„Fight Club 2” to komiksowa kontynuacja powieści Chucka Palahniuka z 1996 roku. Niemal półtora roku po rozpoczęciu publikacji komiksu w odcinkach (pierwszy z dziesięciu zeszytów ukazał się na naszym rynku w lipcu 2015 roku), wydawnictwo Niebieska Studnia oddaje w nasze ręce wydanie zbiorcze tej opowieści.
Toksyczny trójkąt
[Chuck Palahniuk, Cameron Stewart „Fight Club #2 (wyd. zbiorcze)” - recenzja]
„Fight Club 2” to komiksowa kontynuacja powieści Chucka Palahniuka z 1996 roku. Niemal półtora roku po rozpoczęciu publikacji komiksu w odcinkach (pierwszy z dziesięciu zeszytów ukazał się na naszym rynku w lipcu 2015 roku), wydawnictwo Niebieska Studnia oddaje w nasze ręce wydanie zbiorcze tej opowieści.
Chuck Palahniuk, Cameron Stewart
‹Fight Club #2 (wyd. zbiorcze)›
Historia przedstawiona w „Fight Club 2” zaczyna się dziesięć lat po zdarzeniach opisanych w książce. Sebastian – bo takie imię scenarzysta nadał bezimiennemu bohaterowi „Fight Clubu” – wiedzie sobie spokojne życie u boku Marli Singer, która w międzyczasie została jego żoną i urodziła mu syna. Mieszkają sobie spokojnie na przedmieściach, jednak za fasadą codziennego życia nieustannie czają się dawne demony. Sebastian po opuszczeniu szpitala psychiatrycznego, do którego trafił w następstwie zdarzeń opisanych w książce, jest przekonany, że pozbył się już definitywnie wyimaginowanego, diabolicznego towarzysza. Zażywane codziennie lekarstwa skutecznie go otępiają i blokują drogę do tego świata Tylerowi Durdenowi. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Otóż niezupełnie. Nieco sztampowa stabilizacja niezbyt bowiem podobała się Marli. Brakowało jej szalonego mężczyzny, w jakim się zakochała. Tęskniła za buntownikiem, który powołał do życia kluby walki i stworzył zastępy kosmicznych małp realizujących Operację Masakra. Postanowiła zatem odzyskać mężczyznę, który miał swych wyznawców w niemal całych Stanach Zjednoczonych. Zdesperowana kobieta zaczęła zamieniać tabletki zażywane przez męża na zwykłą aspirynę, by obudzić w nim znów mężczyznę, w którym zakochała się dziesięć lat wcześniej. I Tyler rzeczywiście powrócił. I to z przytupem.
Oto bowiem w domu Sebastiana i Marli wybucha pożar, w którym ginie ich dziecko. Okazuje się jednak, że ta tragedia jest jednak pełna niejasności. Ogień bowiem powstał w rezultacie podpalenia, na miejscu odnaleziono ślady saletry domowej roboty a znalezione w zgliszczach budynku ciało nie jest ciałem ich syna. W takich właśnie okolicznościach Sebastian dowiaduje się, że Tyler Durden powrócił. To właśnie mroczne alter ego naszego bohatera stoi za pożarem i porwaniem ich dziecka. Teraz nie pozostaje mu zatem nic innego, jak podjąć próbę wytropienia i odzyskania syna. Tak rozpoczyna się historia o wyimaginowanym „przyjacielu”, który nie chce odejść.
Trzeba przyznać, że Chuck Palahniuk snuje swoją opowieść w sposób niezwykle trudny do jednoznacznej interpretacji. Początek tej historii zapowiada realistyczną opowieść sensacyjną, która ma być przede wszystkim nastawiona na dynamiczną akcję. Jednak stopniowo scenarzysta wprowadza do swojej narracji elementy, które zaburzają ten schemat. Na planszach komiksu pojawia się na przykład sam Palahniuk, który bądź to kontaktuje się z Tylerem, bądź to rozmawia z Marlą, nie przerywając przy tym snucia opowieści o perypetiach Sebastiana oraz… konwersacji z uczestnikami prowadzonego przez siebie „Klupu Pisacza”. Co więcej, wprowadza on do historii elementy surrealizmu i groteski. Na przykład, zakrojona na szeroką skalę działalność organizacji Tylera „Rize or Die”, czy też akcja podjęta przez Marlę i jej znajomych z grupy wsparcia osób chorych na progerię są elementami, które dodatkowo kwestionują konwencję opowieści realistycznej. Jakby tego było mało scenarzysta nieustannie zwodzi czytelnika opisując sposób, w jaki Sebastian próbuje odzyskać swojego syna. Momentami trudno jest nadążyć za tymi nagłymi zmianami tożsamości bohatera oraz zrozumieć, jakim cudem osoby z którymi się styka raz widzą w nim swojego guru – Tylera Durdena a raz Sebastiana, który jest dla nich przecież zupełnie anonimowym mężczyzną. Te elementy, które początkowo wydawały się tylko pomysłowymi ornamentami, stopniowo stają esencją tej opowieści. W tym przypadku jednak odbywa się to ze szkodą dla samej historii. Co nie zmienia jednak faktu, że ta postmodernistyczna gra z odbiorcą, kwestionowanie założeń fabularnych opowieści, nieustanne odnoszenie się do komentarzy odbiorców również może stanowić przedmiot interesujących analiz.
