodem wspominając o walkach z niemieckim margrabią Hodonem. Seidlerowa, zgodnie z obowiązującą wówczas optyką (lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku), traktowała ziemie znajdujące się w granicach PRL jako etnicznie polskie już w czasach Mieszka i Chrobrego, pomijając przy tym zupełnie uwarunkowania plemienne oraz zależności feudalne, które bywały silniejsze od powiązań narodowościowych i językowych.

Statyczny charakter komiksu podkreśla rysunek Kurzawy. Powtarza on wszystkie swoje błędy z „Pilota śmigłowca”. Wśród kadrów dominują „gadające głowy”, a to rozmyślającego Mieszka, a to Mieszka rozmawiającego z doradcami czy też z Dobrawą.
W pierwszym zeszycie nowej serii widać było jeszcze resztki „rozmachu” towarzyszącego „Legendarnej historii Polski”. Papier okładkowy nie tak solidny, ale jednak przypominający nieco kredowy. W lewym górny rogu orzeł pełniący funkcję godła oraz tytuł umieszczony na stylizowanym kawałku starego pergaminu. W środku papier już dużo gorszej jakości, co pogłębia kiepski odbiór strony graficznej zeszytu. Na wewnętrznych stronach okładek, wzorem poprzedniej serii, znajdziemy słowniczek. Na ostatniej stronie jest notka objaśniająca i doprecyzowująca kontekst polityczny, historyczny i społeczny wydarzeń przedstawionych w komiksie. Całości dopełnia miniaturka okładki kolejnego zeszytu poświęconego Bolesławowi Krzywoustemu. Warto na nią zwrócić uwagę. Nie potrzeba bardzo wprawnego oka, aby poznać, że jej autorem był Mirosław Kurzawa, a przecież posiadacze drugiej części „Początków państwa polskiego” pamiętają, że okładka nieco się różniła. To już jednak inna historia.

Jestem wcieleniem Gniewka syna Rybaka, w moim życiu praktycznie wszystko się zgadza. Fryzurę mam podobną, tylko z łysiną z przodu, ojciec był zapalonym wędkarzem z olbrzymią kolekcją błystek, na naszej działce roi się od krzyżaków, golfa mam sprowadzonego z Brandenburgii. Na naszego wychowawcę szkolnego mówiliśmy Gnojosław, z powodu usposobienia i przypominającego brązowy kleks wąsa pod nosem. Zbyt wiele zbiegów okoliczności żeby były one przypadkowe. Czyżby metempsychoza? W sumie to nie wiem, po co to napisałem, ale - stało się! Wyrzuciłem to z siebie, widocznie tak właśnie miało być. Więc już taki ślad pozostanie po mnie w globalnej sieci. O, widzicie - w sieci! Nie jestem w stanie uciec od rybackiego przeznaczenia...