Liga Sprawiedliwości – na czele z Batmanem, Supermanem, Wonder Woman (ale także innymi superbohaterami) – niejednokrotnie w swej historii musiała mierzyć się ze zorganizowanymi grupami przestępczymi. Największe wyzwanie postawił jednak przed nią scenarzysta Geoff Johns, który w „Wiecznym źle” na głównych adwersarzy stróżów prawa i porządku w uniwersum DC Comics wybrał tajemniczy i bezlitosny Syndykat Zbrodni.
Młot na superłotrów
[David Finch, Richard Friend, Geoff Johns „Wieczne zło” - recenzja]
Liga Sprawiedliwości – na czele z Batmanem, Supermanem, Wonder Woman (ale także innymi superbohaterami) – niejednokrotnie w swej historii musiała mierzyć się ze zorganizowanymi grupami przestępczymi. Największe wyzwanie postawił jednak przed nią scenarzysta Geoff Johns, który w „Wiecznym źle” na głównych adwersarzy stróżów prawa i porządku w uniwersum DC Comics wybrał tajemniczy i bezlitosny Syndykat Zbrodni.
David Finch, Richard Friend, Geoff Johns
‹Wieczne zło›
Kiedy ma się takich obrońców, jak Batman, Superman czy Wonder Woman, można spać spokojnie. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że gdy na ulicach Gotham, Metropolis bądź wyspie Themiscyrze pojawi się ktoś zagrażający bezpieczeństwu ich mieszkańców, szybko zostanie zlokalizowany i zneutralizowany. Tym bardziej że wspomniana trójka może liczyć na wsparcie innych superbohaterów skupionych w Lidze Sprawiedliwości. Pewność siebie bywa jednak czasami zgubna, a rozdęte ego może prowadzić do groźnych konfliktów także w gronie osób, których byt i skuteczność w działaniu zależą nade wszystko od wzajemnej lojalności. Słowem: nawet Liga Sprawiedliwości może zostać pokonana, jeśli przeciwko niej wystąpi równie zdeterminowana grupa superzłoczyńców. Z takiego właśnie założenia wyszedł amerykański scenarzysta Geoff Johns (znany z wydanego przez Egmont w tym roku kapitalnego albumu „
Batman. Ziemia Jeden”), który do spółki z kanadyjskim rysownikiem Davidem Finchem („New Avengers”, „Amerykańska Liga Sprawiedliwości” oraz dwa pierwsze zbiorcze tomy cyklu „
Batman. Mroczny Rycerz”) stworzył ekscytującą miniserię „Wieczne zło”.
Została ona rozpisana na siedem zeszytów, które ukazywały się od listopada 2013 do lipca 2014 roku, by następnie – po trzech miesiącach od zakończenia publikacji pojedynczych rozdziałów – pojawić się w formie jednego woluminu w twardej obwolucie. I w takiej też formie w ramach „Nowego DC Comics!” opublikował tę historię Egmont. Członkowie Ligi Sprawiedliwości pochłonięci są własnymi sprawami – do tego stopnia, że nie dostrzegają zagrożenia, które nadciąga wielkimi krokami. Nie dostrzega go zresztą także genialny Lex Luthor, skupiony głównie na rozbudowie swego naukowo-badawczego imperium. Szykuje się właśnie do kolejnego wrogiego przejęcia; tym razem ofiarą jego zachłanności ma paść rodzinna firma Kord Industries. Luthor nie tylko grozi jej właścicielowi śmiercią, ale roztacza przed nim również przerażający obraz represji, jakim zostaną poddani jego najbliżsi, kiedy już go zabraknie. Czy byłby w stanie rzeczywiście spełnić swoje groźby, nie jest dane nam sprawdzić, ponieważ w tym samym momencie ma miejsce wydarzenie, które zmienia losy całego komiksowego uniwersum. W ciemnościach pogrążają się Metropolis, Gotham i Central City, awarii ulegają systemy zasilania, milkną środki służące do komunikowania się.
