Ze wszystkich komiksów Alana Moore’a dotychczas opublikowanych w Polsce „Top 10” jest najzabawniejszy. Skrzy się humorem w znacznie większym stopniu niż „Strażnicy”, czy „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, gdzie również elementów humorystycznych nie brakowało. W „Top 10” poszedł jednak Moore kawałek dalej: postanowił przedstawić w krzywym zwierciadle nie tylko klasykę amerykańskiego komiksu o superbohaterach, ale również z przymrużeniem oka potraktować własną twórczość w tej dziedzinie.
Ameryka w krzywym zwierciadle
[Zander Cannon, Gene Ha, Alan Moore „Top Ten #2” - recenzja]
Ze wszystkich komiksów Alana Moore’a dotychczas opublikowanych w Polsce „Top 10” jest najzabawniejszy. Skrzy się humorem w znacznie większym stopniu niż „Strażnicy”, czy „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, gdzie również elementów humorystycznych nie brakowało. W „Top 10” poszedł jednak Moore kawałek dalej: postanowił przedstawić w krzywym zwierciadle nie tylko klasykę amerykańskiego komiksu o superbohaterach, ale również z przymrużeniem oka potraktować własną twórczość w tej dziedzinie.
Zander Cannon, Gene Ha, Alan Moore
‹Top Ten #2›
Dawno, dawno temu, kiedy ekranami telewizorów nie władała jeszcze biuściasta Pamela Anderson, a o dziełkach typu „Słoneczny patrol” czy „VIP” nikt jeszcze nawet nie myślał, telewizja publiczna emitowała amerykański serial sensacyjno-kryminalny zatytułowany „Posterunek przy Hill Street” (oryginalny tytuł, „Hill Street Blues”, jeszcze lepiej oddawał klimat tego filmu). Rzadko trafiały się w nim efektowne samochodowe pościgi, strzelaniny bądź eksplozje bomb podkładanych przez owładniętych religijnym fanatyzmem terrorystów. Głównych ról nie odtwarzali hollywoodzcy pięknisie, a ich namiętnymi kochankami nie były gwiazdeczki z podrasowanymi piersiami. Przedstawiał on codzienną, żmudną pracę policjantów ze znajdującego się na peryferiach wielkiego miasta posterunku.
Wszystko było więc w tym serialu, na pozór, nieatrakcyjne. Ale tylko „na pozór” – siłę „Hill Street Blues” stanowił bowiem jego realizm! (Jak zapewne powiedziałby śp. Stanisław Bareja: „Prawda czasu, prawda ekranu”…) Dlaczego jednak, zasiadając do recenzji komiksu Alana Moore’a, przypomniałem sobie właśnie ten film? Nic prostszego: „Top 10” wyrasta z ducha „Posterunku przy Hill Street” i wcale bym się nie zdziwił, gdyby Moore przyznał kiedyś, że tworząc cykl o ponadnaturalnych gliniarzach z Komisariatu 10 w Neopolis wzorował się właśnie na tamtym, dziś już nieco w naszym kraju zapomnianym, telewizyjnym serialu.
Drugi tom „Top 10” zawiera cztery kolejne, od czwartego do siódmego, rozdziały cyklu (opublikowane pierwotnie przed pięcioma laty). Stanowią one rozwinięcie wątków, które pojawiły się w tomie pierwszym i nie da się ukryć, że czytelnikowi nie znającemu poprzedniego albumu lektura tego zeszytu nie sprawi wielkiej przyjemności. Oba tomy stanowią bowiem integralną całość, w zasadzie więc oceniać się je powinno razem (po cóż zatem je dzielono? – na to pytanie oczekiwałbym odpowiedzi od wydawcy). Mniej zorientowanym czytelnikom należy się słówko wstępu: Mieszkańcami wybudowanego tuż po II wojnie światowej Neopolis są ludzie obdarzeni nadnaturalnymi mocami: z jednej strony nie brakuje wśród nich superbohaterów, z drugiej natomiast – superzbrodniarzy i superłotrów. Jakże zresztą mogłoby być inaczej, gdy za scenariusz odpowiada Alan Moore? Porządku w takim mieście strzec mogą jedynie supergliniarze. I rzeczywiście: w „Top 10” scenarzysta serwuje nam całą plejadę „nadistot” (dlaczego nie używam, zdawałoby się, trafniejszego określenia „nadludzi”, wyjaśniam kawałek dalej) obdarzonych nadzwyczajnymi właściwościami ciała i umysłu. By jednak nie było zbyt nudno, każdy posiada inny dar. Nie wszyscy też są – w typowym znaczeniu tego słowa – ludźmi; nie powinien nas więc dziwić gliniarz-pies czy adwokat-rekin (antropomorfizacja zapewne nieprzypadkowa). Brzmi to wszystko trochę niepoważnie, ale też „Top 10” nie jest wcale komiksem aspirującym do roli pomnikowego dzieła sztuki rysunkowej. „Top 10” ma nas przede wszystkim bawić i tę rolę spełnia znakomicie.
Ze wszystkich komiksów Moore’a dotychczas opublikowanych w Polsce ten jest najzabawniejszy. Skrzy się humorem w znacznie większym stopniu niż „Strażnicy” czy „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, gdzie również elementów humorystycznych nie brakowało. W „Top 10” jednak poszedł Moore kawałek dalej: postanowił przedstawić w krzywym zwierciadle nie tylko klasykę amerykańskiego komiksu o superbohaterach, ale również z przymrużeniem oka potraktować własną – bardzo przecież bogatą i różnorodną – twórczość w tej dziedzinie. Nie sposób bowiem nie uśmiechnąć się pod nosem, obserwując zmagania gliniarza-psa próbującego wytropić Wagę, seryjnego mordercę prostytutek, który okazuje się być… – wybaczcie, tego jednak zdradzić nie mogę. Nie sposób nie roześmiać się, oglądając wściekłe policjantki molestowane przez przestępcę o wyjątkowo sympatycznej ksywce – Mglisty Macacz.
„Top 10” to bardzo niepoważny komiks, który jednak wiele mówi nam o otaczającym nas świecie, a jeszcze więcej – o Ameryce i Amerykanach, ich fobiach, obsesjach, lękach, mogących drażnić Europejczyków upodobaniach. Moore-Brytyjczyk nie szczędzi im prztyczków, choć czyni to raczej w sposób zawoalowany, za który trudno byłoby chyba się nań gniewać czy złościć. Z groteskową formą komiksu współgra także jego strona graficzna. Rysunki Gene’a Ha są mocno przerysowane (czego adekwatną do całości próbkę otrzymujemy już na okładce). Daleko im do staroświeckiej formy „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów” czy też nieco awangardowej ascezy „V jak Vendetta”. Ha stara się łączyć europejski realizm z typowo amerykańską nowoczesnością (vide nowe albumy z uniwersum „Spider-Mana” czy inne dziełka, w których notorycznie wykorzystuje się efekty komputerowe, choć – uczciwie przyznać trzeba – autor rysunków do „Top 10” na taką łatwiznę nie idzie). Czyni to zapewne po to, aby przyciągnąć do lektury – a może raczej należałoby stwierdzić: aby ich od niej nie odstręczyć – amerykańskich nastolatków. Momentami może to drażnić, ale na pewno nie przeszkadza w odbiorze całości dzieła.
Właśnie, mimo wszystkich zawartych powyżej uwag – dzieła!
