Fritza Langa życie w komiksie [Alan Moore, Kevin O’Neill „Liga Niezwykłych Dżentelmenów - Nemo #2: Berlińskie róże” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Druga odsłona trylogii „Nemo”, która została otwarta słabiutkim „Sercem z lodu”, prezentuje się troszeczkę ciekawiej. Ale tylko pod warunkiem, że jest się wielbicielem niemieckiego filmowego ekspresjonizmu z lat 20. ubiegłego wieku. Że lubi się „Doktora Mabusego”, „Metropolis” i „Gabinet doktora Caligarego”. W przeciwnym wypadku „Berlińskie róże” wydadzą Wam się jedynie średnio wciągającą postmodernistyczną wariacją. Czym zresztą są.
Fritza Langa życie w komiksie [Alan Moore, Kevin O’Neill „Liga Niezwykłych Dżentelmenów - Nemo #2: Berlińskie róże” - recenzja]Druga odsłona trylogii „Nemo”, która została otwarta słabiutkim „Sercem z lodu”, prezentuje się troszeczkę ciekawiej. Ale tylko pod warunkiem, że jest się wielbicielem niemieckiego filmowego ekspresjonizmu z lat 20. ubiegłego wieku. Że lubi się „Doktora Mabusego”, „Metropolis” i „Gabinet doktora Caligarego”. W przeciwnym wypadku „Berlińskie róże” wydadzą Wam się jedynie średnio wciągającą postmodernistyczną wariacją. Czym zresztą są.
Alan Moore, Kevin O’Neill ‹Liga Niezwykłych Dżentelmenów - Nemo #2: Berlińskie róże›Całkiem prawdopodobny jest fakt, że Alan Moore uwierzył we własną wielkość i nieomylność. Że żyje w przekonaniu, iż cokolwiek stworzy, zostanie okrzyknięte wiekopomnym dziełem, a krytycy będą rozbierać to na czynniki pierwsze, doszukując się drugich i trzecich den czy też najgłębiej ukrytych znaczeń. Nawet jeżeli ich tam nie będzie. Z drugiej jednak strony ktoś, kto ma na swoim koncie takie komiksowe bestsellery, jak „Prosto z piekła”, „V jak vendetta”, „Zagubione dziewczęta”, „ Strażnicy”, „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” czy „ Top Ten” i na dodatek, jeśli wierzyć mediom, jest wielkim ekscentrykiem – ma pełne prawo żyć w oderwaniu od rzeczywistości. Ale można też wziąć pod uwagę odmienne rozwiązanie: że brytyjski scenarzysta to po prostu wielki spryciarz (określanie go mianem cwaniaka byłoby chyba nadużyciem), który – zamiast z mozołem wymyślać własne, oryginalne i atrakcyjne fabuły – wzorem postmodernistów, podkrada, co się da, innym i pichci z tego nowe danie. Lecz wtedy musi liczyć się z tym, że kotlet – mimo wegetarianizmu Moore’a – okaże się lekko twardawy, a może i nieświeży. Tak właśnie jest z, będącą kontynuacją „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”, trylogią „Nemo”. Wydany w naszym kraju przed rokiem jej pierwszy tom, noszący melodramatyczno-romantyczny tytuł „ Serce z lodu” (2013), był zaskakująco ciężkostrawną wariacją na temat postaci stworzonej przez Jules’a Verne’a. Choć tak naprawdę wcale nie legendarny kapitan „Nautilusa”, ale jego córka, Janni Dakkar, gra w tym komiksie główne skrzypce. Podobnie jest w – opublikowanej pierwotnie w marcu 2014 roku – odsłonie drugiej, w żaden sposób, poza główną postacią, niepowiązanej z poprzednią. Tym razem akcja rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej. Rządzący Rzeszą karykaturalny dyktator Adenoid Hynkel (zawdzięczający swe nazwisko filmowi Charliego Chaplina) pragnie rozszerzyć swoje podboje na Afrykę, gdzie szuka lojalnych sprzymierzeńców. Aby ich pozyskać, musi jednak wykonać pewien gest dobrej woli – i to staje się zaczątkiem opisanych dalej wydarzeń. Tak się też składa, że w tym samym czasie do pani Dakkar dociera hiobowa wieść – zestrzelony został statek powietrzny „Terror”, na pokładzie którego znajdowali się nastoletnia córka Janni i Jacka Strzały, Hira, oraz jej mąż Armand Robur (kolejny bohater „pożyczony” przez Moore’a