Strach z przeszłości [Ed Brubaker, Steve Epting, Michael Lark, John Paul Leon, Mike Perkins „Kapitan Ameryka #1: Zimowy Żołnierz” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl „Zimowy Żołnierz” pojawił się już na polskim rynku przed paru laty w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, ale – jak to często bywa w podobnych wyborach – nie doczekał się kontynuacji. Na szczęście w ubiegłym roku rękawicę podjął Egmont i postanowił doprowadzić do końca tworzoną przez Eda Brubakera serię o „Kapitanie Ameryka”.
Strach z przeszłości [Ed Brubaker, Steve Epting, Michael Lark, John Paul Leon, Mike Perkins „Kapitan Ameryka #1: Zimowy Żołnierz” - recenzja]„Zimowy Żołnierz” pojawił się już na polskim rynku przed paru laty w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela”, ale – jak to często bywa w podobnych wyborach – nie doczekał się kontynuacji. Na szczęście w ubiegłym roku rękawicę podjął Egmont i postanowił doprowadzić do końca tworzoną przez Eda Brubakera serię o „Kapitanie Ameryka”.
Ed Brubaker, Steve Epting, Michael Lark, John Paul Leon, Mike Perkins ‹Kapitan Ameryka #1: Zimowy Żołnierz›Na początek warto podkreślić, że komiks o „Zimowym Żołnierzu”, chociaż zainspirował twórców nakręconego w 2014 roku filmu, to tak naprawdę niewiele ma z nim wspólnego. A w rzeczywistości – poza kilkoma pojawiającymi się w obu mediach postaciami – nic. To oczywiście nie jest żaden zarzut, a jedynie podkreślenie faktu. Twórcą postaci Zimowego Żołnierza, a w zasadzie – w tej chwili już nie trzeba tego ukrywać – nowej inkarnacji Bucky’ego Barnesa (starego przyjaciela Steve’a Rogersa), jest amerykański scenarzysta Ed Brubaker (rocznik 1966). Ma on na koncie współpracę ze wszystkimi komiksowymi gigantami – począwszy od DC, poprzez Marvela, a skończywszy na Vertigo, Image oraz Dark Horse. Polscy czytelnicy kojarzyć mogą go przede wszystkim z takich dzieł, jak „ Gotham Central” (2002-2006), „ Człowiek, który się śmieje” (2005) czy „ Fatale” (2012-2014). W styczniu 2005 roku to właśnie Brubaker wystartował jako główny scenarzysta nowej serii komiksów z Kapitanem Ameryką (określonej jako „Vol. 5”) i pracował nad nią aż do lipca 2009 roku. W tym czasie ukazało się pięćdziesiąt zeszytów, które po latach zebrano – gwoli ścisłości to jednak nie wszystkie (z kilku ostatnich zrezygnowano) – w trzech tomach tak zwanej „Ultimate Collection”. Od ubiegłego roku publikuje ją w Polsce Egmont. Kolejno ukazały się następujące zbiory: „Zimowy Żołnierz”, „Czerwony łajdak” oraz „Śmierć Kapitana Ameryki”. Wcześniejsze wydanie „Zimowego Żołnierza” – w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela” – oparte było zresztą na tej samej edycji amerykańskiej z 2010 roku, ale zostało podzielone na dwie części. Tym razem dostajemy całość w jednym opasłym woluminie. I chociaż w komiksie Brubakera pojawia się całkiem nowy bohater, to jednak scenarzysta zrobił wiele, aby najmocniej, jak tylko to możliwe, zakotwiczyć go w „kapitańskiej” przeszłości. Dzisiaj jesteśmy już z nim oswojeni, lecz piętnaście lat temu jego „narodziny” mogły być dla czytelników sporym zaskoczeniem. Dlatego też Brubaker wprowadza go na arenę stopniowo, wysyłając pewne sygnały, czego możemy się spodziewać. Tyle że właściwie można je odczytać dopiero po wyjaśnieniu całej zagadki. Na tom pierwszy składają się dwie dłuższe historie: „Spoza czasu” (licząca sześć rozdziałów) oraz tytułowy „Zimowy Żołnierz” (także rozpisany na sześć zeszytów), pomiędzy nimi pojawia się natomiast interludium w postaci opowieści zatytułowanej „Samotna śmierć Jacka Monroe”. To w zasadzie off-topic, ale nawiązujący do głównego nurtu narracji, więc nie ma się co dziwić, że znalazło się tutaj dla niego miejsce. Początek historii jest więcej niż obiecujący. Trwa era Jelcyna; gdzieś na pograniczu Rosji z Kazachstanem były generał KGB Aleksandr Łukin dobija targu z Red Skullem (czyli Czerwoną Czaszką). Rozmowy przerywa im pojawienie się Czerwonego Strażnika, zabójcy działającego na zlecenie prezydenta Rosji, który ma wykonać wyrok na uznawanym za zdrajcę państwa Łukinie. To się jednak nie udaje, wysłannik Kremla kończy tak samo, jak wszyscy jego poprzednicy – z kulą w głowie. Ekskagiebista postanowił bowiem po upadku Związku Radzieckiego „uwłaszczyć” się; teraz marzy o wielkiej władzy jedynie dla siebie, nie dla żadnego sekretarza generalnego, prezydenta czy cara. Pomóc mają mu w tym „zabawki” odziedziczone