Sztuczna inteligencja po przejściach [Ralph Meyer, Fabien Vehlmann „IAN (wyd. zbiorcze)” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl IAN – pisany właśnie w ten sposób! – to, wbrew pozorom, wcale nie jest imię. Choć tak wszyscy zwracają się do głównego bohatera fantastycznonaukowej tetralogii Fabiena Vehlmanna (scenariusz) i Ralpha Meyera (rysunki). IAN to skrót od Intelligent Artificial Neuromechanoid, a kryje się pod nim technologicznie zaawansowany cyborg. Polscy czytelnicy mają okazję poznać od razu wszystkie jego przygody, Egmont wydał bowiem całość w jednym opasłym woluminie.
Sztuczna inteligencja po przejściach [Ralph Meyer, Fabien Vehlmann „IAN (wyd. zbiorcze)” - recenzja]IAN – pisany właśnie w ten sposób! – to, wbrew pozorom, wcale nie jest imię. Choć tak wszyscy zwracają się do głównego bohatera fantastycznonaukowej tetralogii Fabiena Vehlmanna (scenariusz) i Ralpha Meyera (rysunki). IAN to skrót od Intelligent Artificial Neuromechanoid, a kryje się pod nim technologicznie zaawansowany cyborg. Polscy czytelnicy mają okazję poznać od razu wszystkie jego przygody, Egmont wydał bowiem całość w jednym opasłym woluminie.
Ralph Meyer, Fabien Vehlmann ‹IAN (wyd. zbiorcze)›Francuskiego rysownika Ralpha Meyera (rocznik 1971) polscy fani komiksu znają całkiem nieźle. Głównie dzięki stworzonym do spółki z Xavierem Dorisonem przygodowo-fantastycznej dylogii „Asgard” (2012-2013) oraz powstającej od 2015 roku westernowej serii „ Undertaker”, która wciąż jeszcze nie doczekała się zwieńczenia. Ten duet odpowiedzialny był również za otwierający cykl „XIII – Mystery” album „ Mangusta” (2008). Dużo bardziej enigmatyczną postacią jest w naszym kraju scenarzysta Fabien Vehlmann (młodszy od Ralpha o rok). I wcale nie dlatego, że jego dorobek twórczy jest zbyt ubogi. Przeciwnie! Fabien ma na koncie kilkadziesiąt prac, tyle że do polskiego rynku nie miał dotąd szczególnego szczęścia. Choć najbardziej zagorzali wielbiciele komiksu frankofońskiego mogą kojarzyć jego fantasmagoryczną baśń „Piękna ciemność” (2009) bądź epizody fantastycznonaukowej „Świetlanej przyszłości” (2001), publikowane przed prawie dwiema dekadami w „Świecie Komiksu”. Swoją drogą jednym z ilustratorów tej ostatniej był… Meyer. Biorąc pod uwagę, że tom otwierający „IAN-a” (skoro to skrót, taka pisownia jest chyba jak najbardziej uprawniona) ukazał się w 2003 roku, oznacza to, że scenarzysta wybiegł myślami o cztery dekady do przodu. Ba! jest nawet podana dokładna data „startu” serii – to 31 lipca 2044 roku – dzień setnej rocznicy tragicznej śmierci francuskiego pisarza i pilota Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Widocznie Vehlmann jest wielbicielem twórczości autora „Ziemi, planety ludzi” i „ Małego księcia”, skoro postanowił wyróżnić go w taki sposób. Poza tym wtrętem nie wydaje się jednak, aby de Saint-Exupéry miał jakiś wpływ na akcję „IAN-a”. Całość historii zamknięta została w czterech tomach, które pierwotnie ukazały się pomiędzy 2003 a 2007 rokiem; były to: „Elektryczna małpa”, „Lekcja mroku”, „Blitzkrieg” oraz „Metanoja”. Są one oczywiście powiązane ze sobą fabularnie – nie tylko postacią głównego bohatera – ale spokojnie można czytać je także w oderwaniu od pozostałych. Niestety, nie są jakościowo równe – najlepiej prezentują się części skrajne, czyli pierwsza i ostatnia. Pierwsza, bo to klasyczna, pełna zaskakujących zwrotów akcji fantastycznonaukowa „nawalanka”; ostatnia, ponieważ najwięcej jest w niej rozważań socjologiczno-filozoficznych na temat natury człowieka. Przyjrzyjmy się jednak nieco dokładniej zawartości poszczególnych odcinków czteroksięgu. W „Elektrycznej małpie” (2003) poznajemy IAN-a, supernowoczesnego cyborga stworzonego przez profesorów Josepha Remsky’ego i Claire Neyman. Jest to prototyp zaawansowanej sztucznej inteligencji (jego „rodzice chrzestni” rozwijają skrót jako „Intelligent