Czy możliwe jest czytanie z zapartym tchem komiksu, którego akcja rozgrywa się w Gotham City, a w którym Batman jest jedynie postacią drugo-, jeśli nawet nie trzecioplanową? O którym często się wspomina, ale którego widać zaledwie kilka razy na ponad dwustu stronach? Oczywiście, że tak. Pod warunkiem, że sięgniecie po pierwszy (z czterech) zbiorczy tom „Gotham Central”.
Gotham Central Blues
[Ed Brubaker, Michael Lark, Greg Rucka „Gotham Central #1: Na służbie” - recenzja]
Czy możliwe jest czytanie z zapartym tchem komiksu, którego akcja rozgrywa się w Gotham City, a w którym Batman jest jedynie postacią drugo-, jeśli nawet nie trzecioplanową? O którym często się wspomina, ale którego widać zaledwie kilka razy na ponad dwustu stronach? Oczywiście, że tak. Pod warunkiem, że sięgniecie po pierwszy (z czterech) zbiorczy tom „Gotham Central”.
Ed Brubaker, Michael Lark, Greg Rucka
‹Gotham Central #1: Na służbie›
W latach 80. ubiegłego wieku niemałą popularnością cieszył się, także w Polsce, amerykański serial kryminalny „Posterunek przy Hill Street” (w oryginale „Hill Street Blues”). Pokazywał on – bez szczególnych fajerwerków, czyli typowych dla współczesnego kina sensacyjnego pościgów i strzelanin – codzienną, bardzo żmudną i zwykle mało widowiskową pracę policji. Dla jego twórców istotne były także wątki obyczajowe związane z życiem osobistym funkcjonariuszy, dla których tytułowy komisariat nierzadko stawał się „drugim domem”. Podczas lektury „Gotham Central” można odnieść niemal dokładnie takie samo wrażenie. Wszak punktem centralnym, wręcz osią fabuły jest główny posterunek miasta. Na jego korytarzach krzyżują się drogi detektywów i tragiczne ludzkie losy. Jedyną różnicą w porównaniu ze wspomnianą produkcją telewizyjną zza Oceanu jest to, że w Gotham poluje się nie tylko na zwykłych rzezimieszków – morderców, złodziei czy handlarzy narkotyków – ale przede wszystkim na przebiegłych i okrutnych superłotrów. I że od czasu do czasu z pomocą policjantom przybywa Człowiek-Nietoperz.
Batman jest tu jednak postacią drugo-, a nawet trzecioplanową. Podobnie zresztą jak osławiony komisarz Jim Gordon, teraz już emerytowany gliniarz, który zresztą w jednej z opowieści za swoje zasługi dla miasta otrzymuje doktorat honoris causa miejscowego uniwersytetu. To on stworzył przed laty WPP, czyli Wydział Poważnych Przestępstw, to jest komórkę ścigającą najgroźniejszych superzłoczyńców (pokroju Jokera czy Two-Face’a). To on starannie dobierał do niego każdego funkcjonariusza; chciał, aby pracowali w nim tylko najlepsi – inteligentni i nieprzekupni. Naznaczenie przez Gordona otwierało drogę do dalszej kariery, ale również, nie ma co ukrywać, wzbudzało niechęć i zazdrość mundurowych z innych wydziałów. Pomysł „Gotham Central” narodził się w głowach dwóch cenionych scenarzystów: Eda Brubakera („
Człowiek, który się śmieje”, „
Fatale”, „Na tropie Catwoman”) oraz Grega Rucki („Za Królową i Ojczyznę”, „
Spider-Man. Splątana sieć”, „
Whiteout. Zamieć”, „
Lazarus”); zilustrował go zaś Michael Lark (dotąd znany w naszym kraju głównie z „
Lazarusa”).
Seria wystartowała w grudniu 2002 roku; ukazało się w niej w sumie czterdzieści zeszytów, które następnie zebrano w czterech wydaniach zbiorczych. Pierwsze z nich – „Na służbie” – właśnie trafiło do rąk polskich czytelników. Zamieszczono w nim trzy zamknięte, choć powiązane ze sobą opowieści; każda odpowiada oddzielnemu śledztwu. Scenariusz dwuczęściowej historii tytułowej Brubaker i Rucka napisali wspólnie; pewnie po to, by razem wejść w temat, wymyśleć postaci, nad którymi mieli pracować – już oddzielnie – w kolejnych miesiącach. Jest końcówka czerwca, początek lata, Gotham żyje porwaniem czternastoletniej Bonnie Lewis. Sprawą formalnie zajmuje się FBI, ale gdy dwóch funkcjonariuszy WPP dostaje cynk od informatora, gdzie ukrywają się kidnaperzy – grzechem byłoby nie sprawdzić tego i ewentualnie nie podjąć natychmiastowej próby ich zatrzymania i ocalenia dziecka. Marcus Driver i Charlie Fields udają się więc do obskurnego hoteliku, gdzie jednak zamiast na porywacza trafiają na psychopatycznego Mr. Freeze’a. W efekcie Charlie ginie (całkowicie zamrożony), a Marcus ma odmrożone dłonie. I tu rodzą się pytania: Dlaczego superzłoczyńca postanowił go nie zabijać? Czy chciał w ten sposób policji coś przekazać?
