Roland Deschain i młody Jake Chambers wspólnie przemierzają niebezpieczne podziemia wytrwale tropiąc Człowieka w Czerni. Nad chłopcem, podobnie jak nad innymi dotychczasowymi towarzyszami rewolwerowca, wisi jednak fatum.
Faceci w czerni
[Laurence Campbell, Peter David, Robin Furth „Mroczna wieża #10: Człowiek w czerni” - recenzja]
Roland Deschain i młody Jake Chambers wspólnie przemierzają niebezpieczne podziemia wytrwale tropiąc Człowieka w Czerni. Nad chłopcem, podobnie jak nad innymi dotychczasowymi towarzyszami rewolwerowca, wisi jednak fatum.
Laurence Campbell, Peter David, Robin Furth
‹Mroczna wieża #10: Człowiek w czerni›
Drugi cykl komiksowej adaptacji „Mrocznej Wieży” Stephena Kinga, zatytułowany „Rewolwerowiec” obejmuje zdarzenia, jakie rozegrały się po upadku Gilead. Jak pamiętamy, główny bohater – Roland Deschain – został boleśnie doświadczony przez los. Nie żyją jego przyjaciele, rodzice oraz ukochana. Duchy zmarłych nawiedzają go coraz częściej a żywi bardzo szybko przenoszą się na tamten świat, krótko po zawarciu z nim znajomości. Mając świeżo w pamięci zagładę rodzinnego miasta, rewolwerowiec powrócił jednak, by jeszcze raz spojrzeć na ruiny Gilead („Początek podróży”), przeżył koszmar w Elurii („Siostrzyczki z Elurii”), zgotował rzeź mieszkańcom miasteczka Tull („Bitwa o Tull”) i spotkał Jake’a Chambersa, młodego chłopca, który zdaje się pochodzić z innego świata („Przydrożny zajazd”). Podróż rewolwerowca zdaje się nie mieć końca.
W zasadzie całą fabułę tego tomu można byłoby streścić w jednym zdaniu. Roland i Jake wspólnie podążają śladem Człowieka w Czerni. Przy okazji zaś trafiają do jakiejś opuszczonej stacji metra, odnajdują starą drezynę, którą wspólnie przemierzają mroczne tunele, stawiają czoło krwiożerczym Powolnym Mutantom i wreszcie przeprawiają się przez zawieszony nad otchłanną czeluścią most, który okres świetności ma już dawno za sobą. Po drugiej stronie czeka na nich Człowiek w Czerni, lecz czy uda im się dotrzeć do miejsca spotkania? Albo raczej – czy młodemu towarzyszowi Rolanda dane będzie przeżyć dostatecznie długo, by się o tym przekonać? Znając losy innych przyjaciół rewolwerowca należy raczej w to wątpić. Gdyby jednak tylko o tę niekończącą się podróż dwójki bohaterów chodziło, to w gruncie rzeczy nie byłoby o czym mówić. Historia – po czterech tomach, w których widzieliśmy wcześniejsze etapy tej podróży – byłaby po prostu nużąca. Tu jednak nie sama wyprawa jest najważniejsza.
Peter David we współpracy ze znającą na wylot Kingowski Świat Pośredni Robin Furth po raz kolejny stworzył jednak interesujący scenariusz, który oferuje możliwość doszukiwania się ukrytych znaczeń. Tym razem można wskazać dwa główne motywy tej opowieści. Po pierwsze, kluczowe znaczenie ma narastające napięcie w relacji pomiędzy rewolwerowcem i jego towarzyszem. Jake staje się coraz bardziej podejrzliwy i zaczyna wątpić w szczerość Rolanda. Stopniowo zdaje sobie sprawę, że decydując się wspólną wyprawę podpisał na siebie wyrok śmierci. A przecież mógł zawrócić – Roland zostawił mu wybór. Choć, czy rzeczywiście ten wybór istniał? Po drugie, mamy tu do czynienia – wreszcie – z kulminacją pościgu za Człowiekiem w Czerni. To spotkanie nie przebiega jednak tak, jak wyobrażał to sobie Roland. Dość powiedzieć, że w trakcie rozmowy odwieczny wróg bohatera roztacza przed nim oszałamiającą i zaskakującą wizję Mrocznej Wieży, sprawiając jednocześnie, że to, co zapowiadało się na epicki finał długiego pościgu, staje się zaledwie wstępem do dalszej wyprawy. To właśnie dzięki dobremu rozegraniu tych dwóch wątków, dziesiąty tom serii pozostaje atrakcyjny, choć fabularnie powiela schemat poprzednich odsłon opowieści.