A to dopiero początek nieszczęść! Z największych więzień w całym kraju zostają bowiem wypuszczeni na wolność najgroźniejsi przestępcy. Kto za tym wszystkim stoi? Superman, Batman, Wonder Woman, Green Lantern i inni. Nieprawdopodobne? A jednak! Z jedną tylko różnicą – chodzi o negatywne, mroczne odbicia słynnych superbohaterów, symbolizowane przez – odpowiednio – Ultramana, Owlmana, Superwoman i Power Ringa (plus jeszcze kilka nie mniej odrażających postaci). Tworzą oni bezwzględny Syndykat Zbrodni, który przenika z równoległego świata, by zaprowadzić swoje okrutne porządki. Korzystając z efektu zaskoczenia i pomocy podporządkowanych im miejscowych kanalii, w ekspresowym tempie rozprawiają się z Ligą Sprawiedliwości; wielu superbohaterów trafia nawet do ich niewoli. Można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z wzorcowo przeprowadzonym zamachem stanu. Ale tylko do czasu. Okazuje się bowiem, że Batmanowi udało się umknąć mieczowi niesprawiedliwości. Że u jego boku staje także Catwoman. I – co najważniejsze – dysponujący nie mniej zaawansowaną technologią niż Człowiek-Nietoperz Lex Luthor.
Konstruując fabułę „Wiecznego zła”, Geoff Johns – wzorem postmodernistów – sięgnął po przeróżne inspiracje. W koncepcji nowego porządku zaprowadzanego na Ziemi przez Syndykat Zbrodni odnaleźć można wpływy radykalnego darwinizmu społecznego (z selekcją naturalną na czele) czy wręcz eugeniki. Pojawia się też wątek żywcem przeniesiony ze słynnej powieści Mary Shelley „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” (1818) – i to w takim kontekście, jaki obmyśliła sobie przed dwoma wiekami angielska pisarka i poetka. Poza tym na planszach „Wiecznego zła” przewija się wiele innych postaci z uniwersum DC Comics; nie brakuje przy tym odniesień do motywów pojawiających się w innych seriach komiksowych autorstwa Geoffa Johnsa, jak chociażby „Liga Sprawiedliwości”, „Amerykańska Liga Sprawiedliwości”, „Superman” czy „Shazam!” (wszystkie, choć jeszcze nie w całości, obecne są na polskim rynku). Ich wyłapywanie przynosi sporą frajdę, ale nawet bez znajomości innych dzieł Amerykanina fabuła „Wiecznego zła” jest czytelna na tyle, by sprawić dużą satysfakcję. Głównie za sprawą ewolucji postaci Leksa Luthora, który w finale jawi się jako zupełnie inna postać niż w sekwencjach otwierających opowieść.
Luthor jest do tego stopnia wyeksponowany przez Johnsa, że śmiało można uznać go za bohatera pierwszoplanowego; spycha nieco w cień nawet samego Batmana i przywódcę Syndykatu Zbrodni, czyli demonicznego Ultramana. Co jednak najważniejsze, komiks wcale na tym nie traci. Bo że Lex jest w stanie unieść na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za atrakcyjność intrygi, udowadniają chociażby wydane w ostatnich miesiącach w Polsce albumy „
Czerwony syn” (2003) Marka Millara oraz „Luthor” (2005) Briana Azzarello (by wspomnieć jedynie scenarzystów). Równie wysoki poziom co fabuła prezentują również rysunki Davida Fincha. Wyłaniający się z nich świat poraża grozą; spowity w mroku (wszak brakuje światła), z którego co rusz wyłaniają się wyjątkowo nieprzyjemne facjaty bohaterów (przodują tu przede wszystkim Ultraman i Obiekt B-Zero, choć i innym patrzy z oczu niezbyt przyjaźnie) – może dosłownie przyprawić o gęsią skórkę. Zasadniczą część komiksu uzupełnia jeszcze pokaźna galeria okładek poszczególnych zeszytów (z różnymi wariantami) – i one także robią niemałe wrażenie. Brrrr! Strach zmrużyć oczy po takiej lekturze.