Jak to często w przypadku śmierci funkcjonariusza bywa, służby porządkowe przykładają teraz wszelkich starań, aby jak najszybciej dorwać zabójcę. Zaczyna się szeroko zakrojone śledztwo. Nikt nie ma wątpliwości, że Mr. Freeze objawił się, ponieważ wpadł na jakiś kolejny szalony pomysł. Z biegiem czasu – a czas odgrywa tutaj wielkie znaczenie – sfrustrowani policjanci dochodzą do wniosku, że najprawdopodobniej nie obędzie się bez pomocy Batmana. Ale, z drugiej strony, wzywanie go oznacza przyznanie się do własnej słabości. Druga historia to rozpisany na trzy części „Motyw” (autorstwa Eda Brubakera). Marcusowi Driverowi, który po śmierci Fieldsa nie chce iść na urlop, zostaje przydzielony nowy partner – to Romy Chandler. We dwójkę wracają do, przerwanej z powodu pościgu za Mr. Freeze’em, sprawy porwania Bonnie; jednocześnie muszą jednak rozejrzeć się za Firebugiem – piromanem, który, jak donosi „Gotham Gazzette”, po kilku tygodniach milczenia powrócił i ma zamiar zacząć na nowo siać terror.
Dla Drivera ważniejsze jest jednak pierwsze śledztwo, tym bardziej gdy dowiaduje się, że dwaj nastoletni chłopcy przypadkowo znaleźli ciało Bonnie. Sekcja zwłok nie pozostawia wątpliwości, że dziewczynka została zamordowana – i to, co w tym wszystkim najistotniejsze i najdziwniejsze, stało się to jeszcze zanim domniemany porywacz wysłał wiadomość do jej ojca z żądaniem okupu. Marcus i Romy chcą przede wszystkim zrozumieć, co kierowało mordercą, jaki miał motyw. Są pewni, że wtedy uda im się go dopaść. Nie są jednak w stanie przewidzieć, że idąc po nitce do kłębka, będą musieli zmierzyć się z kolejnym gothamskim superłotrem. Ostatnia historia – „Pół życia” (której scenariusz napisał Greg Rucka) – jest najdłuższa, składa się z aż pięciu rozdziałów. Jej główną bohaterką jest Latynoska Renee Montoya; razem ze swoim partnerem mają wyjaśnić sprawę kradzieży ekskluzywnych ciuchów, o którą podejrzewa się Catwoman.
Ale piękna Renee ma też inne problemy. Próbuje ją dopaść oskarżony o gwałt Marty Lipari, którego kiedyś aresztowała, a który dzięki korupcji w szeregach policji zdołał wyjść na wolność. Teraz domaga się od policjantki wysokiego zadośćuczynienia – śledzi ją, prowokuje, chce zniszczyć. Nic więc dziwnego, że kiedy policja znajduje go martwego, funkcjonariusze wydziału wewnętrznego podejrzewają Montoyę. Tym bardziej że krótko przed śmiercią Lipari upublicznił jej najgłębiej skrywaną osobistą tajemnicę. Wszystkie dowody wskazują na winę Renee. I chociaż kobieta domyśla się, kto może za tym stać i wrabiać ją w morderstwo – nie ma możliwości, by tego dowieść. Chyba że podejrzewana przez nią osoba popełni błąd. Albo z odsieczą przybędzie… Batman. W „Gotham Central” procent komiksu superbohaterskiego jest niewielki – Mr. Freeze, Firebug czy inni (nawet sam Mroczny Rycerz) pełnią tu raczej rolę służebną, podporządkowani są fabule typowej dla obyczajowego kryminału, w którym ważniejsze niż ganianie po dachach za „dziwolągami” są policyjne procedury. Dlatego akcja toczy się nieśpiesznie, a fabuła skupia na dialogach, rozmyślaniach, przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, by odszukać i przesłuchać świadków.
I nic w tym złego. Przecież wiele typowo superbohaterskich komiksów z Człowiekiem-Nietoperzem w roli głównej było de facto kryminałami. Wystarczy wspomnieć legendarne „
Długie Halloween” i powiązane z nim fabularnie „
Mroczne zwycięstwo”. Tyle że w nich nad całością dominowała postać Batmana, który w „Gotham Central” jest jedynie pomocnikiem i to wcale nie tak chętnie zapraszanym do współpracy przez funkcjonariuszy WPP. Nieco staromodnej narracji poddaje się także rysownik. Ilustracje Michaela Larka wyglądają tak, jakby powstały w latach 80. XX wieku (i to prowadzi do kolejnych skojarzeń z „Posterunkiem przy Hill Street”). W tamtym klimacie utrzymana jest kolorystyka (z przewagą sepii) i gra światłocieniem; wrażenie to pogłębia również fakt, że Lark rezygnuje z hiperrealistycznej kreski. Gdyby nie widoczne na biurkach policjantów monitory komputerów, niemal wszystko wyglądałoby tak, jak trzy dekady temu. I nie da się ukryć, że ma to swój urok. W każdym razie na kolejne tomy serii warto czekać.
