W zasadzie to recenzja „Świetlistej Brygady” mogłaby wylądować w rubryce „Historia w obrazkach”. Mogłaby? Na pewno? Czemu nie, przecież akcja toczy się w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Na dodatek obserwujemy zmagania żołnierzy amerykańskich z niemieckimi na terenie wyzwalanej spod hitlerowskiej okupacji Belgii. Jest tylko jedno „ale”. Wojna to kostium, który skrywa klasyczny horror w stylu… „Lucyfera”.
Superbohaterowie z Nieba rodem
[Peter Snejbjerg, Peter J. Tomasi „Świetlista Brygada” - recenzja]
W zasadzie to recenzja „Świetlistej Brygady” mogłaby wylądować w rubryce „Historia w obrazkach”. Mogłaby? Na pewno? Czemu nie, przecież akcja toczy się w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Na dodatek obserwujemy zmagania żołnierzy amerykańskich z niemieckimi na terenie wyzwalanej spod hitlerowskiej okupacji Belgii. Jest tylko jedno „ale”. Wojna to kostium, który skrywa klasyczny horror w stylu… „Lucyfera”.
Peter Snejbjerg, Peter J. Tomasi
‹Świetlista Brygada›
W kinematografii to norma od lat – rozgrywające się w czasach drugiej wojny światowej horrory z demonicznymi SS-manami w tle (znacznie rzadziej tę rolę odgrywają żołnierze Wehrmachtu), którzy pragną zawładnąć światem, wykorzystując do tego celu siły nieczyste. Ta moda z czasem przeniknęła również do komiksów. Wystarczy przypomnieć opublikowane w Polsce już jakiś czas temu albumy „Obergeist: Droga do Ragnarok” (1999) czy – znany nad Wisłą tylko z pierwszego tomu – „
Jam jest Legion” (2003). Fabuła „Świetlistej Brygady” podąża w podobnym kierunku, choć nie mniej wyraziste są w niej wpływy takich serii, jak „
Lucyfer” (w większym) oraz „
Kaznodzieja” (w mniejszym stopniu). W tle mamy więc drugą wojnę światową, ale znacznie ważniejsza jest rozgrywająca się na pierwszym planie krwawa walka o panowanie nad światem pomiędzy siłami Dobra (czyli Niebem) i Zła (Piekłem). Noszone przez bohaterów komiksu mundury wrogich armii są jedynie kostiumem, służą – jak można mniemać – podkreśleniu antagonizmów i łatwiejszemu rozpoznaniu, kto po czyjej stronie służy.
Za fabułę dzieła odpowiada Amerykanin Peter J. Tomasi, specjalizujący się głównie w komiksach superbohaterskich (pracował między innymi przy historiach z uniwersum Batmana i Green Lanterna), rysunki natomiast są autorstwa duńskiego grafika Petera Snejbjerga, który dla odmiany ma spore doświadczenie w ilustrowaniu opowieści wojennych (vide przejmujący „
Drogi Billy”). Na kartach „Świetlistej Brygady” połączyli swoje specjalności i stworzyli nową jakość – zarówno w ramach superbohaterskiego horroru, jak i komiksu wojennego. Pierwotnie historia ta ukazała się w czterech częściach w latach 2004-2005, zbiorcze wydanie miało miejsce przed rokiem – i na nim oparł się polski wydawca, czyli Mucha Comics. Akcja rozgrywa się w grudniu 1944 roku; wojska nazistowskie wycofują się na obu frontach. Co prawda, na zachodnim podejmą jeszcze niebawem szaleńczą próbę kontrofensywy – w Ardenach – ale to będzie ich „łabędzi śpiew”. Losy III Rzeszy zostały przesądzone już wcześniej. Tym bardziej może dziwić fakt, że trafiają się jeszcze jednostki , które wykazują się szczególnym fanatyzmem i oddaniem idei. Na taką trafia amerykański oddział, w którym służy szeregowiec Chris Stavros.
