Los sprawił, że komiksowy cykl „Legendy naszych czasów” zaczęliśmy poznawać od końca. Najpierw, w 2002 roku, wydano w Polsce „Polowanie”, aby po trzech latach zaprezentować trzy pierwsze – stworzone przez Pierre’a Christina wespół z Enkim Bilalem – opowieści z tej serii. I dobrze się stało! Przed lekturą warto jednak uświadomić sobie fakt, że do ideału, jaki tandem Christin-Bilal osiągnął w latach 80., było im wtedy jeszcze bardzo daleko.
Młodzieńcza choroba lewicowości
[Enki Bilal, Pierre Christin „Mistrzowie Komiksu: Legendy naszych czasów” - recenzja]
Los sprawił, że komiksowy cykl „Legendy naszych czasów” zaczęliśmy poznawać od końca. Najpierw, w 2002 roku, wydano w Polsce „Polowanie”, aby po trzech latach zaprezentować trzy pierwsze – stworzone przez Pierre’a Christina wespół z Enkim Bilalem – opowieści z tej serii. I dobrze się stało! Przed lekturą warto jednak uświadomić sobie fakt, że do ideału, jaki tandem Christin-Bilal osiągnął w latach 80., było im wtedy jeszcze bardzo daleko.
Enki Bilal, Pierre Christin
‹Mistrzowie Komiksu: Legendy naszych czasów›
Pierwsze pojawiło się w Polsce „Polowanie” (oryginalnie wydane w 1983 roku) – powieść graficzna przedstawiająca powolny upadek komunistycznego imperium w Europie Środkowo-Wschodniej. Było to komiksowe arcydzieło, które podsyciło jedynie apetyt na kolejne, wcześniejsze tomy cyklu „Legendy naszych czasów”, nad którym Pierre Christin i Enki Bilal pracowali od połowy lat 70. Później mieliśmy okazję zapoznać się z „Falangami Czarnego Porządku” (oryginalnie: 1979, w Polsce: 2003) – graficznie interesującą, ale ideologicznie zakłamaną i wyjątkowo tendencyjną wariacją autorów na temat wojny domowej w Hiszpanii. Po lekturze „Falang” nie było już żadnych wątpliwości, że autorzy tego dzieła – a zwłaszcza Christin – to typowy „wytwór” studenckiej rewolty 1968 roku. Lewicowe poglądy scenarzysty jeszcze wyraźniej dają o sobie znać w trzech pierwszych historiach cyklu, na których wydanie w jednym, pokaźnych rozmiarów tomie zdecydował się Egmont.
Kiedy powstawała pierwsza z „Legend” (a była to połowa lat 70.), Christin był już w światku komiksowym postacią znaną – popularność zyskał dzięki fantastyczno-humorystycznej serii przygód agenta czasoprzestrzennego Valeriana. Bilal natomiast dopiero wkraczał na salony. Propozycja współpracy z Christinem przy tworzeniu cyklu, którego pierwszy – nieudany, jak zaznacza w posłowiu do omawianego wydania Wojciech Birek – tom ukazał się w 1972 roku, musiała być dla niego niemałym wyróżnieniem. Sprostał jednak temu zadaniu, ponieważ po niemal trzydziestu latach, jakie minęły od czasu powstania „Rejsu zapomnianych”, „Statku z kamienia” oraz „Miasta, którego nie było”, zdecydowanie mniej zastrzeżeń można mieć właśnie do autora rysunków niż scenarzysty.
Co łączy te trzy albumy? Choć pozornie niewiele, po dokładniejszej lekturze punktów stycznych znajdziemy niemało. I nie chodzi tu jedynie o tajemniczą postać Białogłowego, który pojawia się w każdej z opowieści… Historie te łączy przede wszystkim przesłanie – teza, którą autorzy starają się za wszelką cenę udowodnić, a którą, nieco tylko upraszczając i parafrazując, można oddać słowami Lenina: „Kapitalizm jest ostatnim stadium imperializmu” i z tego też powodu zasługuje na to, by zniszczyć go do cna. Teza to zresztą, z naszej perspektywy, niezbyt odkrywcza.
