Esensja.pl Esensja.pl Wrześniowy przegląd krótkich recenzji komiksowych kończymy czwórką tekstów – „Tytus kibicem”, „Amerykanin wampirem”, „Asteriks Brytem” i „Funky Koval Funkym Kovalem”. No, jakoś tak.
Wrześniowy przegląd krótkich recenzji komiksowych kończymy czwórką tekstów – „Tytus kibicem”, „Amerykanin wampirem”, „Asteriks Brytem” i „Funky Koval Funkym Kovalem”. No, jakoś tak.
„Esensja czyta dymki” to cykl krótkich recenzji komiksowych. Staramy się pisać o najnowszych albumach, ale nie gardzimy ciekawymi starszymi pozycjami. Zestawienie aktualizujemy raz w tygodniu (dopisując nowe notki do już istniejących), a tekst zamykamy dopiero na koniec miesiąca. Część z komiksów doczeka się później także pełnych recenzji na łamach „Esensji” (być może nawet z nieznacznie zmienioną oceną) – teksty „Esensja czyta dymki” traktujcie więc jako zestaw pierwszych, gorących wrażeń z lektury komiksowych nowości. Tytus, Romek i A’Tomek: Księga XXXI: Tytus kibicem [30%] Panie i panowie, oto mamy przed sobą rzecz godną uwagi – najgorszy album Tytusa w historii. Album, będący niestety (a piszę to z prawdziwą przykrością) dowodem na to, że Papcio miał rację, gdy kilka albumów wcześniej zapowiadał pożegnanie z uczłowieczającym się szympansem. Nie wiem, czym kierował się się autor, wymyślając fabułę tej części. Pomysł wyjściowy – Tytus będący szalikowcem – jest w gruncie rzeczy całkiem obiecujący i do głównego bohatera, wszak nieraz zdradzającego inklinacje sportowo-chuligańskie pasujący. Problem w tym, że chyba 3/4 komiksu mówi o czymś zupełnie innym niż zapowiada tytuł – przedstawia (nudne) metody odstresowywania Tytusa przez kontakt ze zwierzętami. Kibice wracają dopiero na koniec, ale w jakiejś takiej stłamszonej, przykróconej formie… Szkoda – bo w kontekście niedawnych wydarzeń sportowo-politycznych widać wyraźnie, że różne spojrzenie na temat ma potencjał… Konrad Wągrowski Wbrew tytułowi, najciekawsze w tej historii są tzw. wampiry europejskie. Wbrew deklaracjom autorów, wydawców, recenzentów główni bohaterowie wcale tak bardzo nie odbiegają od jakże mnożących się jak grzyby po deszczu w dzisiejszej popkulturze metroseksualnych przedstawicieli gatunku krwiopijców. Ale to nie jest takie istotne, bo całość jest sprawnie napisana, dobrze narysowana i wciąga. Pomysł z przeciwstawieniem sobie dwóch odłamów wampirów pozwolił na rozwinięcie bardzo pojemnej intrygi. I tylko chwilami trzeba się pilnować, bo częste przeskoki chronologiczne mogą wprowadzić u odbiorcy pewien zamęt. Marcin Osuch Funky Koval #3: Wbrew sobie [60%] W zasadzie zgadzam się z wszelkimi przyganami i pochwałami, które Marcin Osuch zamieścił w swojej recenzji. Mogę jedynie stwierdzić, że ze wszystkich wad „Wbrew sobie” najbardziej irytująca była dla mnie zmiana konwencji rysowania albumu. A właściwie nie tyle zmiana konwencji, ile po prostu (zapewne ze względu na inne zobowiązania) odejście od staranności i szczegółowości tła (choć uczciwie mówiąc, bohaterowie też wyglądają zdecydowanie gorzej). Takich rzeczy nie robi się w czasie rysowania cyklu! Można zmieniać konwencję, można zmieniać styl, ale co się zaczęło, należy skończyć w taki sam sposób. Poza tym oczywiście do tego technicznego stylu rysowania Polcha mam po serii Daenikenowsiej i pierwszych dwóch albumach Funky’ego duży sentyment. W warstwie fabularnej „Wbrew