Pod względem graficznym mamy tu do czynienia z kolejną wariacją na temat mrocznej stylistyki Jae’a Lee, który pracował nad pierwszym cyklem serii i - chcąc nie chcąc - trwale zdefiniował rzeczywistość Świata Pośredniego. Tym razem za piórko chwycił Alex Maleev. Przypomnijmy tylko, że jest to już piąty rysownik zatrudniony do pracy nad drugim cyklem tej serii. Wcześniej swoje interpretacje tej mrocznej opowieści przedstawili już: Sean Phillips („Początek podróży”), Luke Ross („Siostrzyczki z Elurii”), Michael Lark („Bitwa o Tull”) oraz Laurence Campbell („Przydrożny zajazd”). Muszę przyznać, że wraz z lekturą kolejnych tomów coraz bardziej podoba mi się taki sposób tworzenia opowieści o podróży rewolwerowca. Oglądając rezultaty pracy kolejnych rysowników można bowiem analizować, w jaki sposób próbują oni wczuć się w mroczną stylistykę narzuconą przez pierwszego rysownika tej serii, nie tracą przy tym własnej wyjątkowości. Odnajdywanie różnic w sposobie rysowania wynikających z niepowtarzalności ich stylów oraz dostrzeganie podobieństw, które są z kolei efektem konieczności dopasowania się do pewnej konwencji, daje sporą satysfakcję podczas lektury. Alex Maleev stosuje bardziej wyrazistą i zdecydowaną kreskę, niż jego poprzednicy. W jego rysunkach mniej jest subtelnego cieniowania, a zdecydowanie więcej grubych kresek nadających rysunkom bardziej surowy charakter. Jednak także i on zanurza bohaterów w litrach tuszu, uwypuklając mroczny charakter opowieści, której znaczna część rozgrywa się w podziemiach. Mówiąc o graficznej stronie komiksu trzeba przypomnieć, że na posterunku pozostaje Richard Isanove, który od pierwszego tomu serii dba o odpowiednią kolorystykę.
Na końcu komiksu standardowo znalazło się miejsce na garść dodatków. Mamy tu zatem okładki poszczególnych zeszytów wykonane przez Maleeva oraz Isanove’a, przykładową planszę w dwóch wersjach (wstępny szkic i wersja ostateczna w tuszu) oraz zapowiedź kolejnego tomu. Warto zasygnalizować, że będzie to już ostatni tom cyklu „Rewolwerowiec”, po którym czekają na nas emocje związane z „Powołaniem Trójki”. Emocje tym większe, że – jak już wspominałem w poprzedniej recenzji – dwa pierwsze tomy tego cyklu rysował Piotr Kowalski. Na marginesie warto odnotować, że sam King w przedmowie do nowego wydania pierwszego tomu „Mrocznej Wieży” podkreśla, że właśnie od tego tomu opowieść odnajduje właściwy ton. Mówiąc o dodatkach warto również zwrócić uwagę na „Wprowadzenie” napisane przez Robin Furth. Zwraca ona uwagę na swoistość komiksowego uniwersum Mrocznej Wieży, które nie jest tożsame z tym wykreowanym na kartach powieści przez Stephena Kinga.
Podsumowując należy stwierdzić, że opowieść o rewolwerowcu – mimo pewnej jednostajności – po raz kolejny okazuje się zaskakująco intrygująca. Jest to możliwe głównie dzięki temu, że twórcy umiejętnie przenoszą środek ciężkości swojej opowieści na warstwę psychologiczną i interakcyjną. Relacje pomiędzy bohaterami – Rolandem, Jake’em i Człowiekiem w Czerni okazują się być główną siłą i motorem napędowym tej opowieści. Główny czarny charakter serii, zdradziecki czarownik, któremu rewolwerowiec poprzysiągł zemstę, za pomocą kilku słów ukazuje całą sytuację w zupełnie innym świetle, sprawiając, że już nie jest takie oczywiste, kto tu jest tym złym i kto ma sumieniu więcej ludzkich istnień. Dobro i zło stają się względne jak nigdy dotąd. Można nawet zacząć się zastanawiać, kto jest tutaj tym tytułowym Człowiekiem w Czerni.