Opowieści Christina i Bilala idealnie wpisują się w nurt literatury – bo takie przecież autorzy „Legend” mają aspiracje – polityczno-społecznej. Są one klasycznym produktem czasów, w jakich powstały. Aby rozgryźć przesłanie tych historii, należy uświadomić sobie, co działo się wówczas w Europie Zachodniej. Mimo że echa rewolty 1968 roku zaczęły powoli ucichać, sam ruch młodzieżowo-studencki, wyrosły na jej bazie, przetrwał – tyle że z czasem ulegał stopniowej radykalizacji i co za tym idzie degeneracji. Niedawni jeszcze studenci, rozkochani w komunistycznych zbrodniarzach – Mao Tse-tungu czy Che Guevarze – uważali za słuszne walczyć z kapitalistycznymi rządami w swoich ojczyznach, stosując terror indywidualny. Cały świat usłyszał wówczas o włoskich Czerwonych Brygadach, niemieckich Frakcji Czerwonej Armii i Baader-Meinhoff. Agenci radzieckiego KGB i wschodnioniemieckiej Stasi zacierali tylko ręce z zadowolenia, ponieważ cudzymi rękoma rozprawiali się z przeciwnikami politycznymi na Zachodzie.
„Legendy naszych czasów” nie są aż tak mocno zatopione w polityce, ale duch rewolty i totalnej krytyki kapitalizmu unosi się nad każdą z trzech historii. W „Rejsie zapomnianych” Christin przedstawia epizod z życia mieszkańców niewielkiej francuskiej wioski, którzy pewnego dnia z ogromnym zdziwieniem stwierdzają, że ich domostwa unoszą się w powietrzu. Dzień później natomiast lewitująca wioska, pchana wiatrem, wyrusza w niesamowitą podróż ku oceanowi. Mieszkańcy Liternos stają się narodową sensacją – choć do tej pory mało kto zdawał sobie sprawę z ich istnienia, teraz informują o nich wszystkie media. Szybko też okazuje się, że przyczyną nieszczęścia są wojskowi i ich trzymane w ścisłej tajemnicy eksperymenty naukowe.
W „Statku z kamienia” z kolei Christin zderzył ze sobą mieszkańców niewielkiego nadmorskiego miasteczka Trehoet, trudniących się przede wszystkim rybołówstwem, z grupą bajecznie bogatych biznesmenów, którzy pragną zamienić ich „małą ojczyznę” w wielką atrakcję turystyczną. Wiązałoby się to oczywiście z całkowitą zmianą charakteru miasta. Sympatia scenarzysty ponownie jest po stronie biednych i uciskanych, wszyscy myślący inaczej przedstawieni są zaś niemal karykaturalnie. Ostatnia opowieść natomiast – obrazowo zatytułowana „Miasto, którego nie było” – każdemu Polakowi skojarzy się automatycznie z pierwszymi stronami „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego. Marzenie ojca Cezarego Baryki o budowaniu „szklanych domów” postanawia bowiem wcielić w czyn spadkobierczyni potężnego francuskiego rodu przemysłowego. I znów mamy przeciwstawione dwie klasy społeczne – bogatych przedsiębiorców i wyzyskiwanych robotników, którzy z powodu prześladowań i poniżania, chcąc walczyć o swoje prawa, sięgają po oręż strajku.
