Kolejny zbiorczy egmontowski album poświęcony Mrocznemu Rycerzowi zawiera trzy opowieści, które nieoficjalnie określane są mianem „Trylogii Demona”. Oficjalnie bowiem, poza głównymi bohaterami, czyli Batmanem, Ra’s Al-Ghulem i jego córką Talią, oraz podobnymi tytułami niewiele łączy te historie. Przynajmniej od strony fabularnej. Co nie zmienia faktu, że są one po prostu znakomitymi komiksami superbohatersko-sensacyjnymi.
Demon w trójpaku
[Mike W. Barr, Jerry Bingham, Norm Breyfogle, Tom Grindberg, Dennis O’Neil „Batman – Narodziny Demona” - recenzja]
Kolejny zbiorczy egmontowski album poświęcony Mrocznemu Rycerzowi zawiera trzy opowieści, które nieoficjalnie określane są mianem „Trylogii Demona”. Oficjalnie bowiem, poza głównymi bohaterami, czyli Batmanem, Ra’s Al-Ghulem i jego córką Talią, oraz podobnymi tytułami niewiele łączy te historie. Przynajmniej od strony fabularnej. Co nie zmienia faktu, że są one po prostu znakomitymi komiksami superbohatersko-sensacyjnymi.
Mike W. Barr, Jerry Bingham, Norm Breyfogle, Tom Grindberg, Dennis O’Neil
‹Batman – Narodziny Demona›
Ra’s Al-Ghul to jeden z najgroźniejszych wrogów Batmana. Ale jednocześnie jeden z nielicznych, z którego poglądami można – od biedy – sympatyzować. Który poza chęcią zawładnięcia światem ma też do spełnienia wyrazisty cel mogący przynieść korzyść całej planecie. Problem w tym, że jego osiągnięcie może przy okazji spowodować śmierć milionów niewinnych ludzi. A do tego Mroczny Rycerz nie ma prawa dopuścić. Dlatego tak często staje na drodze złoczyńcy. I dlatego łączą go z nim tak niejednoznaczne relacje. W serii o Człowieku-Nietoperzu Ra’s Al-Ghul zadebiutował w czerwcu 1971 roku (w albumie oznaczonym numerkiem 232) jako ojciec pięknej Talii. Od tamtej pory pojawiał się dość regularnie, aż wreszcie w 1987 roku powstał one-shot, którego był głównym – co najmniej na równi z Batmanem – bohaterem. Chodzi o album „Syn Demona”, którego autorami byli scenarzysta Mike W. Barr i rysownik Jerry Bingham. Cztery lata później ujrzała światło dzienne jego nieoficjalna kontynuacja, czyli „Narzeczona Demona” (zilustrowana przez Toma Grindberga), a po dwóch kolejnych – „Narodziny Demona”, pod którymi podpisali się zupełnie nowi twórcy: Dennis O’Neil (scenariusz) i Norm Breyfogle (rysunki). Wszystkie trzy historie zostały nie tak dawno opublikowane przez Egmont w jednym pokaźnym rozmiarów woluminie w ramach cyklu „DC Deluxe”.
Batmana nigdy dość! Każdy kolejny komiks z Mrocznym Rycerzem przyjmujemy więc z szerokim uśmiechem na twarzy. Zwłaszcza jeśli są to historie uznawane za klasyczne, które do tej pory nie miały polskiej edycji, jak było chociażby w przypadku wcześniej opublikowanych przez Muchę „
Długiego Halloween” (1997), „
Mrocznego zwycięstwa” (2000) oraz „
Legend Mrocznego Rycerza” (1992-2004). A tak jest właśnie w przypadku „Trylogii Demona”. Składające się na nią opowieści powstały na przestrzeni sześciu lat i nie były wydawane w formie zeszytowej, co dawało znacznie większe pole do popisu scenarzystom. Nie byli oni bowiem poddawani rygorom dostarczania raz w miesiącu kolejnego odcinka, który na dodatek od strony fabularnej musiał rządzić się swoimi prawami. Pierwszy album trafił na księgarskie półki w 1987 roku i wyszedł spod ręki Mike’a W. Barra, mającego już wtedy na koncie pracę zarówno dla Marvela, jak i DC Comics (notabene głównie nad historyjkami z Człowiekiem-Nietoperzem). Zilustrował go natomiast Jerry Bingham, dla którego „Syn Demona” do dzisiaj pozostaje najważniejszym osiągnięciem. A przynajmniej zapewniającym mu rozpoznawalność w środowisku.
„Syn Demona” to klasyczna historia sensacyjna z elementami science fiction, w której na plan pierwszy wyłania się wątek ekoterroryzmu. Ciekawe czy miało to jakiś związek ze wzmożoną w tamtym czasie działalność aktywistów z Greenpeace? Choć istotne są także zawiłości ówczesnej polityki. Zakłady chemiczne w Gotham City zostają opanowane przez świetnie zorganizowaną bandę. Przestępcy biorą zakładników, którzy mają im zapewnić w miarę bezpieczny odwrót ze skradzionymi śmiertelnie groźnymi chemikaliami. I pewnie udałoby im się to, gdyby nie Batman, który ryzykując własne życie, przynajmniej częściowo niszczy plany napastników. Kilku z nich dostaje się w ręce policji; wszyscy mają wytatuowany na skórze ten sam znak – „Q”. Prawdopodobnie pochodzący od imienia Qayin (Kain), za którym kryje się tajemniczy dyktator bliskowschodniej Goliacji, generał Yossid. Człowiek-Nietoperz, wspomagany przez Talię Al-Ghul, która przyszła mu z pomocą podczas walki w zakładzie chemicznym, rozpoczyna własne śledztwo, które wiedzie go (a raczej ich) najpierw do laboratorium doktora Harrisa Blaine’a, a następnie do… ojca Talii. Mroczny Rycerz ma bowiem pewne przesłanki świadczące o tym, że w całą sprawę może być zamieszany R’as Al-Ghul.