Dla mieszkającego na co dzień w Nowym Jorku Stavrosa to fatalny moment w życiu. Dostał właśnie z ojczyzny hiobową wieść – jego żona zmarła w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym; na szczęście przeżył jego syn, którym do czasu powrotu Chrisa z wojny będzie opiekować się państwo. Powiedzieć, że jego szczęście obróciło się w gruzy – to mało. Na dodatek oddział Stavrosa zostaje wkrótce rozbity przez Niemców – część żołnierzy dostaje się do niewoli, część ucieka i skrywa się w pobliskim lesie. Tam są świadkami niecodziennego wydarzenia; najpierw widzą rozbłyski na niebie, a potem objawiają im się archaniołowie – Asbeel i Sariel – którzy toczą ze sobą śmiertelny pojedynek. Jak się okazuje, nie jest przypadkiem, że goście z Niebios pojawili się właśnie w tym momencie i w tym miejscu. Jednym z nich jest bowiem także dowódca amerykańskiego oddziału – Mark. To dawny rzymski centurion, który znalazł się na usługach Boga i od prawie dwóch tysięcy lat tropi Jego wrogów na Ziemi. Wojna ta toczy się pod całkowitą niewiedzę ludzi. Dlaczego więc teraz aniołowie postanowili się ujawnić? Ponieważ pojawiło się śmiertelne – zarówno dla Ziemi, jak i Nieba – zagrożenie.
To służący w armii niemieckiej pułkownik Zephon, ostatni Grigori, zbuntowany anioł, który wiedzie na bój Nefilim, innych wygnańców z Nieba. W mundurach esesmańskich chcą przejąć starożytny artefakt, dzięki któremu będą w stanie odzyskać dawną pozycję i tym samym strącić zdradzieckiego – z ich punktu widzenia – Boga z piedestału. Jedynym, który może im teraz stanąć na drodze jest Mark, ale pod warunkiem, że inni Amerykanie uwierzą mu i ruszą wraz z nim na samobójczą misję. Przecież to już koniec wojny! Wszyscy marzą tylko o tym, aby dotrwać bez uszczerbku na zdrowiu do ostatniego wystrzału i jak najszybciej wrócić do domu; na Chrisa Stavrosa czeka za Oceanem osierocony przez matkę syn. Dawny centurion staje przed ogromnym wyzwaniem – musi nie tylko powstrzymać zdeterminowanego i pałającego żądzą zemsty Zephona (i jego mordercze zastępy Nefilim), ale przede wszystkim przekonać do beznadziejnej walki garstkę ocalałych jeszcze własnych podkomendnych. Dla scenarzysty, który stara się – wbrew pozorom – unikać rozwiązań typu deus ex machina, to niezbyt komfortowy punkt wyjścia. A jednak Tomasi bardzo zgrabnie z tego „koziego rogu” się wydostaje i przez kolejnych kilkadziesiąt stron wiedzie nas ku ostatecznej rozgrywce, a potem kolejnych kilkadziesiąt przeznacza na przedstawienie Armagedonu.
Fabuła „Świetlistej Brygady” nie jest ani wielopłaszczyznowa (choć zdarzają się retrospekcje), ani szczególnie skomplikowana – wszystko w zasadzie obraca się wokół jednego wątku. Tym większa odpowiedzialność spoczęła na barkach rysownika. Snejbjerg musiał poradzić sobie z odpowiednim rozrysowaniem scen batalistycznych i bezpośredniej walki z Nefilim i ostatnim Grigori, które zajmują mniej więcej połowę objętości komiksu. Ale też trafiło na prawdziwego speca. Realistyczne rysunki Duńczyka urzekają więc dynamizmem. Widać w nich rozmach, prawdziwie filmowe podejście do kadrowania i – równie filmowy – montaż. Snejbjerg wie, kiedy zawiesić narrację, kiedy ją spowolnić, a kiedy zastosować nagły zwrot akcji – wszystko to oczywiście w porozumieniu ze scenarzystą. I wszystko po to, aby odpowiednio podnieść napięcie. Dzięki temu finał pojedynku Zła i Dobra nie tylko prezentuje się nadzwyczaj atrakcyjnie, ale na dodatek – choć przecież od początku zdajemy sobie sprawę, kto zwycięży – potrafi zaskoczyć. Komiks bardzo spodobał się – co zresztą podkreślono na obwolucie – i Garthowi Ennisowi, i doskonale znanemu wielbicielom literatury science fiction Harlanowi Ellisonowi. Najważniejsze, że bez poczucia dyskomfortu moralnego można się z ich wielce pochwalnym zdaniem zgodzić.