Świat przedstawiony w „Legendach” jest światem czysto dualistycznym. Christin zastosował prosty podział na białe (wieśniacy, rybacy, robotnicy) i czarne (wojskowi, bogaci inwestorzy i przemysłowcy), jakby zapominając o najdrobniejszym choćby odcieniu szarości. Pomimo pozorów realności, świat Christina jest więc całkowicie fantastyczny, nierzeczywisty. Zapewne po to, by od razu wytrącić argumenty z ręki swoim potencjalnym krytykom i ideologicznym przeciwnikom (mogącym oskarżać scenarzystę o naiwny idealizm, odchylenie anarchistyczno-komunistyczne, czy też wręcz o polityczną głupotę), autor „Legend” nie miał oporów, aby sięgnąć po elementy typowe dla literatury grozy, science fiction czy klasycznej utopii. Możemy więc doszukać się we wspomnianych historiach wpływu twórczości H. P. Lovecrafta, bądź idei Platona czy też Tomasza Morusa. Rzeczywistych intencji nie dało się jednak ukryć, choć trzeba uczciwie przyznać, że zarówno autorzy cyklu, jak i postać Białogłowego, który wiąże wszystkie epizody, przechodzą swoistą ewolucję. O ile w „Rejsie…” ów tajemniczy mężczyzna jest jeszcze jednym z głównych uczestników buntu przeciwko systemowi, w „Mieście…” pełni on już rolę niemalże neutralnego obserwatora. Możemy się domyślać, że na zmianę tę ma wpływ jego rozczarowanie nie tyle nawet światem, w którym żyje, ile ideami, którym służył wcześniej. Znamienne zresztą są słowa, które wypowiada na koniec ostatniej części: „Popatrzę jeszcze raz na miasto, nawet jeśli tak naprawdę nie istnieje”. Miasto jest więc symbolem ideologii, której oddał całe życie. Czy słusznie – to już zupełnie inna sprawa.
Od strony graficznej trzy pierwsze „Legendy” prezentują się całkiem nieźle. Choć w porównaniu z późniejszymi pracami Bilala – a zwłaszcza tzw. „Drugą Trylogią Nikopola” – jego styl może wydawać się jeszcze nieco archaiczny (w tym przypadku czytaj: klasyczny), to jednak bez większego problemu dostrzeżemy wszystkie jego podstawowe cechy. Charakterystyczny dla późniejszego Bilala jest już chociażby sposób przedstawienia postaci, zwłaszcza Białogłowego. Gdyby szukać inspiracji rysownika, na pewno należałoby wymienić Jeana Girauda, czyli Moebiusa (na którego wskazuje w posłowiu Birek), ale również Jean-Claude’a Mezieresa (z którym Christin tworzył Valeriana). W rysunkach Bilala można również odnaleźć podobieństwa do stylu Andreasa, który – będąc rówieśnikiem Jugosłowianina (a raczej syna Bośniaka i Czeszki) – karierę rozpoczął mniej więcej w tym samym czasie (zerknijcie chociażby na planszę ze strony 109, a zrozumiecie, skąd te skojarzenia). Słowem – francuska klasyka, czyli nade wszystko dbałość o realizm i gęsta kreska. Z czasem ulegnie to zmianie – rysunki Bilala staną się bardziej ascetyczne i tym samym odrealnione. Tym bardziej więc warto zerknąć do starszych albumów, aby mieć świadomość, jak rodził się ów niepowtarzalny styl.
„Legendy naszych czasów” są cyklem, który już na trwałe zapisał się w historii komiksu. Są jednak cyklem nierównym. O ile „Polowanie” zasługuje na najwyższe oceny (i za scenariusz, i za grafikę), o tyle trzy pierwsze epizody mogą wzbudzać mieszane uczucia. Razi w nich, przynajmniej początkowo prezentowana, ślepa wiara w sprawczą siłę rewolucji. Nie przekonuje również totalna krytyka kapitalizmu i gospodarki wolnorynkowej. Ale takie wnioski i oceny można wyciągnąć dopiero z perspektywy czasu. Trzydzieści lat temu znacznie łatwiej było ulec, zwłaszcza jeżeli mieszkało się na „sytym i zgniłym Zachodzie”, socjalistycznej iluzji. Jedno jest pewne – dzisiaj ani Christin, ani Bilal takich „Legend” by nie stworzyli. Przeczytać warto, chociażby po to, aby poznać symptomy młodzieńczej choroby lewicowości
