„Witamy polskich czytelników w universum Marwela” – nie, to nie błąd korekty. Dokładnie taki napis widnieje na okładce pierwszego zeszytu „Amazing Spider-Man” firmowanego przez wydawnictwo TM-Semic. Choć jeszcze nie dokładnie tak się nazywało.
Dekada TM-Semic: Witamy polskich czytelników w universum Marwela
„Witamy polskich czytelników w universum Marwela” – nie, to nie błąd korekty. Dokładnie taki napis widnieje na okładce pierwszego zeszytu „Amazing Spider-Man” firmowanego przez wydawnictwo TM-Semic. Choć jeszcze nie dokładnie tak się nazywało.
Stan Lee, Frank Miller, John Romita Jr.
‹The Amazing Spider-Man #1 (1/1990 TM Semic)›
Był czerwiec 1990 roku. Przed chwilą Polska złożyła oficjalny wniosek o rozpoczęcie negocjacji w sprawie stowarzyszenia ze Wspólnotami Europejskimi, szczęśliwie zakończyły się wolne wybory do samorządów terytorialnych, za chwilę Lech Wałęsa rozpocznie wojnę z rządem Tadeusza Mazowieckiego, za pół miesiąca do służby zostanie oddany samolot Tu-154M nr boczny 101, który rozbije się pod Smoleńskiem, natomiast do kiosków trafiły dwa pierwsze numery amerykańskich serii komiksowych. I to przetłumaczone na język polski. Były to „Punisher” i „Amazing Spider-Man”. Dziś zajmiemy się tym drugim.
Komiksy wydała niedawno założona firma o mało marketingowej nazwie TM-System Supergruppen Codem, mimo, że na okładce „Amazing Spider-Man” nr 1/czerwiec 1990 opisana została jako Semic TM-System Codem. Dopiero później ucięto niepotrzebne elementy i został dobrze znany TM-Semic. Wydawnictwo należało do międzynarodowej korporacji Semic, zajmującej się sprowadzaniem do Europy amerykańskich historii obrazkowych.

Skoro już jesteśmy przy okładce, to należy przyznać, że jak na forpocztę nowej inicjatywy wydawniczej, sprawdziła się rewelacyjnie. Widzimy na niej, poza Spiderem, całą armię marvelowskich herosów, jak Hulk, Fantastyczna Czwórka, Thor, Iron Man, Wolverine czy Kapitan Ameryka. Absolutna pierwsza liga, która pobudzała wyobraźnię kompletnie nieznających tego świata nastolatków z Polski. Warto przy okazji dodać, że w tłumie znalazło się miejsce dla postaci dziś zapomnianych, jak kosmita Rom, wyglądający niczym ubogi kuzyn Transformerów. Co ciekawe, grafika oryginalnie nie zdobiła żadnego komiksu o Człowieku Pająku. Jej autorem jest Ron Frenz i powstała w 1983 roku na potrzeby plakatu reklamującego linię wydawniczą „Marvel Team-Up”, w której Sieciogłowy spotykał inne postacie z universum Marvela. A żeby zamknąć temat Roma, dodam, że ostatecznie nie pojawił się w żadnym zeszycie z tej serii.
O radośnie spolszczonej nazwie Domu Pomysłów na „Marwel” już było (swoją drogą „v” w „universum” zostało), wspomnę więc, że na okładce widnieje jeszcze jedna ciekawostka. Chodzi o przedstawienie głównej postaci. Obok polskiego Człowieka Pająka, pojawia się też „The Spiderman”, bez standardowej kreski w środku. Potknięć i własnej interpretacji tekstu przez tłumacza Sławomira Kaznowskiego w środku albumu jest jednak więcej. Nie ma się jednak co oburzać, ponieważ należy pamiętać, że pioniersko walczył z tematem, a do tego zamiast z angielskiego przekładał z języka szwedzkiego. Niemniej rozczulające jest, kiedy w pierwszej historii mamy do czynienia z prezentacją pierwszej strony „Daily Bugle”, która została przemianowana na „Dzień. Ilustrowana gazeta codzienna”. Do tego wydano ją 5 czerwca 1990 roku w Krakowie, a cena jednego egzemplarza wynosiła 350 zł.