od Verne’a). Trafiają oni do niemieckiej niewoli i zostają przewiezieni do Berlina, a dokładniej – do Metropolis, będącego dzielnicą nazistowskiej stolicy (nie trzeba oczywiście dodawać, że sam pomysł miasta-molocha scenarzysta „podkradł” Fritzowi Langowi i jego ówczesnej małżonce Thei von Harbou). Porywcza Janni i waleczny Jack podejmują natychmiastową decyzję o udaniu się z odsieczą. Bez większych problemów docierają nautiloidem do Berlina. Co ciekawe, płyną nie Łabą, ale rzeką Elbą. I nie chodzi tu nawet o to, że nie dociera ona bezpośrednio do stolicy Niemiec, można do niej bowiem dotrzeć jej dopływem, Hawelą, lecz że… nie ma rzeki Elby (jest o tej nazwie wyspa na Morzu Tyrreńskim, na którą w maju 1814 roku został zesłany Napoleon Bonaparte). Skąd ten błąd? Prawdopodobnie tłumaczowi (a w zasadzie tłumaczce) tak właśnie skojarzyła się niemiecka i angielska nazwa rzeki, która brzmi „Elbe” (co ciekawe podobnie kuriozalny błąd popełnili tłumacze historycznej książki „ Stalin i jego oprawcy. Szefowie stalinowskiej bezpieki” Donalda Rayfielda). W każdym razie córka kapitana Nemo i jej mąż podejmują próbę uwolnienia swego dziecka i tym samym pakują się w potężne kłopoty. Alan Moore wykorzystuje je do wprowadzenia kolejnych postaci, kojarzących się jednoznacznie z niemieckim filmowym ekspresjonizmem z lat 20. XX wieku. Na kartach „Berlińskich róż” pojawiają się więc hazardzista i hipnotyzer doktor Mabuse (bohater kolejnego obrazu Fritza Langa) oraz demoniczny doktor Caligari (którego ekranowy portret stworzył Robert Wiene). O ile wprowadzenie do fabuły tego drugiego jest w sensowny sposób usprawiedliwione, o tyle bez tego pierwszego komiks spokojnie mógłby się obejść. W każdym razie jego rolę mógłby odegrać ktokolwiek inny, niekoniecznie wywodzący się z mniej lub bardziej znanego dzieła popkultury. Brytyjski scenarzysta postanowił jednak po raz kolejny pójść na całość i upchać znanych postaci, ile tylko się da. Taki wszak charakter ma cały jego cykl o „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów”. Co oczywiście nie zmienia faktu, że przesyt może prostą drogą prowadzić do niestrawności – i tak właśnie jest w tej sytuacji. Tym bardziej że zapożyczeń jest w „Berlińskich różach” jeszcze więcej. Można by wręcz zadać pytanie, czego w trylogii „Nemo” Brytyjczyk nie ściągnął od innych? Ba! znalazło się nawet nawiązanie do filmowej serii „Nieśmiertelny”. Żeby jednak czytelnik nie odniósł wrażenia, że dziełko Alana Moore’a nie jest warte papieru, na którym je wydrukowano, należy też wskazać kilka plusów. Najważniejszym – ale pod warunkiem, że jest się wielbicielem niemych arcydzieł Fritza Langa i Roberta Wienego – jest rozwinięcie wątków obecnych w ich obrazach. Znajduje to również swój wyraz w warstwie wizualnej komiksu. Kevin O’Neill (wierny Moore’owi od początku tworzenia „Ligi…”) postarał się, aby mrok przenikający filmy sprzed stu lat, znalazł także odzwierciedlenie w jego rysunkach. „Berlińskie róże” są więc dużo bardziej ponure niż „ Serce z lodu”. Jedynymi momentami, w których scena się rozjaśnia, są momenty znaczone eksplozjami – tych zaś nie brakuje, ponieważ Janni Dakkar, o czym mieliśmy okazję przekonać się już wcześniej, ma wyraźne skłonności do rozpierduchy. Poza tym O’Neill niczym specjalnym nie zaskakuje. Postaci są znajomo karykaturalne, kanciaste i grubo ciosane, ale to już znak rozpoznawczy serii. Podsumowując: Zaprzysięgli wielbiciele Alana Moore’a zapewne będą usatysfakcjonowani, pozostali – prawdopodobnie przeżyją kolejne rozczarowanie i utwierdzą się w przekonaniu, że brytyjski scenarzysta to, owszem, całkiem zgrabny sztukmistrz, ale nic poza tym. 
|