Pomysł był genialny w swej prostocie: Przed trzema laty wydawnictwo DC Comics zdecydowało się dokonać zbiorowego zamknięcia, a następnie nowego otwarcia wydawanych przez siebie pięćdziesięciu dwóch serii i rozpoczęło publikację premierowych cyklów pod zbiorczym hasłem „The New 52”. Jednym z bohaterów, którzy doczekali się liftingu, był Batman. Pierwszych siedem nowych zeszytów zebrano w 2012 roku w albumie „Trybunał Sów”.
Strzeż się sów w swoim domu
[Greg Capullo, Scott Snyder „Batman. Trybunał Sów” - recenzja]
Pomysł był genialny w swej prostocie: Przed trzema laty wydawnictwo DC Comics zdecydowało się dokonać zbiorowego zamknięcia, a następnie nowego otwarcia wydawanych przez siebie pięćdziesięciu dwóch serii i rozpoczęło publikację premierowych cyklów pod zbiorczym hasłem „The New 52”. Jednym z bohaterów, którzy doczekali się liftingu, był Batman. Pierwszych siedem nowych zeszytów zebrano w 2012 roku w albumie „Trybunał Sów”.
Greg Capullo, Scott Snyder
‹Batman. Trybunał Sów›
Jeśli ten sam bohater pojawia się na kartach komiksów przez kilkadziesiąt lat, jego życiorys obrasta w najprzeróżniejsze fakty i zdarzenia, które w pewnym momencie zaczynają wymykać się spod kontroli kolejnych scenarzystów (liczonych już w dziesiątki, jeżeli nie w setki). Bywa, że stoją one wobec siebie w sprzeczności, co natychmiast odkrywają i wytykają fanatyczni wielbiciele danej serii. Ostatecznie dochodzi do takiego zapętlenia, że najlepszym sposobem na wyjście z sytuacji okazuje się metoda zastosowana ponad dwa tysiące lat temu przez niejakiego Aleksandra Macedońskiego. Zamiast z benedyktyńską cierpliwością rozsupływać kolejne scenariuszowe węzły i węzełki, lepiej machnąć raz, za to porządnie mieczem, by wszystko zacząć od nowa. Na taki właśnie pomysł wpadli redaktorzy DC Comics, którzy w 2011 roku – pod hasłem „The New 52” – zaproponowali czytelnikom odświeżenie swoich sztandarowych cyklów. Liftingowi poddani zostali między innymi Superman, Liga Sprawiedliwości, Flash, Wonder Woman, Green Arrow oraz Batman.
Restart Batmana powierzono dwójce cenionych, choć nie w tym samym stopniu, za Oceanem artystów. Scenarzystą został Scott Snyder (autor „Amerykańskiego wampira”), a rysownikiem Greg Capullo (najbardziej znany z ilustracji do „Spawna”). Stworzona przez nich zamknięta historia ukazała się ostatecznie w trzynastu zeszytach, które następnie zebrano w całość i opublikowano w dwóch albumach: „Trybunał Sów” (2012) oraz „Miasto Sów” (2013). Dzisiaj przyjrzymy się pierwszemu z nich. To, że Snyder otworzył na nowo serię o Batmanie, nie oznacza wcale, że od samego początku opowiada on po raz kolejny historię przeistaczania się młodego Bruce’a Wayne’a w Człowieka-Nietoperza. Choć oczywiście nawiązań do śmierci rodziców przyszłego Mrocznego Rycerza nie brakuje. Ba! dzieje rodziny Wayne’ów odgrywają w tym komiksie bardzo istotną rolę. Spróbujmy jednak pewne rzeczy uporządkować. Gotham City to w „Trybunale Sów” wciąż to samo dobrze znane miejsce, a Batman niezmiennie uznawany jest w nim za wielkiego bohatera i obrońcę uciśnionych.
Nie działa jednak w pojedynkę. Z jednej strony może liczyć na współpracę policji (komisarza Jamesa Gordona i porucznika Harveya Bullocka), z drugiej – ma pod ręką wiernego sługę Alfreda Pennywortha i aż trzech Robinów (w tym dwóch eks): Dicka Graysona (teraz bardziej znanego jako Nightwing), Tima Drake’a (obecnie określanego mianem Red Robin) oraz swego syna Damiana Wayne’a. Tyle że w nachodzącej rozgrywce i tak stara się trzymać ich na uboczu, traktując rozprawę z tytułowym Trybunałem Sów jako kwestię czysto osobistą. Bo taką też w pewnym sensie jest. W Gotham od jakiegoś czasu czuć rosnące napięcie. Z Azylu Arkham wydostają się psychopatyczni złoczyńcy, w wyniku czego miasto pogrąża się w chaosie; mieszkańcy żyją w coraz większym strachu (swoją drogą, czy kiedyś było inaczej?). Nawet Batman intuicyjnie przeczuwa nadchodzące kłopoty; nie zdaje sobie jednak absolutnie sprawy ze skali niebezpieczeństwa, jakie ze sobą przyniosą. Stąd wciąż obecna w nim wielka nadzieja na odmianę oblicza Gotham, ostatecznego wyciągnięcia go z mroku.