Na album składają się trzy opowieści z czego pierwsza jest najdłuższa. W polskiej wersji nosi tytuł „Spider-Man, Człowiek-Pająk: Wróg publiczny?”, a oryginalnie pojawiła się w 1981 roku w „The Amazing Spider-Man Annual #15” („Spider-Man: Threat or Menace?”). Jej autorami jest dwóch klasyków amerykańskiego komiksu. Scenariusz napisał Dennis O′Neil, najbardziej znany ze swej współpracy z DC dzięki takim pozycjom, jak „Batman: Narodziny Demona”, „Batman: Venom” i „Batman: Miecz Azraela”. Natomiast za rysunki odpowiada sam Frank Miller (ten od „Powrotu Mrocznego Rycerza”, „Daredevila”, „Elektry”, „300” i „Sin City – Miasta Grzechu”).
Czy zatem otrzymaliśmy wiekopomne dzieło? Nie bardzo. Omawiana historia to typowy produkt swoich czasów. Doktor Octopus dzwoni nocą do burmistrza Nowego Jorku by mu oświadczyć, że jeśli nie zapłaci 100 milionów dolarów w brylantach, ten otruje 5 milionów mieszkańców miasta. Oczywiście Spider będzie starał się go powstrzymać. We wszystko wmiesza się sam Punisher (tu tłumaczony jako Pogromca), który dodatkowo wszystko komplikuje. Jest więc naiwnie i nie da się ukryć, że pozycja ta się potwornie zestarzała. Z drugiej strony, to taki odpowiednik filmów klasy „B” z lat 80. Jeśli jesteśmy świadomi, czego należy się podziewać, lektura może przynieść sporo radości. Zwłaszcza, że kreska Millera, choć nie tak charakterystyczna, jak w „Daredevilu”, wciąż się może podobać. Zawsze robił na mnie wrażenie kadr, na którym Pogromca zabija Wielkiego Turhana. Jest bowiem bardzo dynamiczny. Podobnie interesująco zaprezentowano macki Octopusa, zdające się żyć własnym życiem. Warto dodać, że końcówka to zapowiedź pierwszej miniserii o Punisherze „Krąg krwi” (ostatnio wznowionej u nas przez Egmont w ramach cyklu „Punisher Epic Collection”), zaczynającej się w miejscu, w którym rozstajemy się z naszym antybohaterem (czyli gdy zostaje aresztowany przez policję).

Dziś można się dziwić, czemu jako pierwszą pozycję poświęconą Spider-Manowi zaprezentowano właśnie ten komiks. Wbrew pozorom był to jednak całkiem niezły strzał. Mieliśmy jedną, zwartą fabułę i charakterystyczne postacie główne. A najważniejsze, że nikt nie miał problemu ze zrozumieniem fabuły. Jednak żeby nie było, następne dwa rozdziały w większym stopniu przybliżają czytelnikom postać Spider-Mana.
Środkowa historia „Niełatwo być… Spiderem!” to siedem stron, na których w skrócie przedstawiono genezę naszego bohatera. Idący przez miasto Peter Parker jest pogrążony w myślach. Widać, że jego tajna tożsamość mu ciąży i dokładnie analizuje to, co go spotkało. Mamy więc ukąszenie przez radioaktywnego pająka, odkrywanie swoich nowych umiejętności, konstrukcję sieciosplotów, krótką karierę w telewizji i wreszcie zabójstwo wujka Bena przez włamywacza. Czyli wszystko, co powinien widzieć początkujący czytelnik.

Choć wyglądało na to, że to zamknięta retrospekcja dla laików, tak naprawdę „Niełatwo być… Spiderem!” stanowi jedynie część dłuższej historii z 1971 roku, którą można znaleźć w „The Amazing Spider-Man #94”. Opowiada ona o starciu ze zbirem o ksywce Beetle, który jako zakładnika bierze w pewnym momencie ciocię May. Jej twórcami był prawdziwy dream team – scenariusz napisał Stan Lee, za rysunki odpowiadał John Romita, zaś za tusz Sal Buscema. Zaznaczmy też, że aby wszystko do siebie pasowało, przerobiono pierwszą stronę historii, usuwając u nas wizerunek zmarłej niedawno Gwen Stacy. Bo tak naprawdę, to z tego powodu Peter chodzi taki przybity.
Wreszcie docieramy do historii trzeciej „Mały wielbiciel Spider-Mana”. Jest najmłodsza w zbiorze. Pochodzi z 1984 roku z „The Amazing Spider-Man #248”, a jej twórcami są Roger Stern (scenariusz) i John Romita Jr. (rysunki – choć tu jeszcze bez jego firmowego, kanciastego stylu). Ponownie mamy przedstawioną genezę Spidera, ale w o wiele bardziej emocjonalny sposób. Widzimy, jak Pająk odwiedza chorego na białaczkę Tima, który jest jego największym fanem. Chłopiec marzy by przed śmiercią porozmawiać ze swoim idolem. To bardzo intymna i stonowana opowieść, w której spotkanie młodzieńca z Peterem Parkerem ma terapeutyczny wpływ na ich obu. Z dzisiejszej perspektywy jest to najciekawszy fragment albumu.
Aby dopełnić opis, dodam, że pierwszy egzemplarz polskiego wydania „Amazing Spider-Man” kosztował 9500 zł, zaś na tylnej stronie okładki zaprezentowano reklamę sklepu w Krakowie, sprzedającego pełny asortyment sprzętu tenisowego. Zdaje się, że już go nie ma. Natomiast zagadką dla mnie pozostaje, co wspólnego z tym wszystkim ma wzmiankowana na dole strony Fundacja „Odnowa zabytków Krakowa”. Ona również już nie istnieje. A o tym, że mamy do czynienia z pozycją z ubiegłego wieku świadczy fakt, że jako kontakt podano m.in. numer telex.