Bardziej jednoznacznie „Fight Club 2” prezentuje się pod względem graficznym. Cartoonowe rysunki Camerona Stewarta doskonale pasują do tej historii. Bardzo sugestywne są twarze bohaterów, które mówią nieraz więcej niż wypowiadane przez nich i przez narratora słowa (co ciekawe, te twarze często wyrażają zresztą coś zupełnie innego niż opisujące je słowa). Interesująco wypadły też pomysły, by na niektórych planszach „porozrzucać” dodatkowe elementy odnoszące się do treści – np. pigułki zażywane przez Sebastiana albo kojarzące się trochę z „American Beauty” płatki róż z bukietu, który Sebastian miał wręczyć Marli. Realistycznie rysowane pigułki i płatki róży wyglądają tak, jakby rzeczywiście leżały na stronach komiksu. Całkowicie bądź częściowo zasłaniają twarze bohaterów, sprawiając, że podczas lektury czytelnik ma ochotę odsunąć je na bok i zobaczyć, co się za nimi kryje. Doskonałym uzupełnieniem komiksu są świetne akwarelowe okładki poszczególnych zeszytów autorstwa Davida Macka.
„Fight Club 2” bez wątpienia był ostatnio jednym z najbardziej wyczekiwanych komiksów. Elektryzująca miłosników twórczości Palahniuka (oraz fanów tylko tej jednej jego opowieści) informacja, że kontynuacja „Fight Clubu” powstanie w wersji komiksowej rozpaliła wyobraźnię, ale też ożywiła obawy. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, stworzenie kontynuacji tej historii na pewno nie należało do łatwych zadań, a poza tym Palahniuk nigdy wcześniej nie napisał scenariusza d komiksu. O ile jednak początkowe zeszyty pozwalały z optymizmem śledzić rozwój tej historii, o tyle z czasem narastała konsternacja. Coraz trudniej było bowiem zrozumieć tę opowieść i wtłoczyć ją w jakieś ramy interpretacyjne. Podczas lektury coraz częściej pojawiały się pytania, czy Palahniuk prowadzi ze swoimi czytelnikami jakąś wyrafinowaną grę, czy po prostu sobie z nich drwi. Czy konsekwentnie rozwija starannie zaplanowaną narrację, czy może kompletnie nie ma pojęcia, jak zakończyć tę historię. I trzeba przyznać, że obie te interpretacje mogą być z powodzeniem obronione.
Do zalet tej opowieści na pewno trzeba zaliczyć interesujący sposób ukazania relacji Sebastian-Marla-Tyler. Emocjonalne napięcie w tym trójkącie nieustannie narasta prowadząc do wielu intrygujących sytuacji. Przekonująco wypada też krytyka społeczna, na którą pozwala sobie Palahniuk. Mamy tu ostrą satyrę na amerykańskie społeczeństwo, które być może trwa jeszcze tylko dzięki farmaceutykom i grupom wsparcia. Nie sposób też nie docenić ironicznych komentarzy kierowanych pod adresem małżeństwa, czyli kluczowej dla naszego społeczeństwa instytucji, która tu ukazana jest jako coś, co niszczy wszelkie uczucia (no może poza uczuciem wzajemnej nienawiści). Wadą natomiast jest to, że komiks nie sprawdza się jako spójna i wciągająca historia. Za dużo tu dygresji, metakomentarzy, nie zawsze zrozumiałego łamania czwartej ściany, kwestionowania konwencji i prób mieszania ze sobą różnych gatunków. Od pewnego momentu ta gra z czytelnikiem staje się chyba celem samym w sobie, spychając na drugi samą opowieść o zmaganiach Sebastiana i Marli z Tylerem. Tak, czy inaczej wszyscy fani książki i filmu na pewno sami zechcą przekonać się, czy „Fight Club 2” jest udanym sequelem, czy też tylko nie do końca przemyślaną próbą odcinania kuponów od tych kultowych dzieł.