sobie” zaskakuje, ale broni się bardzo dobrze, wprowadzając zupełnie nowe pomysły, dając szansę na arcyciekawe rozwinięcie historii – czego nie doczekaliśmy się przez wiele, wiele lat. A teraz… Cóż, boję się nieco sięgnąć po ów wytęskniony czwarty tom… Konrad Wągrowski Od zawsze jeden z moich ulubionych Asteriksów (na jego podstawie nakręcono też jeden z moich ulubionych filmów o Asteriksie z genialną sceną desantu, której nb. w komiksie zabrakło w tej formie). Goscinnemy chyba nawet lepiej niż w innych komiksach udało się zderzyć współczesność z antykiem i w pogodny sposób wyszydzić przywary zaprzyjaźnionej (wówczas) nacji. Brytowie są przezabawni, a jednocześnie genialnie scharakteryzowani – ich zwyczaje (herbatka, rugby), ich życie (absolutnie genialne sekwencje błąkania się po osiedlach identycznych domków) nawet ich język (angielska składnia znakomicie też oddana przez polskiego tłumacza). A poza tym zbiór bardzo fajnych gagów, powiązanych choćby z poszukiwaniem przez Rzymian beczki z magicznym napojem – czego chcieć więcej? Konrad Wągrowski Olivier Jouvray, Jérôme Jouvray „Lincoln #1” [100%] Skłamałbym mówiąc, że w komiksowym świecie widziałem już wszystko, ale takiego zaskoczenia się nie spodziewałem. Tym bardziej, że przykładowe plansze wyglądały ciekawie, ale nie powalająco. A „Lincoln” po prostu powala. Powala przede wszystkim bardzo inteligentnym, ale jednocześnie chwilami abstrakcyjnym humorem rodem z Monty Pythona. Tytułowy bohater, jako niechciane dziecko prostytutki, nie miał łatwego dzieciństwa. Ciągle bity i popychany nabrał specyficznego stosunku do życia. Wszystko odmieniło się gdy spotkał… Jego – konkretnie Boga. Ale nie zmieniło się tak od razu. Najpierw, co oczywiste, nie uwierzył, potem uznał, że propozycję Stwórcy (bo oczywiście padła taka propozycja) wykorzysta na swój sposób. Jego dyskusje z Bogiem to prawdziwy majstersztyk. Do tego dochodzi westernowa otoczka, dająca głównemu bohaterowi okazję spotykania nieszablonowych postaci. Kompletu dopełnia stary kumpel Stwórcy (ten w czerwonym wdzianku i z rogami), pojawiający się co jakiś czas. No i czekaj tu człowieku na kolejną część. Marcin Osuch Mateusz Skutnik, Jerzy Szyłak „Rewolucje #6: Na morzu” [80%] „Rewolucje”, jak wspominałem w „Po komiks marsz” darzymy (w tym ja) dużym sentymentem – ten oryginalny i inteligentny komiks w końcu debiutował blisko dekadę temu na łamach „Esensji”. Ale oczywiście nie tylko dlatego – przyjemnie patrzeć, jak Skutnik bawi się historią rozwoju techniki i poetyką steampunku, a pomysły nieraz rzucają na kolana. „Rewolucje #6: Na morzu” to dzieło wspólne z Jerzym Szyłakiem (ale nie wiadomo dokładnie kto w jakim stopniu odpowiada za scenariusz) i mniej tu samych rewolucji, a więcej klasycznej, przywodzącej na myśl Hitchcocka opowieści grozy w ciekawej scenerii wielkiego, przypominającego „Titanika” transatlantyka. Na szczęście Skutnikowe pomysły również są obecne – piękne sceny wyjścia z portu ze sterowcami w roli pilotujących holowników, tajemnicze sekwencje oddziaływania urządzeń elektrycznych podczas rozruchu, czy dyskusja o kulturowej roli kinematografu stanowią łącznik z resztą cyklu. Ale jednak spójna, liniowa opowieść horrorowa dominuje, co zresztą wcale nie wychodzi komiksowi na złe. Po raz kolejny solidna (88 stron) porcja inteligentnej rozrywki obrazkowej. Konrad Wągrowski 
|