po jego mentorze, generale Wasiliju Karpowie, który karierę zaczynał jeszcze w czasach Stalina jako oficer NKWD. To dzięki niemu Łukin znajduje się w posiadaniu broni, której pożąda Red Skull. Problem w tym, że Rosjanin nie zamierza pozbywać się jej. Chyba że w zamian za… Kosmiczną Kostkę (uznajmy, że to pierwowzór filmowego Tesseraktu). Ale tę Johann Schmidt, dawny wyznawca Hitlera, musi dopiero zdobyć. Mija kilka lat. Przenosimy się do Stanów Zjednoczonych. Red Skull jest w posiadaniu Kosmicznej Kostki, ale nie zamierza już przekazywać jej Łukinowi, lecz pragnie wykorzystać do własnych celów, niszcząc Paryż, Londyn i Nowy Jork. W tym celu sprzymierza się z grupą ekstremistów, która działa na jego zlecenie. Nie docenia jednak Rosjanina i płaci za to bardzo wysoką cenę. Ekskagiebista wysyła przeciwko byłemu naziście (choć chyba nie tylko „byłemu”, od czasu drugiej wojny światowej poglądy Czerwonej Czaszki jakoś szczególnie nie ewoluowały) swoją supertajną broń. W tym samym czasie Steve’a Rogersa nękają koszmary, w których powraca postać Bucky’ego Barnesa – najbliższego współpracownika, a potem przyjaciela, którego tragiczny koniec wciąż obciąża sumienie Kapitana Ameryki. Brubaker jasno daje do zrozumienia, że te dwa fakty – objawienie się Kosmicznej Kostki i niespokojne sny superbohatera – mają ze sobą bezpośredni związek. Bliższy niż komukolwiek mogłoby się to wydawać. „Spoza czasu” to typowy superbohaterski komiks sensacyjny, którego fabuła obmyślona została z polotem, a akcja gna na złamanie karku. Co intrygujące, najciekawsze wydają się jednak wcale nie sekwencje współczesne (tu nic szczególnie zaskakującego nas nie spotyka), lecz retrospekcje, w których – zwłaszcza w rozdziale piątym – scenarzysta cofa się do… jesieni 1942 roku. Kapitan Ameryka i grupa Invaders (można ich chyba uznać za poprzedników Avengersów?) pomagają żołnierzom Armii Czerwonej w przygotowaniach do odparcia wojsk hitlerowskich i ich sojuszników spod Stalingradu. Jankescy superbohaterowie walczą przeciwko nazistom ręka w rękę z enkawudzistami pułkownika (potem awansuje na generała) Karpowa; wspólnymi siłami zmuszają do odwrotu Master Mana, niemieckiego superżołnierza, u boku którego pojawia się… Czerwona Czaszka. Dla dalszego przebiegu zdarzeń najistotniejsze jest jednak to, jak przebiega operacja i kogo Karpow spotyka na pogorzelisku. Druga z opowieści, czyli tytułowy „Zimowy Żołnierz”, skupia się głównie na tej postaci, nie tracąc oczywiście z oczu także Kapitana Ameryki. Dzięki kolejnym retrospekcjom poznajemy przeszłość złoczyńcy i dowiadujemy się, w jaki sposób stał się on złowrogą legendą zimnej wojny – najsłynniejszym zabójcą na usługach Sowietów, gotowym bez mrugnięcia okiem wykonać każdy, najbardziej nawet morderczy rozkaz wydany przez swoich mocodawców. Steve Rogers nie ma już wątpliwości co do tego, kim jest, a raczej kim był w przeszłości Zimowy Żołnierz. Dlatego staje okoniem wobec poleceń wydanych przez Nicka Fury’ego, dyrektora T.A.R.C.Z.Y. (trochę czasu potrzeba na przyzwyczajenie się, że poza opaską na oku nie przypomina on w niczym Samuela L. Jacksona), których wykonanie stara się zresztą wymusić na nim agentka Sharon Carter. Wszystko to prowadzi do dramatycznego finału, w którym na drugi plan schodzi nawet to, co dzieje się z Kosmiczną Kostką. Inna sprawa, że – o czym dowiadujemy się w finale – jej moc sprawiła jeszcze jedną sporą niespodziankę. Ed Brubaker odpowiadał za wszystkie scenariusze „Vol. 5”, ale pracowali nad nimi różni rysownicy. W tomie pierwszym znalazły się prace pięciu. Podstawowym był Steve Epting, którego wspomagali Brytyjczyk Mike Perkins (jedynie w „Zimowym Żołnierzu”) oraz – znany z serii „ Lazarus” – Michael Lark. Ten ostatni odpowiedzialny był za wszystkie retrospekcje, które zresztą wypadają w całym komiksie wizualnie najatrakcyjniej. Z kolei „Samotną śmierć Jacka Monroe” zilustrowali John Paul Leon i Tom Palmer (senior). Graficznie nie jest to może mistrzostwo świata, ale na pewno górna półka. Jedyne co lekko irytuje, co plastikowa cera agentki Carter (zwłaszcza w „Spoza czasu”), która sprawia, że naprawdę trudno dostrzec w niej bitnego żołnierza T.A.R.C.Z.Y. Świetnie prezentuje się natomiast Zimowy Żołnierz. Jest odpowiednio mroczny i niepokojący. Jako dodatek do właściwej części komiksu umieszczono dwa projekty tej postaci autorstwa Eptinga – i trzeba przyznać, że wybrany został ten właściwszy. 
|