„Murderabilia” to zaskakująco wciągająca i trzymająca w napięciu historia o nietypowych pasjach, uprzedzeniach oraz różnych formach kontroli społecznej. Choć zaczyna się jak typowa opowieść grozy, bardzo szybko zamienia się w dramat obyczajowy. Być może jeszcze bardziej przerażający, niż niejeden horror…
Kolekcjoner kotów
[Alvaro Ortiz „Murderabilia” - recenzja]
„Murderabilia” to zaskakująco wciągająca i trzymająca w napięciu historia o nietypowych pasjach, uprzedzeniach oraz różnych formach kontroli społecznej. Choć zaczyna się jak typowa opowieść grozy, bardzo szybko zamienia się w dramat obyczajowy. Być może jeszcze bardziej przerażający, niż niejeden horror…
Alvaro Ortiz
‹Murderabilia›
Kolekcjonerzy mają nie po kolei w głowach. Są naprawdę dziwni, a ich pasje często dla przeciętnego człowieka wydają się – delikatnie mówiąc – niezrozumiałe. Właśnie spotkanie z takim ekscentrycznym kolekcjonerem całkowicie zmienia życie głównego bohatera komiksu „Murderabilia”. Malmo Rodrigez postanawia sprzedać dwa koty, które „osierocił” jego zmarły wujek. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie drobny szczegół. Otóż z powodu pewnego zbiegu okoliczności, koty przebywające przez kilka dni ze zmarłym… skonsumowały jego ciało. Zanim zaniepokojeni sąsiedzi zainteresowali się losem samotnie mieszkającego mężczyzny, koty zamieniły całe mieszkanie w krwawą łaźnię mogącą z powodzeniem służyć jako gotowa scenografia do jakiegoś slashera. Malmo ku swemu zdziwieniu dowiedział się, że istnieją ludzie gotowi zapłacić ogromne pieniądze za rzeczy związane z morderstwami. Zabiera zatem koty i wyrusza do małej mieścinki, w której mieszka dziwny kolekcjoner.
Opowieść Alvaro Ortiza zaczyna się jak thriller. Czytelnik oczekuje, że spotkanie z tajemniczym kolekcjonerem w jego stojącym gdzieś na uboczu domku stanie się początkiem krwawego horroru. W końcu ktoś tak szalony, by kupować tytułowe murderabilia musi być psychopatycznym mordercą. Kiedy dowiadujemy się, że ostatni autobus mogący odwieźć naszego bohatera do domu uciekł, a następny będzie dopiero po weekendzie i Malmo musi przenocować w domu swego kontrahenta już bardzo pachnie schematem opowieści grozy. I faktycznie rozpoczyna się dramatyczna opowieść, ale w zupełnie innym stylu niż można byłoby oczekiwać. Autor postanawia bowiem pobawić się schematem i funduje nam opowieść obyczajową, w której role szaleńców, psychopatów z jednej strony i normalnych, przykładnych obywateli z drugiej, zostają obsadzone w zaskakujący sposób. Nasz bohater znajduje się pomiędzy przysłowiowym młotem i kowadłem. Niedoszły pisarz odnajduje bowiem w miasteczku natchnienie do pisania oraz bratnią duszę, ale wpada także w poważne tarapaty związane z brakiem możliwości dostosowania się do reguł panujących w małej, zamkniętej społeczności.
Wydaje się, że autor komiksu stąpa po bardzo cienkiej linii, oddzielającej tanie epatowanie przemocą i makabrą od wartościowego i dającego do myślenia przekazu. Moim zdaniem jednak, choć czasami jest naprawdę bardzo blisko, to jednak nie przekracza tej granicy i pozostaje w obszarze interesującej krytyki społecznej wykorzystującej jedynie elementy drastyczne do zwrócenia uwagi na bardzo istotne kwestie. Oczywiście pasja kolekcjonera, który kupuje od głównego bohatera koty, jest bardzo dwuznaczna. Obserwując kolejne przedmioty z jego kolekcji czytelnik może zadać sobie pytanie, czemu to ma służyć. Po co ktoś zajmuje się zbieraniem takich rzeczy? Czy potrzebne jest pisanie i opowiadanie o nich? Czy nie przyczynia się to do tworzenia kultu brutalnych morderców? Przecież ktoś niezbyt zrównoważony może to odebrać jako zachętę do… różnych rzeczy.
W tej opowieści jednak, szczegółowa charakterystyka ekscentrycznych zainteresowań pełni niezwykle istotną funkcję. Pozwala mianowicie autorowi skontrastować – mimo wszystko –niegroźną dla społeczeństwa pasję, ze znacznie bardziej kontrowersyjnymi, ale jednak powszechnie akceptowanymi zainteresowaniami zwykłych i uznawanych za jak najbardziej normalnych obywateli. Różnica polega jednak na tym, że to właśnie oni stanowią większość decydującą, co jest normalne, a co nie. Co więcej, zestawienie tych dwóch skrajności stanowi pretekst do pokazania dramatu jednostki próbującej jakoś odnaleźć się w tej sytuacji. Jak na dłoni widać tu, że bardzo niewiele potrzeba, by zostać uznanym przez innych za niebezpiecznego odmieńca i stać się kozłem ofiarnym.
Równie zaskakująca jest graficzna warstwa komiksu. Rysunki są bardzo proste, niemal schematyczne. Autor lubi stosować malutkie kadry, które nadają tej narracji nieco filmowy charakter. Z uwagi na bardzo uproszczoną kreskę, mimo małego rozmiaru kadrów, wszystko jest bardzo czytelne i przejrzyste. Rysunki mają w sobie coś z uproszczonych ikon stosowanych w grafice komputerowej. Całość doskonale uzupełniają nieco przytłumione kolory.
„Murderabialia” to bardzo wciągająca opowieść, stawiająca istotne pytania o granice ekscentryzmu, reguły konformizmu, siłę kontroli społecznej oraz szanse jednostki na przeciwstawienie się grupie. Autorowi od samego początku udaje się przykuć uwagę czytelnika, choć osiąga to trochę go oszukując. Zapowiada bowiem opowieść grozy, a ostatecznie funduje odbiorcom dramat obyczajowy. Choć z drugiej strony można powiedzieć, że perypetie Malmo Rodrigueza w małej społeczności mimo wszystko mają w sobie coś przerażającego. Jeśli bowiem uświadomimy sobie, jacy ludzie mogą uchodzić (i często uchodzą) za przykładnych, zwyczajnych obywateli, to faktycznie mogą przejść nas ciarki. Z drugiej strony zaś niezmiennie przygnębiający jest fakt, że osoby o ekscentrycznych, nietypowych i niezrozumiałych dla większości zainteresowaniach bardzo często mogą być (i zazwyczaj są) obiektem drwin i ataków. Fani komiksów, szczególnie ci nieco starsi, na pewno wiedzą coś na ten temat.