To dopiero początek rozgrywki, w którą Barr wpisał również jak najbardziej aktualne problemy polityczne nękające świat drugiej połowy lat 80. XX wieku. Oprócz ekoterroryzmu mamy więc także niestabilną sytuację na Bliskim Wschodzie i kruche porozumienie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, które stało się możliwe dopiero po objęciu władzy przez Michaiła Gorbaczowa. Wszystko może lec w gruzach, jeśli Batman i Talia popełnią choć jeden błąd. A o to nie jest trudno, gdy prócz więzi czysto zawodowych zaczyna rodzić się sympatia nieco innej natury. Tytuł album do czegoś w końcu zobowiązuje, choć po prawdzie trudno byłoby jednoznacznie orzec, kto jest owym „synem”, a kto „Demonem”. Choć w tym drugim przypadku wszystko wskazywałoby na Ra’s Al-Ghula (wszak jego imię tłumaczy się z języka arabskiego jako Głowa Demona), koncepcji tak naprawdę można mieć kilka i praktycznie każdą da się obronić. Graficznie mamy do czynienia z kreską typową dla lat 80., tak dobrze znaną z setek komiksów wydanych w Polsce przed ponad dwiema dekadami przez TM-Semic. Niewiele tu mroku, ale za to akcja, jak w dobrym filmie sensacyjnym, pędzi na złamanie karku. Bingham zaś doskonale radzi sobie w scenach pojedynków wręcz i strzelanin. Jego rysunki nasycone są dynamiką, a postaci wypadają bardzo wiarygodnie.
Scenariusz „Narzeczonej Demona” też jest autorstwa Barra. Można było zatem podejrzewać, że komiks ten będzie naturalnym rozwinięciem wątków przedstawionych w „Synu…”. A tak wcale nie jest, mimo że ponownie na plan pierwszy wysunięci zostają Ra’s Al-Ghul, Talia i Batman. Tym razem Talia blisko współpracuje z ojcem, choć ten zamierza zabić Mrocznego Rycerza (którego uparcie nazywa Detektywem, co – jak można mniemać – ma być oznaką szacunku dla inteligencji Bruce’a Wayne’a), bojąc się, że pokrzyżuje on jego kolejną misję. Ale zabić Batmana to zadanie dla największego twardziela. A taki jeszcze się nie narodził. Człowiek-Nietoperz zjawia się więc niebawem w tajnym laboratorium ekoterrorysty i po raz kolejny stara się pokrzyżować jego szalone plany. W tej części pojawia się niezwykle ciekawy wątek Jam Łazarza, które – będąc wymysłem godnym najlepszych alchemików (choć sam Ra’s Al-Ghul przekonuje, że to jednak czysta nauka) – mają zapewnić ich twórcy i jego najbliższym wieczną młodość, a nawet nieśmiertelność. Za stronę graficzną odpowiadał w „Narzeczonej…” Tom Grindberg (także specjalista od Supermana i Silver Surfera). Różnica jest widoczna. Grinberg, choć wciąż nawiązuje do stylu charakterystycznego dla lat 80. ubiegłego wieku, rysuje dokładniej, tło wypełnia masą szczegółów, dużo wyrazistsze są również kolory. Widać, że komiks wkroczył już w nową epokę. Wizualnie jest dużo bogatszy od części poprzedniej, dzięki temu lepiej się go i czyta, i ogląda.
Dwa lata później trylogia doczekała się zwieńczenia w postaci albumu „Narodziny Demona”. Zadanie napisania scenariusza powierzono współpracującemu z DC Comics od końca lat 60. Dennisowi O’Neilowi. Decyzja ta miała wymiar symboliczny, albowiem to właśnie O’Neil w 1971 roku wprowadził do cyklu o Mrocznym Rycerzu postaci Talii i jej ojca. Teraz z kolei postanowił przedstawić historię Ra’s Al-Ghula. W tym celu cofa się w czasie aż do epoki krucjat, kiedy to Al-Ghul pełni funkcję medyka na dworze sułtana Salimba. Cieszy się uznaniem władcy, jak i szczęściem rodzinnym u boku swej żony Sory. Wali się ono jednak w gruzy z powodu konfliktu z synem sułtana. Z tego też powodu medyk przeistacza się w buntownika, z człowieka staje się… Demonem, przyjmując również nowe, wielce znaczące imię. W „Narodzinach…” obecni są także Batman i Talia, ale na znacznie dalszym planie. O’Neil posługuje się nimi jako pretekstem do przedstawienia dziejów ojca kobiety. Czyta się ten komiks, będący wypadkową opowieści historycznej i fantasy, z ogromnym zainteresowaniem – także dlatego, że fabularnie bardzo różni się od „Syna…” i „Narzeczonej…”. Wizualnie również jest z innego świata. Norm Breyfogle, w latach 1990-1992 rysujący głównie Batmana, posłużył się stylem malarskim. Wykorzystał pastelowe barwy, nierzadko tworzył kadry całostronicowe, a jedną sekwencję „rozpisywał” na kilka plansz. Dzięki temu zabiegowi fabuła zyskuje na rozmachu, pozwala też głębiej wejrzeć w psychikę bohaterów, eksponując niemal każdy gest i mimikę twarzy.
Podsumowując: „Trylogia Demona” nie jest wprawdzie najwybitniejszym dokonaniem z uniwersum Mrocznego Rycerza, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę. Dla wielbicieli Batmana jest zaś lekturą obowiązkową. I tyle!