Aby przeciwdziałać degrengoladzie tak bliskiej sobie metropolii, Bruce Wayne planuje w szeroko zakrojone inwestycje budowlane – pragnie odbudować opuszczone przed laty dzielnice przemysłowe miasta oraz zmodernizować komunikację, o czym informuje publicznie podczas przyjęcia zorganizowanego dla naj(za)możniejszych obywateli. Jego plany zdobywają poparcie bogatego przedsiębiorcy Lincolna Marcha, który w nadchodzących wyborach ma zamiar kandydować na burmistrza Gotham. Tak wpływowy sojusznik biznesowy jest Wayne’owi na rękę, kiedy więc proponuje spotkanie, Bruce nie odmawia. Nie przebiega ono jednak zgodnie z planem. Kiedy obaj panowie debatują na temat najbliższej przyszłości swojej i Gotham, do biura wdziera się okrutny zabójca – Szpon, wysłannik Trybunału Sów. To kolejny w ostatnich dniach dowód na istnienie organizacji, o której mówiono już od lat, ale którą dotąd Batman uważał tylko za jedną z miejskich legend. Czyżby teraz miało się okazać, że jest inaczej? Że cała jego wiedza o Gotham jest nic nie warta? Że miastem od dziesiątek lat rządzą tak naprawdę tajemne siły, o których nie ma pojęcia?
Chcąc odkryć sekret Trybunału Sów (jeśli takowy rzeczywiście istnieje), Bruce Wayne musi zajrzeć głęboko w przeszłość, rozgrzebać historię własnej rodziny, sięgnąć aż do swego prapradziadka Alana Wayne’a. Jednocześnie jest zmuszony stoczyć, kto wie czy nie najcięższy pojedynek w swojej karierze superbohaterskiej. Pomijając odcinek sagi, w którym Człowiek-Nietoperz został zabity (do czego doszło w miniserii „Final Crisis”), Mroczny Rycerz nie był chyba jeszcze w tak wielkich tarapatach. A to dopiero początek! „Trybunał Sów” ma wszelkie cechy mrocznego thrillera doprawionego horrorem. Na dodatek, jak to często bywa, gdy bohater musi zmagać się z potężną organizacją, by zniweczyć zaplanowany przez nią globalny spisek, nadchodzi moment, w którym zaczyna tracić orientację, komu może ufać. Najlepiej wtedy nie ufać nikomu. Tyle że na to Batman pozwolić sobie nie może. W pojedynkę, mimo że wyposażony w supernowoczesną technologię (nie mylić z bronią!), przeciwko takiemu rywalowi nie zdziała wiele.
Czyta się „Trybunał Sów” doskonale. Ale to nie dziwi – mamy w końcu do czynienia z niezwykle wciągającym kryminałem, którego autor zadbał o kilka ekscytujących zwrotów akcji. Nie uległ też pokusie uczynienia z Batmana superbohatera wyzbytego czysto ludzkich odruchów, bez zmrużenia oka rozprawiającego się z najgroźniejszymi nawet przeciwnikami (taki fragment, potraktowany nieco ironicznie, Snyder zaprezentował jedynie w sześcioplanszowym wstępie). Wręcz przeciwnie: są tu momenty, w których Mroczny Rycerz wydaje się mocno zdezorientowany i wręcz bezbronny, wydany na pastwę wrogów, doszczętnie rozbity psychicznie. To zresztą czyni go bardziej ludzkim i dodaje postaci wiarygodności (takiego Człowieka-Nietoperza widzieliśmy już w trylogii Christophera Nolana i dobrze się stało, że scenarzysta komiksu nie starał się walczyć z tamtą filmową wizją Batmana). Tym samym bardziej angażuje czytelnika emocjonalnie, który zwyczajnie zaczyna bohaterowi współczuć i trzymać za niego kciuki. Szkoda tylko, że w ferworze dochodzenia, jakie Snyder każe prowadzić Bruce’owi Wayne’owi, zapomina o jego policyjnych sojusznikach: poza otwarciem Bullock i Gordon pojawiają się już rzadko, stając się de facto postaciami trzecioplanowymi.
Dzieje się to kosztem wyeksponowania rywali Batmana, który dość szybko przekonuje się, że mityczny Trybunał Sów wcale nie jest – i nigdy nie był – żadną legendą, a powtarzana od lat w Gotham rymowanka na jego temat nie oddaje nawet procenta grozy, jaką może zafundować mieszkańcom ta organizacja. Mroczny Rycerz czuje na swoich barkach ciężar olbrzymiej odpowiedzialności, która bywa dla niego paraliżująca. O ile Scott Snyder miał już z Człowiekiem-Nietoperzem do czynienia wcześniej, o tyle dla rysownika Grega Capullo było to pierwsze spotkanie z tą postacią. Można więc było mieć obawy, jak plastyk ten odnajdzie się w nowym zadaniu. I? Wystarczy już pobieżne przekartkowanie albumu, by zdać sobie sprawę, że od strony graficznej „Trybunał Sów” prezentuje się lepiej, niż można było oczekiwać. A dokładna lektura jedynie to potwierdza. Capullo kapitalnie radzi sobie zwłaszcza ze scenami dynamicznymi (staż u „boku” „Spawna” zrobił swoje), nierzadko posługując się w nich niebanalnym kadrowaniem. Nie stroni też od dokładnego wypełniania tła, dzięki czemu jego wizja Gotham – zarówno pod-, jak i naziemnego – staje się zaskakująco realistyczna i tym samym przerażająca.
Capullo potrafi też, dzięki prostym, ale skutecznym zabiegom, wejść w psychikę Batmana i oddać jej zmieniające się stany. Najciekawiej wypadają oczywiście plansze, w których towarzyszymy Człowiekowi-Nietoperzowi znajdującemu się na skraju wytrzymałości, bliskiemu obłędu, pogodzonemu już niemal z porażką. Pewnie dlatego, że nie są one zbyt często obecne w komiksach o Mrocznym Rycerzu. Podsumowując: Restart serii zakończył się spektakularnym sukcesem. Sam komiks natomiast zwieńczony został symbolicznym trzęsieniem ziemi, które skutki poznajemy w ciągu dalszym „Trybunału…” – „Mieście Sów”.