Artificial Neuromechanoid”) – potrafi odczuwać emocje, a energię czerpie między innymi przez… trawienie, choć raczej nie należy spodziewać się po nim wysublimowanego smaku. Nie jest jeszcze do końca gotowy, mimo to zostaje wysłany w niebezpieczną misję wraz z grupą komandosów pod dowództwem majora Nathaniela Saula. Ale przecież po to go stworzono, by wykazywał się tam, gdzie ludziom mogłoby zabraknąć siły, sprytu i determinacji. Akcja pędzi na złamanie karku, nie brakuje pojedynków strzeleckich ani napięcia. Czytelnik stawia sobie coraz więcej pytań, w tym to najważniejsze, czyli… kto jest sprawcą całego zamieszania? Vehlmann udziela w końcu na nie odpowiedzi, ale trzeba będzie na nią trochę poczekać. Powstała rok później „Lekcja mroku” (2004) przenosi nas do Los Angeles, w którym korzystając z faktu, że oczy całego świata zwrócone są ku Marsowi, gdzie właśnie lądują ziemscy koloniści, zbrojna grupa terrorystyczna o nazwie Red Anger, będąca ekstremalnym odłamem Ruchu Amerykańskich Indian, wywołuje zamieszki, które – tego właśnie pragną – mają przeistoczyć się w wojnę domową. Abstrahując od tego, czy rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej sami nazwaliby się „Indianami”, sam koncept Vehlmanna razi powielaniem stereotypów rasowych. Które pewnie nie rzucałyby się aż tak bardzo w oczy, gdyby akcja w większym stopniu angażowała uwagę czytelnika. Trudno jednak kibicować komandosom narażającym swoje zdrowie i życie dla ochrony białych klientów luksusowego centrum handlowego. Jedyną intrygującą rzeczą, jaka pojawia się w „Lekcji mroku”, jest ostateczny sposób rozwiązania problemu, wiąże się on bowiem bezpośrednio z IAN-em i problemami, jakie pojawiły się już u niego podczas pierwszej misji (patrz: „Elektryczna małpa”). W „Blitzkriegu” (2006) IAN stara się rozwikłać zagadkę nękających go wizji-ataków. Tylko wtedy, jeśli to mu się uda, zrzuci ze swoich barków potężne brzmienie. Vehlmann jednak wcale nie ma ochoty mu tego ułatwiać, czyni go więc wyrzutkiem, wrogiem publicznym numer jeden, przeciwko któremu staje nie tylko Pentagon, ale również przyjaciele z oddziału majora Saula. Ta część pod wieloma względami swą szpiegowską sensacyjnością przypomina pierwsze tomy serii „ XIII”. Gdyby nie wprowadzony na arenę wydarzeń generał Eluard, można by całkiem zapomnieć o tym, że mamy do czynienia z cyklem spod znaku science fiction. Przypomina o tym za to ostatni tom opowieści – „Metanoja” (2007), której fabuła polskiemu czytelnikowi, zaznajomionemu na dodatek z rodzimą kinematografią, może kojarzyć się z przedostatnim odcinkiem serialu Andrzeja Konica „Życie na gorąco”. Fabien Vehlmann nie byłby zapewne z takiego porównania zadowolony, na sto procent wolałby odniesienia do licznego zastępu szwarccharakterów z filmów o agencie 007. Nic jednak na to nie poradzę, że dla mnie milioner Swainston to bliski kuzyn granego przez Henryka Bistę Skalkatora. Na szczęście nie zmienia to faktu, że „Metanoja” – do połowy będąca „komiksem drogi”, a potem filozoficznym „komiksem akcji” – prezentuje się całkiem nieźle. Warto wczytać się w proroctwa Swainstona, pamiętając o znanym powiedzeniu, że „nikt nie jest prorokiem na własnej planecie”. Nawet jeżeli w oryginale brzmiało to trochę inaczej, sens został zachowany. Podsumowując stronę fabularną dzieła: Jest nazbyt rozwlekłe, całość świetnie obyłaby się bez „Lekcji mroku”, a „Blitzkrieg” – odpowiednio przykrojony – spokojnie można by połączyć z „Metanoją”. Graficznie jest przyzwoicie, aczkolwiek żal, że Meyer zrezygnował tutaj z drugiego i trzeciego planu, idąc tropem amerykańskich twórców superbohaterskiej pulpy. Należy jednak założyć, że od samego początku taki właśnie był zamysł, bo przecież w „ Undertakerze” Ralph udowodnił, iż potrafi po mistrzowsku rysować realistycznie. Cóż, miało być futurystycznie. Nie wątpię, że komuś może się to spodobać! 
|